Koniec roku to okazja do przyznawania przez różne gremia nagród za wybitne osiągnięcia. Wielka gala i szampan towarzyszą często wręczaniu takich wyróżnień. Przyznają je różne, mniej lub bardziej znane, instytucje jednak nadal najbardziej liczący się jest tytuł Człowiek Roku przyznawany od 1927 przez redakcję tygodnika „Time”. Czasem jest to – jak w tym roku – człowiek zbiorowy, a czasem maszyna lub idei, która miała w przekonaniu jury największy wpływ na wydarzenia na świecie – w pozytywnym lub negatywnym znaczeniu.
Gdy zbliża się godzina 12 w nocy 31 grudnia zasiadam w jednoosobowym jury i zastanawiam się komu przyznać tytuł Człowieka Roku w polityce brytyjskiej. W tym roku mam problemy. Z pewnością na tytuł ten nie zasługuje Theresa May – jej wyborcza porażka (wiem, Partia Konserwatywna jest nadal największą partią w Izbie Gmin, ale osobiście pani premier poniosła klęskę, nazbyt lekceważąc konkurencję) wykluczyła ją z grona kandydatów. Także nikt z jej najbliższego otoczenia nie jest w moim przekonaniu godny, by mieć taki tytuł. Liczne wpadki Borisa Johnsona, czy Phillipa Hamonda, a także podjazdowe wojny prowadzone przez Michela Gove’a, który (chyba) nadal marzy, by zasiąść w fotelu premiera w moim oczach ich dyskwalifikują. Nigel Farage, który przez kilka kolejnych lat zasługiwał na ten tytuł, gdyż żadnemu innemu politykowi brytyjskiemu nie udało się partii otwarcie szowinistycznej wypromować tak jak jemu, jest obecnie (i chwała Bogu) już byłym politykiem, a i jego partia odchodzi w polityczny niebyt.
I nagle olśniło mnie: Człowiekiem Roku 2017 powinien został Jeremy Corbyn. Pisałam wielokrotnie o nim bardzo krytycznie i w swych ocenach zdania nie zmieniam. Wzoruję się w tym przypadku na „Timie” – ten tygodnik także przyznawał wyróżnienie osobom, mówiąc eufemistycznie, kontrowersyjnym. Wśród wyróżnionych znaleźli się m.in. Adolf Hitler, Józef Stalin (i to dwukrotnie), Władymir Putin, a rok temu tytuł Człowieka Roku przyznano Donaldowi Trumpowi, choć w każdym numerze pisma są obszerne artykuły krytykujące amerykańskiego prezydenta.
Dlaczego Jeremy Corbyn? Dokonał rzeczy niezwykłej: udowodnił, że dawno pogrzebane idee Karola Marksa są wciąż w pewnych kręgach żywe i mogą być atrakcyjne dla młodych ludzi. Starszy od Theresy May o pięć lat, przedstawiany jest przez media jako idol młodzieży, która chętnie z nim rozmawia na przykład na festiwalu Glastonbury. Czy można sobie wyobrazić panią premier w tym otoczeniu, która w oczach karykaturzystów jest babcią o srogim spojrzeniu?
Nie to jest jednak ważne. Znacznie istotniejsze są fakty. Otóż Jeremy Corbyn jest obecnie niekwestionowanym liderem swojej partii, choć jeszcze kilkanaście miesięcy temu posłowie, koledzy partyjni, domagali się jego dymisji – po referendum grupa posłów zrezygnowała z zasiadania w gabinecie cieni i zaczęła domagać się wymiany lidera, a blisko 80% członków klubu parlamentarnego w niewiążącym głosowaniu opowiedziało się za zmianą lidera partii. Wygrał nie tylko wewnętrzne wybory, ale zwiększył swą przewagę nad kontrkandydatami. Partia Pracy pod jego przywództwem zwiększyła dwukrotnie swe członkostwo.
Nie to jednak jest najważniejsze: Corbyn z wykpiwanego, nieudolnego lewicowego ideologa zaczął być uznawany za potencjalnego przyszłego premiera. I nie jest to już tylko wiara zafascynowanej nim młodzieży, która podkreśla, że jest on „taki autentyczny”. Z taką ewentualnością liczą się poważni biznesmeni i bankierzy, nie tylko brytyjscy. Ich zdaniem przyszłość gabinetu Theresy May wisi na włosku i należy brać pod uwagę poważnie koszmar, jakim będą rządy Jeremy’ego Corbyna i jego ekipy.
Memorandum zatytułowane „Czego należy się spodziewać od premiera Corbyna?” zostało opracowane na zlecenie amerykańskiej firmy finansowej CME Group i rozesłane do inwestorów. Analitycy ostrzegają, że zwycięstwo Corbyna będzie oznaczać znaczące obniżenie kursu funta. Erik Norland, dyrektor wykonawczy i czołowy ekonomista CME Group ostrzega, że wygrana laburzystów przyniesie podniesienie podatków i przyznanie Bankowi Anglii prawa do bezpośredniego finansowania inwestycji infrastrukturalnych, co oznacza raczej sprzedawanie niż kupowanie akcji. Jeśli dojdzie do „twardego” Brexitu i w następstwie zwycięstwa Corbynistów istnieje poważne zagrożenie, że Wielka Brytania zostanie przekształcona w „bardziej socjalistyczną, centralnie zarządzaną gospodarkę”.
Jak twierdzi „The Sunday Telegraph”, spora część firm znajdujących się na liście FTSE 100, a więc najbogatszych firm rejestrowanych na giełdzie londyńskiej, prowadzi nieoficjalne konsultacje, rozważając działania zaradcze socjalistycznej polityki przyszłego rządu laburzystowskiego. Biznesmeni coraz chętniej spotykają się z członkami „gabinetu cieni” odpowiedzialnymi za gospodarkę i Brexit, badając ich przyszłe zamiary. Natomiast agencja ratingowa Moody’s opublikowała 15-stronicowy dokument, w którym analizuje skutki planów nacjonalizacyjnych laburzystów.
Czyż więc nie należy się Corbynowi tytuł Człowieka Roku? W moim przekonaniu – tak. Może on na lata zmienić oblicze Wielkiej Brytanii. Obyśmy nie dożyli takich czasów. Tego sobie i wszystkim mieszkającym w Wielkiej Brytanii, nawet tym, którzy obecnie wielbią Corbyna i jego towarzyszy, najserdeczniej życzę w nadchodzącym roku.
Julita Kin