27 kwietnia 2018, 12:35
Dobry pasterz

Kwiecień 2018 roku. Via Salvatore Tommasi, ukryta w jednym z zaułków, pnie się ostro w górę. Na szczycie uliczki kościół Matki Bożej z Lourdes i św. Józefa. Jak większość z 500 świątyń Neapolu, ściśle przylega do kamienic. Przed kościołem grupa ludzi. To głównie Polacy, licznie tu pielgrzymujący od czasu ukazania się bestselerowej książki Joanny Bątkiewicz – Brożek „Jezu, Ty się tym zajmij”. Z bocznej nawy rozchodzi się głośne stukanie. Od czterech dekad ludzie przychodzą tu i pukają w czarną płytę nagrobka Sługi Bożego ks. Dolinda Ruotola. „Kiedy przyjdziesz do mojego grobu, zapukaj. Nawet zza grobu odpowiem ci: ufaj Bogu” – czytamy wyryty na nim napis. To cytat z testamentu ojca Dolindo.

Kolejny już raz przywołuję historię tego niezwykłego kapłana z Neapolu, którego Ojciec Pio, jeszcze za życia, nazywał świętym. W tygodniu poprzedzającym Niedzielę Dobrego Pasterza pielgrzymowałem do jego grobu. Miałem też możliwość spotkania z Grazią Ruotolo – jego ostatnią żyjącą krewną. „Biegał w jednej, ciągle cerowanej sutannie. Gdy się ubrudziła, prał i wkładał mokrą, bo nie zdążyła wyschnąć. Połowę obiadu codziennie zanosił biednym” – mówi Grazia. „Dlaczego, według Pani, Dolindo był dobrym pasterzem?” – pytam. „On wszystko robił dla chwały Boga, pozostając blisko ludzi”.

„Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce” – mówi Jezus. Po chwili dodaje: „Mam także inne owce, które nie są z tej zagrody. I te muszę przyprowadzić”. Rozważając te słowa przy grobie ks. Dolindo, uświadamiam sobie, że oddawanie życia polega także na gotowości szukania nowych dróg i nowych metod w duszpasterstwie oraz dziele ewangelizacji – zachowując wszystko, co cenne, nie zatrzymując się jednak na tym i stwarzając ludziom będącym na obrzeżach albo całkiem poza Kościołem nową szansę na spotkanie Pana i wspólnoty Jego Kościoła. Na tym także polega – tak myślę – dobre pasterzowanie. Może to przynosić i często z sobą niesie falę krytyki, fałszywych osądów, a nawet prześladowania, co zmusza do rezygnacja z siebie i oddawania życia.

Ks. Dolindo Ruotolo płacił wielką cenę za swój proroczy zmysł kościelny. 50 lat przed Soborem Watykańskim II postulował, by odprawiać Msze w języku narodowym, udzielać komunii w Wielki Piątek, pozwolić, by kapłani mogli odprawiać dwie Msze w ciągu dnia. Chciał też, by w domach było Pismo Święte. Myśli ks. Ruotola z 1918 r. o „mistycznym kapłaństwie kobiet” (termin bierze od Matki Bożej, która – jak mówił – ukazuje mu się od 13 listopada 1917 r., miesiąc po zakończeniu objawień fatimskich, do końca jego życia, a więc do 1970 r.) znajdują potem odbicie w liście do kobiet „Mulieris Dignitatem” Jana Pawła II. To wszystko sprawiało, że padre Dolindo był nie tylko niezrozumiany, ale też fałszywie oskarżany i prześladowany przez swoich braci kapłanów. „Nazywali go egzaltowanym wariatem – mówi Grazia. – Potem te jego »wariackie« pomysły zaaprobował Sobór Watykański II”.

Dziś ludzie tęsknią za dobrymi pasterzami. U grobu ks. Dolindo i przez pryzmat historii jego życia czytam dwa wyznania Jezusa: „Mam także inne owce, które nie są z tej zagrody, lecz trzeba, abym je przyprowadził” oraz „Życie moje oddaję za owce”. Myślę, że trzeba to zdanie odczytać jako zachętę do pracy tam, gdzie o Bogu się milczy albo z bólem się Go szuka. Nie przed ołtarzem, ale w kruchcie kościelnej i jeszcze dalej. Właśnie tam znajdują się owce spoza naszej zagrody. I właśnie tam trzeba zrobić to, co przychodzi najtrudniej. Oddać im własne życie. Na szczęście sporo we współczesnym Kościele takich pasterzy, którzy – zachęceni postawą papieża Franciszka – zamiast być jeszcze jednym trybem w kościelnej maszynie, decydują się na nowatorskie metody duszpasterskie i ewangelizacyjne, nawet za cenę wyśmiania, a nawet potępienia. Na tym przecież polega oddawanie życia. Dobrze pokazał to ks. Dolindo.

ks. Bartosz Rajewski

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_