Pomyliłam się: przewidywałam, że brytyjska Partia Pracy przegra zdecydowanie w wyborach parlamentarnych. Pisałam: „…wielu laburzystowskich polityków liczy na spektakularną porażkę swej partii, aby wieniec goryczy zawiesić na szyi swego lidera i w ten sposób przypieczętować jego polityczną zgubę.” Miałam nadzieję, że w konsekwencji przegranych wyborów Jeremy Corbyn przestanie być przywódcą Partii Pracy.
Co prawda laburzyści przegrali, ale zwiększyli liczbę mandatów. Jeremy Corbyn zachowuje się tak, jakby to on zwyciężył. Jego popularność jest z pewnością większa, zwłaszcza wśród młodych, niż była przed czerwcowymi wyborami. Czy to oznacza, że prominentni politycy tej partii wspierają swego lidera? Nic bardziej mylnego. Partia ta jest nadal targana wewnętrznymi podziałami, a każda wypowiedź Corbyna tylko dostarcza argumentów jego przeciwnikom.
„Jeremy, Jeremy!!!” – krzyczał tłum entuzjastów muzyki na festiwalu Glastonbury, gdy przywódca laburzystów wszedł na podium. T-shirts i plakaty z jego podobizną sprzedawały się jak świeże bułeczki. Choć na festiwal przyjeżdżają nie tylko młodzi, ale też weterani muzyki pop, to łączy ich jedno: niechęć do konserwatystów. Ale to właśnie młodzi ludzie, którzy poszli być może po raz pierwszy do urn wyborczych, sprawili, że przegrana laburzystów nie była dramatyczna.
Sympatykom Corbyna wydaje się, że jeszcze jedne, najlepiej przedterminowe wybory, i obejmą władzę. On sam zachowuje się tak, jakby już postawił nogę na progu domu przy 10 Downing Street.
Jednak Partia Pracy, aby zwyciężyć, musi wyciągnąć rękę do tych, których obecni przywódcy ignorują i nie chodzi tu tylko o zwolenników innych partii, a o wyborców tradycyjnie popierających laburzystów. To przede wszystkim mieszkańcy północnej Anglii, należący lub pochodzący z klasy robotniczej. Promarksistowskie mrzonki obecnego kierownictwa Partii Pracy, a także niezbyt jasne stanowisko wobec imigracji i Brexitu powodują, że mogą nie być skłonni do oddania swego głos na partię, którą w tej części kraju popierano od pokoleń. Wielu z tych wyborców w pewnym momencie wspierało UKIP, dając się zwieść antyimigracyjnej propagandzie, a gdy ta partia rozsypała się, oddali swój głos, choć z oporami, na konserwatystów. Północna Anglia przestała być laburzystowskim bastionem, podobnie jak i Szkocja.
Paradoksalnie, dobry wynik laburzystów w ostatnich wyborach to nie tylko rezultat sprawnie przeprowadzonej kampanii wyborczej, ale też poparcie wśród niedawnych zwolenników pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Ale właśni ci ostatni wcale nie zyskują oparcia wśród czołowych laburzystowskich polityków. Są nawet tacy, którzy twierdza, że zwolennicy Unii powinni partię opuścić i stworzyć własna organizację. Krytykowani są wewnątrzpartyjni przeciwnicy obecnego socjalistycznego kursu. To przede wszystkim zwolennicy opcji, jaką partia przyjęła za czasów rządów Tony’ego Blaira, co przyczyniło się do trzykrotnego zwycięstwa w wyborach powszechnych. Opory wobec nacjonalizacji i dominacji związków zawodowych obecnie nie są wśród partyjnych przywódców popularne.
Corbynowi łatwo przyszło wesprzeć Brexit. Zawsze należał do eurosceptyków – w 1975 r. głosował za opuszczeniem przez Wielką Brytanię EWG. Opowiada się otwarcie przeciwko zasadom unijnym, takim jak wspólny rynek. Jest także przeciwnikiem globalizacji. Wielu deputowanych laburzystowskich ma w tej sprawie zupełnie inne poglądy i są zwolennikami „miękkiego” Brexitu i z tej perspektywy zamierzają patrzeć na ręce rządowym negocjatorom w Brukseli. Każda partia opozycyjna głosuje przeciwko rządowi, zwłaszcza gdy – jak obecnie – nie ma on parlamentarnej większości, licząc na szybki upadek rządu. Sam Corbyn stara się nie zajmować stanowiska w kwestii warunków, na jakich Wielka Brytania ma ułożyć sobie stosunki z resztą kontynentu, ale w którymś momencie będzie musiał powiedzieć otwarcie, czy jego partia popiera twardy kurs przyjęty przez rząd, czy też będzie głosować przeciw warunkom, jakie zostaną wynegocjowane, nawet jeśli są one bliskie poglądom wielu czołowych laburzystów.
Deputowani Partii Pracy, którzy nie są popierają swego przywódcy, stoją przed alternatywą: mogą popierać linię przyjętą obecnie i schować poglądy do kieszeni, albo też mówić otwarcie, co myślą i liczyć się z tym, że już więcej nie zasiądą w ławach Izby Gmin. Diane Abbott powiedziała w jednym z wywiadów otwarcie, że przeciwnicy Jeremy’ego Corbyna muszą liczyć się z utratą poparcia egzekutywy przed kolejnymi wyborami. Czy w takiej sytuacji lokalne komórki partyjne zdecydują się by wystawić ich kandydatury?
Z powodu niezdecydowanego stanowiska Partii Pracy wobec Brexitu, Jeremy Corbyn i inni politycy z jego otoczenia wolą mówić o cofnięciu cięć w wydatkach na cele socjalne, rozbudowie budownictwa komunalnego itp. Kiedy jednak przychodzi powtórzyć wyborczą zapowiedź cofnięcia opłat za studia, to zaczynają się bardzo mętne oświadczenia typu „jestem za, a nawet przeciw”.
Pomimo wewnętrznej opozycji Jeremy Corbyn może być spokojny: nikt nie zaryzykują kolejnego wotum nieufności wobec jego przywództwa. Podczas kampanii wyborczej udowodnił on, że jest politykiem wiecowym. Entuzjazm, jaki wywołał na festiwalu Glastonbury o to potwierdził. Tyle tylko, że takie umiejętności manipulowania tłumem to jeszcze za mało, by wygrywać elekcje i rządzić krajem.
Julita Kin