To prawdziwe perełki. Robione ręcznie, na zamówienie, z koronkowym wykończeniem. – Moje motocykle najczęściej stoją w prywatnych domach, gdzie są traktowane jak dzieła sztuki. Oczywiście, można też nimi jeździć – mówi Piotr Hudy w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Swoją działalność prowadzisz w niewielkim warsztacie.
– Na powierzchni 15 metrów kwadratowych. Tu mam wszystko czego dusza zapragnie – tokarki, frezarki, wiertarki, giętarki, różnego rodzaju piły… Wymarzone miejsce do pracy.
Na brak zamówień nie narzekasz.
– Można powiedzieć, że się z nimi nie wyrabiam. Klienci zgłaszają się sami, a ostatnio dostałem zaproszenie na EXPO w Dubaju, jako jedna z trzech firm motocyklowych na świecie.
Dużo się dzieje, a co ciekawe warsztat prowadzę zaledwie od trzech lat. Pierwsze dwa egzemplarze, jakie zrobiłem, zaprezentowałem na wystawie motocykli w Edynburgu w 2015 roku i otrzymałem główną nagrodę za najlepszą inżynierię na motocyklach modyfikowanych. Dzięki temu znalazłem pierwszego klienta, po czym posypały się kolejne zamówienia. Moją pozycję na rynku ugruntowały zwycięstwa w mistrzostwach Wielkiej Brytanii w Birmingham w 2016 roku oraz ponowna wygrana w Edynburgu rok później. Łącznie w tym czasie zbudowałem osiem motocykli.
W czym tkwi tajemnica twoich sukcesów?
– Wszystko robię sam, od podstaw, poza malowaniem, którym zajmuje się mój kolega, znakomity lakiernik Andrzej Lewandowski. Używa do tego farb, a nie najczęściej stosowanego obecnie proszku.
Praca nad jednym egzemplarzem trwa około pół roku, gdyż jest to koronkowa robota. Każdy motocykl jest inny i niepowtarzalny. Na nikim się nie wzoruję, sam wymyślam cały projekt, w tym na przykład odwrócone klamki czy podnóżki, kryształy Svarowskiego wkładane do lamp, mocno pochylone nóżki sprawiające, że model niemal leży na ziemi. Każdy detal musi być starannie dopracowany i przemyślany, a najważniejszym narzędziem jest głowa w której się wszystko zaczyna. Robię prowizoryczny szkic na kartce papieru, po czym przystępuję do pracy. A ta polega na wycinaniu arkusza blachy i obijaniu go młotkiem oraz obrabianiu na kole angielskim, żeby uzyskał odpowiedni kształt. Podobnie jest z rurami – młotek, giętarka, dopasowywanie odpowiednich form. Wszystko ze stali. Klienci zazwyczaj ograniczają się do wyboru koloru, najchętniej preferując czarny albo czerwony.
Brytyjczycy?
– Z reguły. Bogaci ludzie, najczęściej właściciele dużych firm, których stać na taki wydatek. Chcą mieć u siebie coś, czego nie ma nikt inny. Moje motocykle stoją w prywatnych domach jako swoiste dzieła sztuki, chociaż oczywiście można też nimi jeździć.
Ile kosztują takie cacka?
– Zależy od modelu, zastosowanych rozwiązań, konkretnego klienta. Wycena waha w granicach 35-80 tysięcy funtów, ale na przykład w Zjednoczonych Emiratach Arabskich te stawki są znacznie wyższe i zaczynają się od 150 tysięcy dolarów w górę.
Dochodowe zajęcie.
– Zarobek to jedno, ale dla mnie najważniejszy jest fakt, że robię to, co lubię. Od dziecka jestem zakochany w motorach, pierwszego Komarka dostałem od dziadka w wieku siedmiu lat. Natomiast kiedy miałem dziesięć, tata kupił mi OSĘ – duży motocykl, na którym siedząc ledwo sięgałem stopami do ziemi. Jeździłem nim po polnych drogach w okolicach moich rodzinnych Ząbkowic Śląskich, a później sam zacząłem kupować i sprzedawać kolejne maszyny. Ze szkoły biegłem prosto do garażu, gdzie rozbierałem silniki i składałem je z powrotem, malowałem, polerowałem. Uwielbiałem to dłubanie.
Wszystko obracało się wokół motorów – jeździłem nimi, sprzedawałem, wymieniałem się z kolegami. Łącznie w takiej czy innej formie jako nastolatek miałem ponad 50 jednośladów – od WSK-ek i MZK-ek, po Jawy i Junaki. To było absorbujące hobby.
Nie praca?
– Niestety nie, gdyż w Polsce ciężko byłoby z tego wyżyć. Po skończeniu technikum na kierunku elektromechanik urządzeń wysokonapięciowych zatrudniłem się w spółdzielni elektrotechnicznej, gdzie byłem zaopatrzeniowcem, a później kierownikiem magazynu. Jednak ponieważ z czasem zaczęła się ona chylić ku upadkowi, w 2005 roku, w wieku 30 lat, postanowiłem wyjechać na Wyspy Brytyjskie. Przez pierwsze 2,5 miesiąca pracowałem w fabryce chipsów w Coventry, po czym przeprowadziłem się do Bathgate w Szkocji, gdzie mieszkam do dziś. Imałem się tu różnych zajęć. Pracowałem w British Energy zajmując się utrzymaniem biura, byłem kierowcą autobusów i elektrykiem. Wykonując tą ostatnią profesję, jadąc służbowo do Londynu, uczestniczyłem w poważnym wypadku. Na autostradzie przede mną zderzyły się dwa samochody, ja swoim oplem corsą nie zdążyłem wyhamować i uderzyłem w nie. Nie było w tym mojej winy, jednak świadomość, że zginęło dwoje starszych ludzi, była porażająca. Dla mnie skończyło się na siniakach i ogólnych potłuczeniach, jednak wstrząs psychiczny był olbrzymi. Potraktowałem to jako znak, żeby zwolnić w życiu – zawsze dużo pracowałem, nawet po 80 godzin tygodniowo i wtedy pomyślałem, że coś trzeba zmienić. Tak narodził się pomysł prowadzenia warsztatu. Profesjonalnie, bo wcześniej mieszkając w Szkocji też budowałem motocykle, tyle że hobbystycznie, dla siebie. Inspiracją był program, jaki wiele lat temu widziałem w telewizji, o Francuzie, który w małej szopce wyrabiał drewniane pudełka – bardzo ekskluzywne, przeznaczone dla koneserów. Postanowiłem pójść tą drogą, tyle że w zupełnie innym segmencie.
I nazwałeś swój zakład „Bieda 75 Motors”.
– Trochę z przekory, dla zabawy, żeby wyraźnie odróżniać się od innych. To było również nawiązanie do moich dziecięcych doświadczeń, gdyż w tamtym czasie jak ktoś miał się przewrócić czy wpaść do rzeki, to byłem ja. Starsi chłopcy podśmiewali się, że jestem taki biedny i poobijany. Jednak dla kontrastu do nazwy firmy, mój obecny pies rasy Jack Russel wabi się Beton.
Budujesz motocykle, ale również na nich jeździsz.
– Obowiązkowo, moje jednoślady traktuję jako najlepszych przyjaciół. Mieszkając w Polsce wybierałem się na dwu-, trzydniowe wypady, z reguły gdzieś nad wodę, natomiast po przeprowadzce do Szkocji regularnie, co roku, wypuszczam się na dwu-, trzytygodniowe eskapady po Europie. Siadam i jadę, bez wcześniejszego planu, gdzie oczy poniosą. W ten sposób zjeździłem niemal cały Stary Kontynent.
Do tego potrzeba dobrej maszyny.
– I taką mam. W Polsce finansowo nie mogłem sobie pozwolić na porządny motocykl, a w Szkocji na początku miałem kilka. Całkiem niezłych, nowszych i starszych, ale zawsze czegoś mi w nich brakowało. I w końcu, siedem lat temu, znalazłem taki o jakim zawsze marzyłem – BMW GS z 1993 roku. Wyszperałem go w internecie, był w idealnym stanie. Jego wcześniejszy właściciel, Anglik, z żalem musiał się go pozbyć, bo nabawił się kłopotów z biodrem, a maszyna swoje waży. Jest wspaniała, niemal kuloodporna, ale oczywiście trzeba o nią dbać, serwisować, zajmować się. Zrobiłem na tym motocyklu 69 tysięcy kilometrów i nigdy nie miałem żadnych problemów. Na polu, wertepach czy normalnej asfaltowej drodze – wszędzie się sprawdza. Prawda jest taka, że kiedyś motory było robione solidnie i porządnie, a obecne przy większym przeciążeniu wytrzymują z reguły do pięciu lat.
Jeździsz sam?
– Najczęściej, bo wtedy nie jestem od nikogo uzależniony. Tym bardziej, że staram się omijać autostrady i duże miasta. Nie lubię zwiedzać zamków, muzeów czy innych atrakcji turystycznych, kręcą mnie za to tereny wiejskie, lokalne dróżki, przyroda. Fajnie jest posiedzieć nad jeziorem, w lesie, pogadać z kimś. Na każdą wyprawę zabieram ze sobą namiot, śpię na kempingach, wiejskich posesjach, czasami gdzie popadnie. Bywają różne sytuacje. Trzy lata temu w środku nocy rozbiłem namiot na łące we Francji, a rano okazało się, że było to zaledwie 20 metrów od stromego wysokiego klifu. Jak to zobaczyłem, przysiadłem z wrażenia.
To miejsce zapadło ci szczególnie w pamięci?
– Na pewno, byłem o włos od przepaści – dosłownie i w przenośni. Natomiast największy sentyment mam do Holandii. Wioseczki, miasteczka, schludnie, czysto. Zawsze przejeżdżam przez ten kraj wypuszczając się w dalsze wojaże po Europie. Moim marzeniem jest eksploracja Rosji, chociaż z tego co słyszałem obecnie nie jest tam zbyt bezpiecznie.
Zwiedziłeś już Szkocję?
– Wzdłuż i wszerz. Szczególnie lubię wędkować w tutejszych jeziorach – pstrągi, szczupaki, okonie. Łapię je i wypuszczam, czas spędzony nad wodą jest świetnym relaksem. Szkocja to piękny kraj, tylko ta pogoda… Nie ukrywam, że tęsknię za słońcem, ciepłem i ojczyzną, dlatego w ciągu dwóch, trzech lat z żoną i córką planujemy na stałe powrót nad Wisłę. Co będę tam robił? To samo co tu, na motocykle jestem skazany…