W szarobure, deszczowe dni centrum Plymouth dokładnie wtapia się w krajobraz. Betonowe bunkry centrum handlowego przy głównej ulicy miasta Armada Way, są pozbawione najmniejszej ozdoby i koloru zgodnie z minimalistycznymi trendami architektury końcówki lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy to powstało górujące nad ulicą Civic Centre, budynek wpisany na listę zabytków w roku 2010. Ocalono w ten sposób dla potomnych ponury krajobraz z okresu, gdy prefabrykowane elementy były głównym elementem konstrukcji, a Plymouth wszedł w fazę szybkiej i wielkiej odbudowy.
Plymouth prefabrykowane
W czasie II wojny światowej Plymouth zostało w dużej części zbombardowane. Był to port o znaczeniu strategicznym i miejsce gdzie produkowano amunicję. To stąd wypływały statki z amerykańskimi żołnierzami na fronty Europy i inwazję D- Day. Po wojnie odbudowa szła raczej wolnym tempem aż do okresu gdy wynaleziono betonowe prefabrykaty. W latach 1951 do 1957 w dzielnicach gdzie panowały najgorsze warunki budowano po 1000 domów rocznie! Wszystkie one sprowadzały się do trzech typów tego samego. Do roku 1964 powstało dwadzieścia tysięcy nowych domów, co było chlubą miasta i przykładem dla innych. Dzięki temu centrum Plymouth nabrało charakteru bardziej zbliżonego do tego, co nazwalibyśmy krajobrazem „post- komunistycznym”. Betonowym, kanciastym, szarym i niezbyt przyjaznym mieszkańcom. Na szczęście w ramach odskoczni od bunkrowatej Armada Way, Plymouth ocaliło urokliwy Barbican oraz Tinside. Te historyczne części miasta to miejsca gdzie z przyjemnością można pospacerować i odkryć przeszłość tego prastarego portu. Plymouth znajduje się na wybrzeżu hrabstwa Devon, 310 km od Londynu. Położone jest pomiędzy ujściami rzek Tamar i Plym. Już w czasach okupacji rzymskiej był to ważny punkt handlowy. Stąd w roku 1620 wyruszył statek Mayflower z tak zwanymi „ojcami pielgrzymami”, jednymi z pierwszych osadników angielskich w Ameryce Północnej. To oni zbudowali Plymouth Colony, miejsce skąd osadnicy z Europy zaczęli tworzyć nowe kolonie. Schody, którymi opuszczali ląd do dziś możemy oglądać na nabrzeżu przy Barbican. Zachowano w tej dzielnicy najwięcej brukowanych uliczek w całej Wielkiej Brytanii. I tam znajduje się ponad sto zabytkowych budynków, w tym destylarnia ginu, gdzie zajrzeć naprawdę warto. W budynku z XV wieku, który niegdyś był częścią kompleksu klasztoru dominikanów możemy nie tylko prześledzić proces produkcji, ale i skosztować jego ostatecznego rezultatu. „Plymouth gin” produkuje się tutaj od 200 lat. W dawnym refektarzu urządzono bar gdzie serwuje się liczne i pyszne koktajle z tym trunkiem. Koniecznie spróbujmy „sloe gin” o lekko różowym zabarwieniu. Jest on robiony z dodatkiem owoców tarniny, zbieranych po pierwszych chłodnych, jesiennych nocach. W okolicach Barbican jest też National Marine Aquarium, gdzie możemy obejrzeć 400 gatunków morskich stworzeń. Jest tam najgłębszy w Wielkiej Brytanii zbiornik, w którym podziwiać możemy różnorodność podwodnego życia.
To rozległe miasto, pełne zielonych przestrzeni a także… nieźle zabezpieczone. Oprócz monumentalnej cytadeli (XV wiek) przy Barbican, na wzgórzach miejskich znajdziemy też forty z XIX wieku. Jednym z nich jest Crownhill Fort, nazywany też Lord Palmerston Folly. „Folly” oznacza kosztowny i bezużyteczny budynek. Fort wzniesiono w 1860 ogromnym kosztem, miał chronić miasto przed inwazją francuską. Cóż, kiedy armaty były skierowane w stronę lądu, a inwazja od morza nigdy nie nadeszła. Jest to jednak bardzo ciekawe miejsce na jesienny spacer. Wtapia się w zieleń i co chwila odkrywamy jakieś przedziwne zakamarki z chowającymi się w nich głowicami ciężkich dział.
Plymouth malowane
Jednym z najciekawszych miejsc spacerowych miasta jest Plymouth Hoe i Tinside. Skaliste wybrzeże z rozległymi widokami i miejscami kąpielowymi. Tinside Lido to szczególnie atrakcyjne miejsce. Zbudowany w stylu art deco basen z tarasem słonecznym przyciąga wzrok błękitem wody. Trudno sobie to dziś wyobrazić, ale i Plymouth był niegdyś miastem gdzie przyjeżdżano na nadmorskie kąpiele. Jeszcze w czasach międzywojennych w Tinside istniał wielki, morski basen z pompą wodną i eleganckim nabrzeżem. Pozostałości po tym to jasne budynki z tarasami. Prócz kąpieli szukano tam także rozrywki. Marynarze ze statków schodzili na ląd i kierowali swe kroki na Union Street gdzie w l930 roku funkcjonowało 30 pubów! Palace Theatre był tak popularny, że sam Charlie Chaplin przyjechał tam na występy. Po wojnie inspirację w Plymouth znalazło dwoje niezwykłych twórców. Jednym z nich był kontrowersyjny malarz polsko-żydowskiego pochodzenia Robert Lenkiewicz (1941- 2002). Wyrzucony ze studia w Londynie znalazł tu miejsce gdzie do końca życia kontynuował swój gigantyczny projekt dotyczący bezdomności, śmierci, opuszczenia i bycia na marginesie społecznym. Do swojego domu wpuszczał wszystkich bez wyjątku. Malował portrety osób, dla których malarstwo nigdy nie znajdowało miejsca. Alkoholicy, bezdomni, biedni i chorzy psychicznie nagle stawali się podmiotem sztuki. Lenkiewicz znalazł im miejsce w porzuconych magazynach portowych gdzie szukał swoich modeli i dzielił z nimi swoje życie. Gdy zmarł miał w kieszeni 12 funtów gotówką i dwa miliony długów. Niedoceniany za życia wkrótce stał się „odkryciem”, za którego prace płaci się obecnie setki tysięcy. Jego prace można obejrzeć w Plymouth Gallery of Art.
Zupełnie innego rodzaju malarstwo uprawiała niezwykle popularna Beryl Cook. Jej obrazy są pełne radości i celebrowania życia, postacie dorodne i wypełniające przestrzeń . Ich reprodukcje można znaleźć na kartkach urodzinowych: tęgie panie w obcisłych sukienkach, dziewczyny tańczące na wieczorach panieńskich, panowie spoglądający z błyskiem w oku na te ekscesy. Wszystko kolorowe, pełne codziennego świętowania, w pubie, u znajomych. Elegancja pretensjonalna, ale uczciwa i pełna radości. Beryl Cook nigdy nie studiowała malarstwa. Wraz z mężem prowadziła hotelik w Plymouth. Tam „odkryła” ją jedna z lokatorek. Krytycy uznali jej obrazy za „wulgarne i nie mające nic wspólnego ze sztuką”, mimo tego każdy mogła sprzedać za ponad 20 tysięcy funtów. To malarka jakby zawstydzona swoim powodzeniem, jednak w Plymouth jest uwielbiana. Niedawno w galerii miejskiej zakończono niezwykle popularną wystawę jej prac „Our Beryl” czyli „Nasza Beryl”. Dwoje tak różnych twórców znalazło inspirację w mieście, które znajduje się na obrzeżach kraju, prowincji o niewielkich pretensjach do urody i popularności. Jest tu jednak energia i duma z codziennej „zwyczajności”. Może to przyciąga młodych twórców, studentów sztuki na uniwersytecie w Plymouth. To od nich, a także od mieszkańców miasto nabiera energii i pomimo betonowego centrum jest miejscem gdzie przyjemnie jest spędzić trochę czasu, szczególnie w Barbican i wśród pejzaży zatoki Sutton.
Anna Sanders