Pierwsza była strona unijna. Oferta dla Polaków i pozostałych obywateli unijnych w Wielkiej Brytanii oparta była na prostej zasadzie. Obywatele unijni mają możność tu mieszkać na tych samach zasadach, co przed głosowaniem w zeszłorocznym referendum. Nic się nie zmienia. Będą mieli prawo do pracy, dostęp do służby zdrowia i do świadczeń społecznych na tych samych zasadach co tubylcy. Będą mieli prawo głosu w lokalnych wyborach i w wyborach do parlamentu europejskiego. Te prawa im mają przysługiwać niezależnie od tego czy przybyli tu 40 lat temu, czy 3 tygodnie temu, i niezależnie od tego czy jeszcze tu mieszkają czy wyjechali już parę lat temu. Będą mieli prawo ściągać tu członków rodziny, nawet jeżeli nie są obywatelami unijnymi. Dalej byłaby zapewniona stała rezydentura, ale już bez tych przeszkód narzuconych im przez władze brytyjskie i z prostszym systemem zarejestrowania się. Prawa te przysługiwałyby im na całe życie i obejmowałyby również ich dzieci, nawet jeżeli się jeszcze nie urodziły. Nadzór nad uszanowaniem tych praw spoczywa w rękach Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Prawa te pozostają w mocy dla wszystkich tu obywateli którzy tu się zjawią na Wyspach do zakończenia negocjacji, czyli Brexit Day, 29 marca 2019, w dwa lata po wywołaniu Artykułu 50 przez rząd brytyjski. Na koniec, te same prawa są ofiarowane obywatelom brytyjskim zamieszkałym w krajach unijnych.
Wariant został sformułowany na początku maja 2017, a ostatecznie przyjęty przez Parlament Europejski i ogłoszony publicznie już 23 maja. Tekst ten został wspólnie uzgodniony przez wszystkie organy Unii Europejskiej i uzyskał jednogłośnie poparcie na Radzie Europejskiej, czyli przez wszystkie 27 państw Unii. Szczegóły zostały również uzgodnione z grupami nacisku reprezentującymi obywateli unijnych w Wielkiej Brytanii (przede wszystkim the3million i New Europeans) i przez obywateli brytyjskich w Unii (British in Europe – BiE).
Jeżeli organizacja „the3million” wyrażała jeszcze jakieś wątpliwości z tej oferty, wynikało to z chęci uzyskania dodatkowego postulatu, aby wszystko zostało nie tylko wynegocjowane w tym roku, ale również zatwierdzone oddzielną umową międzynarodową i wprowadzone w życie. Po roku frustrujących zmian w nastrojach społecznych wobec cudzoziemców, spekulacji medialnych i zmiennych obietnic polityków, rzecznicy „the3million” uważali że należy się wszystkim obywatelom unijnym (w tym i Brytyjczykom) jak najszybsze zapewnienie stabilności dla nich i dla ich dzieci na przyszłość. Bo obecnie nic nie jest uregulowane aż do momentu kiedy wszystko będzie uzgodnione. Nie jest nawet wykluczone że po uzgodnieniu dogodnych warunków pozostania, negocjatorzy brytyjscy mogą zerwać dalsze negocjacje w późniejszym okresie lub z braku czasu może nie dojść do stałego ostatecznego porozumienia przed upływem dwóch lat, a wtedy wszystko co zostało uzgodnione stanie się nieważne. Wówczas obywatele polscy znaleźliby się, jak to się mówi dyplomatycznie: z ręką w nocniku, bo bez prawa pobytu dla siebie i bez prawa do szkolnictwa czy leczenia nawet dla swoich dzieci.
Rząd brytyjski zwlekał z jasną propozycją określenia stanu prawnego obywateli unijnych w tym kraju przez wiele miesięcy mimo że od początku większość posłów popierała zasadę utrzymania w pełni ich praw jeżeli przebywali tu zgodnie z prawem unijnym w okresie referendum 23 czerwca ub. roku. Wreszcie po niespodziewanej klęsce wyborczej 8 czerwca rząd pani May ogłosił tzw. “bardzo hojną” propozycję na spotkaniu z ministrami europejskimi w Brukseli, a potem po spotkaniu z grupami „the3million” i „BiE” w Londynie, pani Premier podała do wiadomości ostateczną wersję w parlamencie 26 czerwca.
Ofiarowała brytyjską wersję istotnych praw unijnych, tzn. listę podobnych praw lecz uzależnioną całkowicie od prawodawstwa brytyjskiego, a nie unijnego. Proponuje wprowadzenie automatycznego nowego tzw. “osiadłego statusu“ (settled status) który równa się prawom przedunijnego statusu “nieokreślonego prawa pobytu” (indefinite leave to remain), o który obywatel polski mógł się ubiegać przed rokiem 2004. Status ten oznaczał że dany obywatel unijny będzie mógł dalej korzystać jak zwykły obywatel brytyjski z prawa pracy, dostępu do służby zdrowia, do pewnych usług i świadczeń socjalnych, łącznie z prawem dotacji na dziecko tu, czy nawet za granicą, o ile osoba ta pracuje bezustannie i płaci podatki przez 5 lat, lub ma inne oddzielne środki utrzymania. Do “osiadłego statusu” mogą też być dopuszczone osoby przebywające tu mniej niż 5 lat, ale którzy tu są już obecni i pracujący w momencie uzgodnionym wspólnie w negocjacach. Te osoby mogą po odpowiednim terminie też uzyskać “settled status”. “So far, so good”, jak to się mówi, ale na tym hojność się kończy.
Rezydentura permanentna, o którą tylu zabiegało, czy dalej zabiega, staję się wówczas nieaktualna. Wszyscy nie posiadający jeszcze obywatelstwa brytyjskiego będą musieli składać w następnych dwóch latach podanie nie ten nowy „settled status”, choć w przyspieszonym trybie. Mam duże obawy czy Home Office będzie mógł przeprowadzić podobną nową rejestrację 3 milionów mieszkańców w ciągu wymaganego okresu dwóch lat. Będzie wykonywalny chyba tylko przy pomocy samorządów brytyjskich podejmujących inicjatywy kontaktowania się bezpośrednio ze swoimi europejskimi mieszkańcami. To pozostaje bardzo ryzykowną propozycją.
Natomiast osoby z „settled status” nie będą już miały praw łączenia się z rodziną z zagranicy, jeżeli tego nie załatwią przed nie określonym jeszcze dotychczas terminem, chyba że mogą, tak jak obywatele brytyjscy, wykazać dochód powyżej £18,500 rocznie. Również osoby te pozbawione byłyby już prawa udziału w wyborach. Osoby wyjeżdzające na stałe za granicę mogłyby stracić ten status dla siebie i dla swoich dzieci. Poza tym na zasadzie odwzajemnienia każdy oddzielny kraj europejski musiałby być zmuszony znaleźć podobny status dla obywateli brytyjskich tam zamieszkałych. Bo prawodawstwo każdego kraju unijnego nie jest identyczne; mogą być inne reguły dotyczące emerytur czy ubezpieczeń zdrowia, mimo że kierowane są wspólną zasadą opartą o umowę Schengen. Z każdym krajem trzeba byłoby wynegocjować np. oddzielny dostęp do służby zdrowia. Oczywiście w „hojnej” ofercie brytyjskiej nie byłoby też mowy o odwołaniu się do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. O wszystkim decydował by już sędzia brytyjski.
Dla zaciekłych popleczników Brexitu, czy dla pani May, ta oferta mogłaby wydawać się „hojna”, lecz dla tutejszych obywateli unijnych ma w sobie elementy koszmaru, a dla obywateli brytyjskich za granicą, o których interesy tak mocno rzekomo walczyła pani May, oznaczają kompletną klęskę. Negocjatorzy unijni nie mogli uwierzyć jak pogardliwie obecny rząd brytyjski potraktował własnych obywateli, pozbywając ich również prawa głosu w wyborach europejskich. W wyborach brytyjskich Brytyjczycy za granicą tracą prawo głosu po 15 latach.
Oczywiście oferta unijna jest o wiele bardziej atrakcyjna dla naszych obywateli niż oferta brytyjska. Lecz pozostaje pytanie. Czy Polacy chcą być w kaście obywateli uprzywilejowanych i chronionych przez trybunał europejski, do którego szary obywatel brytyjski nie będzie miał dostępu? Czy szary obywatel brytyjski to przyjmie? Obecny rząd brytyjski na to się nie zgodzi. Może zgodziłby się inny rząd. Widać wyraźnie że ilość posłów wolących „miękki” Brexit wzrosła po wyborach i linia polityczna Pani May nie ma zaufanie całego parlamentu. W prasie spekulowano o zbliżeniu się bardziej pro-europejskiej frakcji partii konserwatywnej do przeważających elementów pro-unijnych w Partii Pracy i narodowców szkockich. Dając wiarę do takiego zbliżenia, Donald Tusk już zaczął nucić piosenkę Johna Lennona. Liczono na to że uzgodnią nowy łagodniejszy pakiet celów w negocjacjach z Unią i mogliby nawet zgodzić się na powyższe propozycje Unii wobec obywateli unijnych.
Lecz partyjny układ sił w parlamencie na razie uniemożliwia taką współpracę. Jeremy Corbyn i jego twardogłowi doradcy mają na celu obalenie rządu konserwatywnego i z nikim nie szukają kompromisów. Wobec tego brytyjska polityka negocjacyjna może nie zmienić kierunku na razie i oferta brytyjska dla naszych obywateli pozostanie na stole negocjacyjnym.
W tej sytuacji czego będą chcieli sami Polacy? Jest to największa grupa obywateli unijnych w tym kraju. Dużo może zależeć od naszego głosu. Tymczasem my w ogóle własnego głosu nie mamy. Walczą za nas negocjatorzy w Brukseli, walczą sympatyzujący posłowie, walczy grupa “the3million”. My, którzy mamy obecnie te 100,000 wyborców w wyborach londyńskich następnego roku, pozostajemy bierni. Czego chcemy? Czy nam wystarczą gwarancje brytyjskie? Czy uzależniamy się od tego co na Wielkiej Brytanii wymusi, lub nie, Unia Europejska? Znowu inni mają o naszym losie decydować?
Myślę, że zacznijmy od rzeczy prostej. Domagajmy się przywrócenia nam prawa głosu w wyborach po roku 2019. Zjednoczenie Polskie i inne instytucje polonijne muszą uruchomić wszelkie możliwe środki lobbystyczne, łącznie z wykorzystaniem profesjonalnych sondaży publicznych i spotkań z liderami partii, aby wywalczyć taki postulat. Inaczej co te instytucje są warte dla społeczności polskiej w Wielkiej Brytanii?
Wiktor Moszczyński