Widzieliście film „To wspaniałe życie” („It’s a Wonderful Life”, reż. Frank Capra, 1946 r.)? Koniecznie zobaczcie! Jego główny bohater, George Bailey, nigdy nie uważał się za człowieka sukcesu. Wręcz przeciwnie. Mógł jednak sprawdzić, jak wyglądałby świat bez niego. Morał był następujący: nikt, kto ma przyjaciół, nie jest nieudacznikiem.
Nasi przyjaciele są tymi, z którymi lubimy spędzać czas, wspólnie świętować, bawić się. Zasadniczo nie zapraszamy pod swój dach tych, którzy nie są nam bliscy. Nie trudno sobie wyobrazić, jak musiał się czuć król z dzisiejszej przypowieści, który urządzając wesele swojemu synowi i zapraszając na nie przyjaciół oraz znajomych (bo przecież nie obcych!), został tak okrutnie upokorzony. Bliscy mu ludzie zlekceważyli jego zaproszenie i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili nawet jego sługi i znieważywszy, pozabijali (por. Mt 22,5-6).
Można oczywiście tę ewangeliczną przypowieść odnieść do naszych relacji z Bogiem i na zasadzie rachunku sumienia zapytać siebie, ile to razy my sami jesteśmy głusi na wołanie Boga i lekceważymy Jego zaproszenie do wspólnego biesiadowania przy stole Eucharystii w niedziele i święta. Nie chciałbym jednak iść tą drogą. Myślę, że warto odwrócić tę sytuację i postawić siebie w roli organizatora uczty zapraszającego na nią Boga – Przyjaciela.
Kilkanaście dni temu ukazała się pierwsza biografia znanej i lubianej Ani Przybylskiej. Z książki dowiadujemy się, że w ostatnich miesiącach życia Ania znów zaczęła chodzić do kościoła. Gdy była już bardzo słaba, prosiła czasem, by zawieźć ją tam na wózku. Zaglądała też do orłowskiego klasztoru, a siostry elżbietanki uczyły ją odmawiać różaniec. W jednym z ostatnich wywiadów dla „Vivy!” stwierdziła, że „poszła z Panem Bogiem na kawę”.
Kiedy poczujesz, że ogarnia cię strach, rozpacz i przygnębienie, gdy zaczniesz użalać się nad sobą, po prostu skończ z tym i zadaj sobie pytanie: Czy chcesz być szczęśliwy? Wyobraź sobie swój wymarzony dzień, a potem go przeżyj. Nie śpij do późna. Zjedz lody na śniadanie. Włóż ulubiony strój. Idź na basen. Utnij sobie drzemkę. Spotkaj się na kawę z przyjacielem. Posłuchaj muzyki, którą uwielbiałeś w szkole średniej. Zadzwoń do przyjaciół i zaproś ich na przyjęcie w stylu: „Przyjdź tak, jak stoisz”. Poproś wszystkich, żeby przynieśli jakieś danie z czekolady. Zaszalej. Pamiętaj jednak, by do wszystkich tych sytuacji zaprosić Boga. Cały czas miej świadomość, że On jest przy Tobie obecny i dziękuj Mu za to, co aktualnie przeżywasz. Rozmawiaj z Nim. Weź do ręki różaniec i „idź z Nim na kawę” (jest październik – miesiąc różańca). Może wejdź na chwilę do kościoła. Odwiedź Przyjaciela w Jego domu.
Bóg potrzebuje tego samego, co my. On pragnie być kochanym. Pragnie osobistej więzi z każdym z nas. Chce dzielić z nami swoje serce. Pragnie, byśmy napełniali Jego serce miłością na jaką nas – słabych ludzi – stać. Nieważne, kto skąd przychodzi. Bóg jest rozrzutny w swojej miłości i nie interesują Go małostkowe ludzkie uwarunkowania. Mogą zapraszać Go i stawać się Jego przyjaciółmi i dobrzy i źli. Lewica i prawica. Gorliwie wierzący, jak i ci, którym wiary brakuje.
Bóg chce z nami świętować. Przypowieść o uczcie weselnej uczy, że Bóg jest szalony i wbrew ludzkim opiniom w każdym dostrzega pierwiastek dobra. Zdaje się też zakładać, że pierwiastek dobra zostanie wyzwolony w człowieku, gdy ten spotka Boga i zacznie się z Nim przyjaźnić. A zawsze wtedy, gdy Go zapraszamy, okazuje się, że tak naprawdę to On pierwszy zaprosił nas. Możesz być albo szczęśliwy, albo zrozpaczony. Jedno i drugie wymaga tyle samo wysiłku. Jednak przyjaźń z Bogiem powoduje, że łatwiej być szczęśliwym i trudniej wpadać w rozpacz. Kto ma Boga za przyjaciela, mimo codziennych trosk, zmartwień i problemów, może mieć wspaniałe życie. It’s a wonderful life!
Ks. Bartosz Rajewski
Autor jest proboszczem polskiej parafii p.w. Św. Wojciecha na South Kensington w Londynie (Little Brompton Oratory, dawne Duszpasterstwo Akademickie). Msze św. w niedzielę 12.45 i 18.30. www.dalondon.org.uk