Jeśli patrzeć na aktywność Polaków mieszkających poza krajem i zaangażowanie w życie podobnych sobie środowisk etnicznych, to można nieco ponarzekać. Polskich akcentów i atutów brakuje.
Polonia brytyjska ma dobre samopoczucie, choć chyba jest mniej społeczników-aktywistów niż myślimy. Jesteśmy też i gorzej zorganizowani, i bardziej chyba zróżnicowani. Zabrakło w ostatnich czasach jednoczących idei, stąd postępująca polaryzacja, rozdrobnienie osób z różnych fal emigracyjnych.
Dlatego właśnie życzyć sobie należy przewartościowań. Musimy uświadomić sobie, że od 2004 roku jesteśmy w Wielkiej Brytanii nie gośćmi, lecz współgospodarzami. Czyli możemy w Anglii być „etniczną mniejszością”, z głosem której należy się liczyć. Potrzeba jednak wyraźnego sygnału od tutejszych Polaków, że chcą mieć skuteczną, widzialną na terenie Wielkiej Brytanii grupę opiniotwórczą. Środowiska polonijne różnych generacji, dziś wciąż rozproszone, mogłyby uruchomić coś w rodzaju zinstytucjonalizowanego lobby, grupy nacisku.
Zacznijmy od udziału w wyborach 3 maja. Termin rejestracji mija już wkrótce – 17 kwietnia.
Polonia brytyjska, z solidnym zapleczem i niezłą potencją, ma dziś okres stagnacji. – Niech dziennikarze spytają aktywistów i prezesów: O co wam chodzi dzisiaj, o co się staracie, jaki jest wasz plan działania? – skwitował kiedyś ten stan rzeczy prof. Ciechanowski.
Profesor miał prawo tak stawiać pytanie – jego życie przebiegło pod znakiem epokowego kataklizmu wojny. Ta perspektywa była zobowiązaniem dla całego pokolenia.
Dzisiejsze generacje wyspiarskich Polaków dalekie są od takich doświadczeń. Żyjemy w szczęśliwych, pokojowych czasach. A w polonijnej codzienności pojawiły się tematy innego rodzaju. Właśnie codzienne, zwykłe, czasem do bólu banalne.
Większość Polaków przebywających czy dopiero przybywających do Wlk. Brytanii nie będzie już tworzyć Uchodźstwa, lecz Polonię. A w całej sprawie idzie o cel nadrzędny – teraźniejszość i przyszłość polskiej społeczności wobec stojącej u schyłku drogi wyznaczonej przez epokę emigracji żołnierskiej.
Jesteśmy dziś gorzej zorganizowani i bardziej zróżnicowani niż pokolenie żołnierskie w swoich najlepszych latach. A z ubytkiem ludzi i przetasowaniem wartości tamto życie kulturalne w naturalny sposób ginęło: przestały wychodzić pisma, zniknęły wydawnictwa, pozamykały się polskie domy, ośrodki, kluby czy galerie. Zabrakło ludzi do kontynuacji w drugim pokoleniu. Woleli działać po swojemu, na swoim – a tym było i jest dla nich wyłącznie życie angielskie.
Ich żyjący z piętnem wojny rodzice wydawali się tyleż ekscentryczni co staroświeccy, oni już jako dzieci nie bardzo lubili mówić po polsku, bo to był język ludzi, którzy nie chcieli żyć teraźniejszością. Rodzice mieli tylko przeszłość i nawet o nią byli skłóceni. Wewnętrzne podziały czy to polityką, czy żołnierską przynależnością nijak miały się do codzienności, w której żyli. To z jednej strony odpychało, ale mogło też być ciekawe. I niektórych z drugiego pokolenia faktycznie ciekawiło, bo tamto wojsko było niekonwencjonalne, wszak wojna sprowadziła do niego wielką liczbę ochotników, a wśród nich znaczną grupę inteligencką. I w oparciu o tych ludzi udało się zbudować ciekawe życie społeczne.
Czy uda się to dzisiaj? Jak to przeprowadzić? Z kim? – pytania na kolejne spotkanie towarzyskie.
Polonijny świat na Wyspach zmienił się całkowicie w maju 2004 roku, z dniem wstąpienia Polski do Unii Europejskiej i falą napływu rodaków. Dziś „stara emigracja” to wszyscy, którzy mieszkają na Wyspach dłużej niż od 2004 roku…
Nowo przybyli do Wielkiej Brytanii Polacy są w okresie aktywności – także społecznej – stworzyli dla siebie organizacje, kluby, miejsca spotkań. Dla swoich dzieci założyli polskie szkoły sobotnie. I w pewnym stopniu przechodzą ten sam okres aktywności, co pokolenie wojenne w swych pierwszych latach. Robią to jednak na swój sposób, własnym językiem i metodami, hołdując swoim wartościom. Jest w tym także miejsce na patriotyzm, ale ten w skali dzisiejszej – przystający do polonijnej codzienności.
Wciąż jednak Polaków nie interesuje polityka brytyjska. Po prostu przeciętny Polak chce pracować – może nie chce, ale musi i pracuje – chce zarobić, osiągnąć stabilizację, myśli o rodzinie tu, ewentualnie o bliskich w Polsce. I wystarczy mu.
A przecież mieszkamy w wielokulturowym kraju. Społeczności, które tu funkcjonują, korzystają z możliwości danych przez państwo, mogą dzięki temu bronić swej etnicznej tożsamości i robią to. Warto iść ich śladem. Zacznijmy od udziału w wyborach 3 maja. Termin rejestracji mija już wkrótce – 17 kwietnia.
Jarosław Koźminski
Tomasz
Nie zarejestrowałem się do wyborów, ale prawdopodobnie zrobię to, bo jest potrzebna zmiana. Moje sympatie zmierzały zawsze w stronę konserwatystów.
Raczej nie będzie dużej frekwencji wśród Polaków. Wśród mojego pokolenia panuje wyniesione z Polski przekonanie, że aktywność obywatelska nie popłaca, polityka to raczej partyjniactwo.
Dlatego ludzie nie chcą w tym wszystkim uczestniczyć. Choć z drugiej strony, obok ucieczki od przeszłości jest to jeszcze jakiś rodzaj wygodnictwa.
Mam wrażenie, że pewne zmiany następują automatycznie. Szczególnie te najbardziej prozaiczne. Odwożąc dziecko do prywatnej szkoty mam kłopot z parkowaniem, bo jest zakaz i podwójne linie. Przed pobliską szkołą publiczną, takich restrykcji nie ma. Coś w tym jest…
Maciej
Nie będę brał udziału w wyborach. Nigdy nie brałem, więc i tym razem tak się stanie. Wychodzę z założenia, że mój jeden głos oddany na Jana Kowalskiego czy Jana Nowaka niczego nie zmieni.
Nie muszę oddawać głosu na nikogo czy opowiadać się za jakąś partią, by porozmawiać z dzielnicowymi urzędnikami-władzami czy lokalnym parlamentarzystą. Wystarczy, że płacę podatki.
Wydaje mi się, że sporo ludzi z naszego środowiska będzie głosować. Wybory do są nagłośnione. Zawsze znajdą się aktywiści, którzy namówią ludzi do jakiś działań. Kto na tym skorzysta? Ludzie czy aktywiści i politycy? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Ja do wyborów nie idę.
Maria
Od lat głosuję, więc nie muszę się rejestrować. Dla mnie to powinność. Ale wydaje mi się, że nie będzie wśród Polaków dużego zainteresowania wyborami. Spotykam się i rozmawiam z wieloma ludźmi, po części wynika to z pracy społecznej, poza tym moja praca zawodowa to też ustawiczny kontakt z coraz to nowymi Polakami. Niemal każdego pytam o wybory. Zarówno, ci którzy przyjechali do tu niedawno, jak i ci mieszkający w stolicy Anglii od dziesiątek lat, nie są sprawą zainteresowani. Jest im to absolutnie obojętne. To smutne.
Jerzy
Będę brał udział w wyborach. Jestem zarejestrowany od wielu lat. Powinniśmy wszyscy głosować. Przecież kandydaci wywodzą się z różnych partii politycznych, które mają zupełnie odmienne poglądy.
W szeregu spraw dotyczą one bezpośrednio Polaków i to w całej rozciągłości i złożoności. Czy to jako mieszkańców Unii Europejskiej, czy jako mniejszość etniczną w Wielkiej Brytanii, czy jako mieszkańców Londynu czy z zupełnie innego bieguna wreszcie – jako liczoną w setkach tysięcy grupę pracowników sezonowych.
Może i tu zapytają cię w councilu – gdy pójdziesz choćby po zasiłek na dziecko – byłeś na wyborach? I sprawdzą na liście…
Robert
Jeszcze się nie zarejestrowałem, ale kampania wokół całej sprawy robi bardzo dobre wrażenie – informacja doszła chyba do każdego. Z drugiej strony ciągle się przypomina, że uciekają dni i termin wkrótce upłynie. Muszę się spieszyć.
Może to trochę na wyrost, ale sądząc po frekwencji w naszych ostatnich polskich wyborach parlamentarnych, wierzę, że jest w stolicy dużo rodaków, którzy poczują się i Polakami, i londyńczykami.
Porównanie i proporcje są śmiałe…
Zastanawiam się nad tym i po chwili muszę przyznać, że nawet w gronie najbliższych znajomych nie jestem w stanie wskazać na osobę, o której wiem, że chce zdecydować o wyborze burmistrza Londynu. Ja jednak jestem optymistą i chcę wierzyć w ludzi.