Skończyła studia w Moskwie, mieszkała i wykładała na uniwersytetach w Chinach, koncertowała w różnych zakątkach globu. O swojej nie tylko artystycznej drodze pianistka Olivia Skwara-Sałuda opowiada w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Dużo podróżowałaś, ale ostatecznie osiadłaś w Londynie.
– W 2009 roku zdałam egzaminy do tutejszej Royal Academy of Music, do klasy fortepianu profesora Hamisha Milne’a. Miałam zamiar kontynuować studia doktoranckie rozpoczęte w Moskwie, niestety nie znalazłam sponsorów, którzy pomogliby mi częściowo w opłaceniu nauki. Los jednak chciał, żebym została nad Tamizą, bo to właśnie tutaj znalazłam miłość i od pięciu lat jestem szczęśliwą mężatką. Marcin jest Polakiem, pracuje jako menedżer we włoskiej firmie cateringowej.
Londyn wciąga.
– Zdecydowanie, to jeden z najważniejszych ośrodków kultury na świecie, a ilość atrakcji jakie oferuje, w tym wspaniałych koncertów w wielkich salach, ale też w małych kameralnych kościołach, robi wrażenie. No i multum zieleni. Mieszkam na obrzeżach stolicy, w okolicach Richmond Parku, a więc idealnym miejscu do tego, żeby cieszyć się ciszą i spokojem.
Koncertujesz, a jednocześnie prowadzisz własną szkołę muzyczną.
– W Creative Chords, działającej w East Molesey w hrabstwie Surrey, udzielamy lekcji fortepianu, skrzypiec, gitary, perkusji, saksofonu, klarnetu i fletu, a w najbliższym czasie planujemy wprowadzić naukę śpiewu. W ciągu półtora roku szkoła bardzo się rozwinęła. Zaczynaliśmy od kilku osób, a teraz jest ich 90, z różnych krajów – dzieci, nastolatków, dorosłych. Dominują Brytyjczycy, ale są też Polacy, Rosjanie, Azerowie, Hindusi.
Przed przyjazdem do Londynu mieszkałaś w Chinach.
– W 2006 roku po jednym z koncertów otrzymałam propozycję pracy w Normal University w Linyi oraz Jiaying University w Meizhou. Pomyślałam, czemu nie? Prowadziłam tam klasę fortepianu, a później przeniosłam się do graniczącego z Hongkongiem tętniącego życiem nowoczesnego miasta Shenzhen. Uczyłam studentów, a jednocześnie koncertowałam w całym kraju, mając okazję zwiedzić wiele ciekawych miejsc. W pamięci utkwił mi szczególnie występ w Shenyang, gdzie grałam w trio ze skrzypkami rosyjskimi. Jednak zanim tam dotarliśmy czekała nas niespodzianka. Był środek srogiej zimy, w połowie drogi ze względu na złe warunki pogodowe i opady śniegu musieliśmy wysiąść z pociągu i wówczas, w małej wiosce, na murowanej ścianie, ujrzeliśmy ogromny plakat z naszymi zdjęciami i zapowiedzią koncertu. Co ciekawe, byliśmy na nim znacznie więksi niż w naturze. Takie miłe zaskoczenie na zupełnym pustkowiu.
Chiny robią wrażenie.
– Ogromne, chociażby różnorodność natury – od pustyni Gobi na północy, po lasy tropikalne na południu. Jest tam około 1000 rezerwatów przyrody, ale Kraj Środka to nie tylko nieskażone środowisko, to również prężnie rozwijające się państwo. Shenzen, które zaczynało jako mała rybacka wioska w latach 80. ubiegłego wieku, dziś jest wielomilionową metropolią, większą niż Nowy Jork, z wyrastającymi z ziemi w błyskawicznym tempie kilkusetmetrowymi wieżowcami.
Przy czym, co warto podkreślić, to zupełnie inna cywilizacja niż nasza. Już pierwszego dnia po przyjeździe do kampusu zostałam poinformowana o różnicach między Zachodem a Chinami, żeby uniknąć ewentualnego szoku. I rzeczywiście, miejscowa kultura, na przykład odnośnie spożywania posiłków, jest dość specyficzna, chociaż z czasem się do niej przyzwyczaiłam. Poza znanym powszechnie głośnym mlaskaniem, o wiele bardziej skomplikowany jest cały system nakazów i zakazów, których trzeba przestrzegać, żeby swoim zachowaniem nie obrazić gospodarza. Miejsce tego ostatniego znajduje się przy stole naprzeciw drzwi i pod żadnym pozorem gość nie powinien go zajmować. Po skończeniu jedzenia na talerzu nie wolno zostawiać ani za dużo, ani za mało, bo mogłoby to sugerować, że danie albo nie smakowało, albo było w niewystarczającej ilości.
Chińczycy są dość skomplikowanym narodem i chyba najbardziej uciążliwym w obcowaniu z nimi był fakt, że nie zawsze mówią prawdę – jeśli czegoś nie wiedzą, nie przyznają się do tego, żeby uniknąć kompromitacji. Dlatego często pytając na przykład o drogę nie miałam pewności czy dostałam wiarygodne wskazówki. Jednak po trzech latach pobytu tam do wielu rzeczy przywykłam. Nauczyłam się nawet podstaw mandaryńskiego, dzięki czemu zyskałam u miejscowych spory szacunek.
Wcześniej studiowałaś w Moskwie.
– To był z jednej strony przypadek, a z drugiej przeznaczenie. Pochodzę z Gdańska, z rodziny od kilku pokoleń związanej z muzyką, gdzie poczesne miejsce w domu zajmował fortepian. Mama pianistka, tata meloman, który na co dzień zajmuje się biznesem, więc moja życiowa droga była w pewnym sensie ukierunkowana. Ale, co najważniejsze, okazało się, że mam w tej dziedzinie sporo talentu. W wieku 12 lat zagrałam w Filharmonii Gdańskiej koncert Josepha Haydna z orkiestrą symfoniczną, a podczas nauki w Państwowej Szkole Muzycznej byłam laureatką wielu konkursów pianistycznych – krajowych i międzynarodowych, między innymi Festiwalu Młodych Pianistów w Siedlcach, Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w Getyndze oraz Międzynarodowego Konkursu w Cantu. Otrzymywałam stypendia Towarzystwa im. Fryderyka Chopina w Warszawie, a także nagrody Prezydenta Gdańska za wybitne osiągnięcia w dziedzinie muzyki.
A jak znalazłam się w Rosji? W 1995 roku razem z mamą pojechałam na Konkurs Chopinowski w Warszawie, żeby posłuchać wykonań pierwszego etapu. Obie byłyśmy pod wrażeniem występu Aleksieja Sultanova – do tego stopnia, że stał się on dla mnie wielką inspiracją i motywacją, żeby studiować w jego ojczystym kraju. Dwa lata później, jako 18-latka, dostałam się do Konserwatorium im. Piotra Czajkowskiego w Moskwie, gdzie trafiłam pod skrzydła wybitnego pedagoga, wychowawcy wielu świetnych pianistów profesora Lwa Naumowa. Uwielbiałam go – był wymagający, ale jednocześnie zostawiał wiele swobody studentom, co pozwalało nam rozwijać własną osobowość i wrażliwość artystyczną.
Na początku nie było łatwo, bo poziom pianistyczny w Rosji jest o wiele wyższy niż w innych krajach, ale szybko się zaaklimatyzowałam. Przeżyłam tam cudowne chwile – atmosfera konserwatorium, akademika, studenci z całego świata i ja jedyna z Polski. Nawiązałam wiele przyjaźni, które trwają do dziś. Po siedmiu latach nauki, w 2002 roku, skończyłam studia z wyróżnieniem, a dwa lata później uzyskałam aspiranturę, czyli pierwszy stopień doktoratu, który mam zamiar ukończyć teraz w Londynie.
Był czas na zwiedzanie Rosji?
– Zjeździłam ją wzdłuż i wszerz, ale duszę tego kraju najbardziej poznałam dzięki podróżom do mniejszych miejscowości, które należą do tak zwanego Złotego Pierścienia, obszaru położonego na północ i wschód od Moskwy. Stanowią one kolebkę państwowości rosyjskiej, do dziś zachowały się w nich unikatowe zabytki historii i kultury. Są też centrami ludowego rzemiosła.
Natomiast największą przygodą była wyprawa koleją transmandżurską z Moskwy do Pekinu. Miałam wtedy okazję zobaczyć piękno Syberii i jezioro Bajkał, co zrekompensowało niewygody 8-dniowej podróży w 40-stopniowym upale, w pociągu bez klimatyzacji i dostępu do prysznica.
A sami Rosjanie?
– Są niezwykle gościnni i serdeczni, to wspaniali ludzie. Rosja na zawsze pozostanie w moim sercu jako druga ojczyzna, a tamtejszy język znam równie dobrze jak polski.
Podobnie jak rosyjską muzykę?
– Jestem w niej zakochana. Rachmaninow, Skriabin, Czajkowski… W ich twórczości czuć emocje, które potrafią wzruszyć do łez. To nasza słowiańska dusza szczypatielna, która w rosyjskiej sztuce jest bodaj najbardziej wyrazista.
Niemniej repertuar jaki wykonuję jest bardzo szeroki – od muzyki barokowej, po współczesną. Zawsze chętnie gram Chopina, Mozarta, Schumanna…
Występowałaś w wielu ciekawych miejscach.
– Niemal w całej Europie, ale też w Chinach, Australii, Stanach Zjednoczonych. Mam na koncie koncerty z orkiestrami symfonicznymi, między innymi Filharmonią Bałtycką w Gdańsku oraz Filharmoniami w Biełgorodzie i Samarze, a także ze znakomitymi dyrygentami – Zygmuntem Rychertem, Tomaszem Chmielem, Grzegorzem Suttem, Ovidiu Balanem, Michaiłem Szczerbakowem, Igorem Szadrinem. No i wspaniałymi muzykami, żeby wymienić skrzypków Mariannę Terteryan czy Gleba Dontsova. Prowadziłam też kursy mistrzowskie w stolicy Indonezji Dżakarcie, podczas Jalart International Summer Music Festival.
Dużo czasu spędziłaś w Polsce, Rosji, Chinach i Wielkiej Brytanii. Jaka jest percepcja muzyki klasycznej w tych krajach?
– Wszędzie ludzie reagują podobnie, jednak najbardziej wyedukowanym muzycznie społeczeństwem są Rosjanie. Dlaczego tak się dzieje? To fenomen, nad którym sama się zastanawiam, ale faktem jest, że w muzyce i balecie nie mają sobie równych. W Rosji prawie w każdym mieszkaniu znajduje się pianino i już od najmłodszych lat dzieci uczą się grać i doświadczać dzieł mistrzów. Ludzie inaczej przeżywają tam muzykę, która jest częścią ich codziennego życia, a jednocześnie sztuką dla większych mas, a nie tylko wąskiej elity…