Spotkałam pana Dariusza Pawłowskiego Podczas ostatnich Warszawskich Targów Książki. Bardzo wysoki, ubrany sportowo. Pierwsze wrażenie – koszykarz. Okazało się, że interesują go m.in. wydawnictwa migracyjne oraz listy, zdjęcia i dokumenty związane z tą tematyką. Zapytał – czy można gdzieś w Londynie podobne rzeczy nabyć? Nie umiałam udzielić odpowiedzi. Wiedziałam, gdzie są przechowywane kolekcje znanych emigrantów. Ale kupić? Nie słyszałam, aby ktoś polskie dokumenty sprzedawał. „Szkoda” – powiedział mój rozmówca. Wkrótce wybierał się do Londynu i umówiliśmy się na rozmowę.
Jest pan kolekcjonerem. Co zawierają pana zbiory?
Kolekcjonerzy starają się być raczej dykretni z przekazywaniem informacji, co posiadają cennego w swoich zbiorach. Oczywiście powiązane jest to z rangą oraz unikalnością kolekcji. Interesują mnie różne artefakty, a zaczęło się wszystko od książek. Książka od najmłodszych lat to mój wierny przyjaciel. Dużo czytałem, chodziłem po antykwariatach, zacząłem też uczęszczać na aukcje i w pewnym momencie dostrzegłem, że książki mogą być dziełami sztuki. I zacząłem je zbierać. W celu poszerzenia swojej wiedzy ukończyłem studia podyplomowe organizowane przez Stowarzyszenie Antykwariuszy Polskich i Marszandów w Krakowie. Spotkałem tam wspaniałych ludzi. Zajęcia prowadzili wybitni kolekcjonerzy, antykwariusze, artyści, fotograficy. Studia te znacznie rozszerzyły mój horyzont zainteresowań. Zacząłem również baczniej wypatrywać pamiętników, dokumentów, listów, fotografii. Posiadam wydawnictwa z okresu Wielkiej Emigracji. Co dziwne, pomimo ich zaawnasowanego wieku, wciąż można je kupić w dobrym stanie na rynku antykwarycznym. Zbieram również powojenne książki/czasopisma emigracyjne. Wielka Brytania, a szczególnie jej stolica była bardzo ważnym powojennym ośrodkiem emigracyjnym, który wyróżnił się znaczną wielkością wydawnictw wszelkiej maści, które scalały naszych rodaków na obczyźnie i w kraju. Warte uwagi są wydawnictwa choćby: „Veritasu”, „Orbisu”, czy „Oficyny Poetów i Malarzy”. Jednak najbardziej cenię sobię to, co uczynił Redaktor poprzez wszelkie wydawnictwa paryskiej „Kultury”. Uważam, że są one wciąż wyjątkowo na naszym krajowym rynku niedoceniane i niedowartościowane odpowiednio. Zauważalny jest choćby brak informacji o jubileuszu, który niedawno obchodziliśmy – Czy ktoś upamiętnił 70 rocznicę [minęła dokładnie 20 czerwca] założenia przez Jerzego Giedroycia, jeszcze w Rzymie, słynnego miesięcznika
Zbieram też korespondencje i pamiętniki osób prywatnych. To znakomita wiedza historyczna i obyczajowa. Korespondencja między emigrantami a krajem wiele mówi o tym, co się działo i jak to było przekazywane, często w sposób niebezpośredni, bo zwracano uwagę również na możliwe ingerencje cenzury.
Interesujące są wszelkie rękopisy. Było w dobrym tonie, aby panny z dobrych domów zajmowały się w wolnym czasie nie tylko robótkami ręcznymi czy grą na fortepianie, ale zaznajamianiem się z literaturą poprzez przepisywanie utworów wybitnych polskich twórców do zesztów. I jeszcze jedno: one często posiadały obwiązkowo własne „pamiętniczki”, do których róźne osoby z ich otoczenia wpisywały się – ktoś napisał kilka słów, zrobił rysunek, a ktoś inny wpisał wiersz, miłosny lub patriotyczny, który mu się podobał. To oryginalne źródło wiedzy o przeszłości.
Czytając te dawne teksty mam uczucie, że obcuję z tymi ludźmi bezpośrednio w tamtych czasach. Urzeka mnie język, jakim się posługują, ich maniery i ogromny patriotyzm, podobny do tego, jaki reprezentowli emigranci po drugiej wojnie światowej.
No i tzw. drugi obieg. Ukazała się książka Jana Olaszka „Rewolucja powielaczy” omawiająca wydawnictwa niezależnego ruchu wydawniczego lat 1976-1989. Mówi m.in. o całym zapleczu powstawania tych wydawnictw. Dowiedziałem się z niej m.in., że najlepiej opłacani w całym procesie powstawania „bibuły” byli drukarze, gdyż pracowali nocami, w złych warunkach, w chemikaliach oraz najwięcej ryzykowali. Szczególnie słabo dostępne są wydawnictwa z mniejszych miejscowości. Czytając pracę Olszaka zacząłem się zastanawiac jak wiele osób było zaangażowanych, aby wydać książkę i aby ona finalnie trafiła do odpowiedniego czytelnika. Te wydawnictwa są wciąż dostępne i nisko cenione , a więc można kupić je po niskich cenach.
Poza treścią książek, znakomitym obszarem kolekcjonerskim wydają się również oryginalne okładki. Przed wojną, gdy zaczęto wydawać w dużych nakładach tzw. literaturę wagonową, projektowaniem okładek zajeli się wybitni graficy, plastycy. O niektórych wiemy niewiele lub wcale. Jedną z takich osób, której biografia nie jest w pełni znana to utalentowany artysta grafik Tadeusz Piotrowski, który studiował w Berlinie i był żołnierzem Legii Cudzoziemskiej. Jego projekty, także okładek książek dla dzieci, są bardzo nowotorskie. Ze wspomnień Stanisława Gliwy wiadomo, że po wojnie znalazł się w Wielkiej Brytanii i trafił w 1953 roku do szpitala psychiatrycznego w Mabledon Park. I tutaj trop się kończy. Nie wiadomo kiedy zmarł i gdzie został pochowany? Korzystając z okazji apeluję o kontakt osoby, które może znają pełną historię tego artysty, posiadają jakieś pamiątki z nim związane, zdjęcia, listy. Każda informacja jest mile widziana [proszę o kontakt na adres: dariusz.pawlowski@reebok.com]
Jak poszerza pan swoje zbiory?
Chodzę na aukcje, jarmarki staroci itp. Chodzenie na aukcje jest nie tylko ważne, aby kupić coś do swojego zbioru. To także okazja, by na pokazach przed aukcjami dotknąć i poobcować z książkami, które są żadkie i nie często pojawiają się w obiegu, porozmawiać z doświadczonymi kolekcjonerami. Kolekcjonerzy reprezentują przeważnie dwa podejścia zbieractwa. Jedni twierdzą, że trzeba się specjalizować. Inni uważają, i to jest również mój pogląd, że nie należy się zamykać tylko w jednym obszarze, tematyce, bo można coś ciekawego przegapić. Oczywiście, trzeba być wybiórczym i nie można zbierać wszystkiego, bo można wpaść w przesadę i zbieractwo zdominuje życie… Dla kolekcjonera ważne jest, aby nie tylko zbierać, ale też obcować ze swoją kolekcją. Ale najważniejszy jest moment tzw polowania. Kiedy idziemy na łowy, warto wiedzieć czego szukamy. A to już podpowiada nam m.in. intucja, doświadczenie i wiedza, którą zdobywamy z dnia na dzień…
Przyjechał pan do Londynu, by szukać tu poloników?
To była podróż rodzinna na wyjątkowy koncert Phila Collinsa w Hyde Parku. Oczywiście w wolnym czasie nie mogłem sobie odmówić wizyty na słynnej uliczce Charing Cross, gdzie udało mi się znaleźć choćby dwie przedwojenne pocztówki z rysunkami Zofii Stryjeńskiej. W Londynie polonika rzadko pojawiają się na wolnym rynku, a szkoda. W Londynie nie ma, niestety też żadnego polskiego antykwariatu. Myślę, że ktoś z pasją kolekcjonerską mógłby założyć taki biznes. Stąd mój drugi apel do czytelników „Tygodnia Polskiego”: zanim robiąc porządki w domu wyrzucimy stare dokumenty, papiery, zdjęcia to zastanówny się, że mogą one kogoś zainteresować. Mogą okazać się cennym źródłem wiedzy dla historyków. Mogą być bezcenne w poznawaniu historii. A osoby z pasją antykwaryczną zechęcam do otwarcia antykwariatu w Londynie. Początki mogą być trudne, ale po jakimiś czasie może się okazać, że to jest naprawdę bogaty w obiekty rynek i można przy ich obrocie nawet znakomicie zarobić. Dobrze, aby pojawiło się w końcu takie miejsce w Londynie.
Na koniec pytam o koszykówkę.
Jestem absolwentem warszawskiego AWF i trenerem II klasy o specjalizacji koszykówka – mówi Dariusz Pawłowski. W latach 1985-1995 miałem przyjemność rezprezentować sekcję koszykarską Legii Warszawa. Z okazji 100 lecia klubu w zeszłym roku pojawiał się książka „Zieloni Kanonierzy”, której byłem pomysłodawcą oraz współautorem wraz z Markiem Ceglińskim i jego synem Łukaszem. Nikt do tej pory tego nie zrobił. Klub jest bardzo zasłużony dla tej dyscypliny. Chętnych zachęcam do lektury. Jeśli ktoś z Państwa chciałby poznać historię m.in, powstania przydomku „Zieloni Kanonierzy”, co się kryje pod hasłem „Afera na Dworcu Gdańskim”, meczów z Realem Madryt polecam lekturę naszej książki.
Rozmawiała Katarzyna Bzowska