11 czerwca 2018, 09:10 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Co się komu podoba
Na internetowym forum na Facebooku „Polacy w LONDYNIE i UK” (pisownia oryginalna) każdy ma prawo zadać pytanie, podzielić się swoimi przemyśleniami lub bezkarnie obśmiać czyjeś poglądy. Tym razem internauci odpowiadali na pytanie: „Co według Was jest lepsze w Anglii niż w Polsce?”. Na kilka dni na łączach rozgorzała dyskusja.

Muzyka. Futbol. Drogi. Kultura osobista. Przechodzenie przez pasy legalnie na czerwonym świetle. Pogoda. Wszystko, oprócz pogody. Tylko funty. Wszystko. Nic. Te dwa ostatnie słowa najczęściej się powtarzają. Wiadomo, ile Polaków, tyle opinii.

Święta herbata

„Kultura osobista”, napisała jedna z internautek. Wtórowało jej 26 innych osób, które myślą podobnie. Jedna osoba to jeden „lajk” (od angielskiego słowa like, czyli lubić).

Więcej lajków zebrało „przechodzenie przez ulicę na czerwonym świetle” – 31 użytkowników Facebooka także  uważa, że to niemała zaleta mieszkania w Wielkiej Brytanii.

„Panie w markecie pytające o samopoczucie i plany na weekend” dostały tylko osiem lajków.

Są i rzeczy prozaiczne. Andrzej Wodzyński napisał: „Wybór jedzenia i pięknych dziewczyn z całego świata”. „Cukierki Celebration po 4 funty,” napisała internautka. „W funciaku są po 2 funty,” poprawia inna użytkowniczka.

Marcinowi Kurowskiemu najbardziej podoba się „święta herbata w pracy.”

–  Jak tu przyjechałem, to piłem zwyczajna herbatę, z cytryną i z cukrem. Ale z racji, że u mnie w pracy co chwilę ktoś ci robi herbatę i zawsze coś pokręci, zacząłem pić herbatę z mlekiem bez cukru. I posmakowała mi. Pisząc „święta herbata”, miałem na myśli, jaką ma tu moc, jaki przekaz. Że tu się dzień zaczyna i kończy herbatą. Jest takim łamaczem lodów. I poglądów. Jak to Anglicy mówią, gdy cię zapytają o herbatę, nie można odmówić. „It would be rude to not have one” – opowiada.

Wśród zalet mieszkania na Wyspach wymienia także „dzień dobry od nieznajomego.”

– Wyprowadziłem się z Londynu 3 lata temu, do mniejszej miejscowości pomiędzy Oxfordem a Londynem. I często  tu to się zdarza. Miłe spojrzenie nieznajomych lub ludzi mieszkających obok mnie… Takie „dzień dobry” znikąd –  zauważa.

Dziękuję ci, kaso chorych

Cezary napisał krótko. Jemu w Anglii najbardziej podobają się drogi.

– Jestem z Podkarpacia, wiec może stąd takie przekonanie – tłumaczy dodając, co roku robi ok. 20 tysięcy kilometrów po angielskich szosach. Na pytanie, czy coś oprócz dróg mu się podoba na Wsypach odpowiada: „Życie, jako całokształt”.

Życie. Ta odpowiedź też często pada. Również zdaniem Agaty w Anglii żyje się lepiej.

– Mieszkam w UK od 12 lat. Po prostu przeraża mnie w Polsce cała biurokracja i wścibstwo sąsiedzkie „bo on ma, to ja muszę mieć lepsze”. Dlatego tak napisałam. Oczywiście w Wielkiej Brytanii też nie jest kolorowo, ale jakoś tak łatwiej, przyjemniej i nawet nie mając kasy na wszystkie zachcianki, jest bezstresowo – mówi.

Kamil Błaut napisał, że lubi to, że w Wielkiej Brytanii nikt nikogo nie ocenia, „jak chodzisz ubrany czy jaki styl życia wiedziesz”. Tą wypowiedzią zebrał 29 lajków.

– Mieszkając w Polsce, częstym zjawiskiem było wyśmiewanie się z ludzi z całkiem innych kultur – Kamil tłumaczy, dlaczego to jest dla niego ważne. – Wytykanie palcem to zjawisko codzienne, szczególnie w mniejszych miastach, gdzie ludzie nie mają możliwości poznać ludzi z innego kraju i jest to po prostu rzadkość. Ocenianie po ubiorze, majętności to jeden ze sposobów walki z frustracją Polaków. W Wielkiej Brytanii ludzie są bardziej otwarci. Negatywne nastawienie Polaków do „innych” im zdaniem rzeczy jest dla mnie czymś niezrozumiałym – mówi.

Czasami zaletą jest brak tego, z czym Polacy borykali się w kraju. W przypadku Bartosza Tumidajewicza jest to brak ZUS-u (Zakładu Ubezpieczeń Społecznych – przyp. red.).

– Po dwóch latach działalności składki dla przedsiębiorcy wynoszą 1200 złotych, a emerytura po 68. roku życia to zaledwie 500 zł. Urzędy polskie, kaso chorych – dziękuję wam, że wyjechałem, bo przy was można osiwieć i od tej głupoty Waszej. Jestem patriotą i kocham Polskę, ale moja cierpliwość się skończyła 2 lata  temu – podkreśla.

– Dla mnie tutaj jest mniej zmartwień – opowiada z kolei Pola. – Normalnie pracując, stać cię na wszystko. W Polsce wypłata ledwo na opłaty starcza, a co dopiero na życie na jakimś poziomie. Jestem młodą osobą, a Wielka Brytania daje mi większe szanse na rozwój i usamodzielnienie się. Bez kredytów oraz odmawiania sobie wszystkiego.

Bombowy klimat

Ale jest tez druga strona medalu. Karolina pisze: „Jedyne co tu jest lepsze to to, że wszystko można załatwić przez Internet” (12 lajków).

– Nie trzeba ruszać się z domu, żeby coś załatwić. Począwszy od płacenia rachunków po sprawy urzędowe. Wszystko można zrobić  online. Wiem, że dla starszego pokolenia to jest akurat problem, ale już dla tych, co wychowywali się z internatem to jest świetne rozwiązanie – tłumaczy.

Pesymistycznie zabrzmiała jednak pierwsza część jej wypowiedzi: „jedyne co…” Zapytana, czy rzeczywiście tylko to ją trzyma w tym kraju, odpowiada:

– Nie lubię Anglii. Jest brudno, ludzie są obłudni, uśmiechają się do ciebie, a dopiero za plecami powiedzą, co naprawdę myślą. Nie nazywają rzeczy po imieniu, nie mają żadnych hamulców. Używają wymówek typu: „jestem czarny, jestem głuchy, więc i tak mnie nie zwolnisz z pracy mimo, że się będę obijać na oczach wszystkich” – zaznacza gorzko.

Niektórzy odpowiadają brutalnie szczerze: w Wielkiej Brytanii trzymają ich tylko funty. Sylwia zaznacza, że wszystko to, o czym pisali inni internauci, jest w Polsce. Tylko pieniędzy nie ma.

– W ubiegłym roku wróciłam do Polski z nadzieją, że tam pozostanę, bo to jest mój dom. Mimo to dalej pracuję w Anglii, bo to, co się dzieje w Polsce nie napawa optymizmem. W Wielkiej Brytanii podtrzymuję ciągłość pracy i składek emerytalnych, bo w Polsce nie mam na co liczyć – stwierdza.

Sławomir również nie widzi wiele pozytywów.

– Oprócz tego, że mogę godnie żyć i nie modlić się od pierwszego do pierwszego. No bo umówmy się, że jestem kierowcą wózka widłowego. Tu za jedenaście godzin po pięć do sześciu dni w tygodniu zarabiam ok. 500 funtów na tydzień. To jest na polskie 2500 zł. Kto tyle zarobi w Polsce zarobi w tydzień? Kocham swój kraj i chciałbym, by się choć trochę zmieniło. Żeby można było szybko wracać – mówi.

Z kolei Dawid Bownik ironizuje, że w Zjednoczonym Królestwie panuje „bombowy klimat.” Zapytany, czy się obawia ataków terrorystycznych, odpowiada (już bez ironii):

– Tutaj, gdzie mieszkam, nie mam powodów do obaw. Gorzej było w Londynie. Jak mieszkałem prawie pół roku, codziennie wieczorami jakieś „krzywe akcje”. Na szczęście już tam nie mieszkam, a o zamachach już dawno nie było głośno, dzięki Bogu – tłumaczy. Po chwili zastanowienia dodaje:

– Klimat, jaki tutaj panuje, pomijając pogodę, jest naprawdę bombowy. Wspaniali ludzie, świetna kultura, architektura, która sprawia, że przechadzając się po mniejszych miasteczkach czuję się rewelacyjnie.

Lincolnshire jak Twardorzeczka

Małgorzata Katarzyna Dzedzyk jest socjologiem po Uniwersytecie Śląskim i University College London.

– Przyjęło się, uważać, że w UK „ludzie są bardziej otwarci”. Niby tak. Mieli w tu na Wyspach końcu różne subkultury i rewolucję seksualną. Ale i tak istnieją enklawy, gdzie tej tolerancji nie ma. Nie ma nawet poprawności politycznej. Za to jest otwarta nienawiść do „innych”, „obcych”. Tak na przykład jest w Lincolnshire. A nie widać tego w Londynie – zauważa.

– Podobnie jest w Polsce – Warszawa a Twardorzeczka na Podbeskidziu to zupełnie inne światy – dodaje.

Wtóruje jej Mariusz Marianek.

– Jeżeli ktoś przyjeżdża tu tylko dla pieniędzy i siedzi w Anglii jakby to była jakaś „kara”, to nie zauważa uroków tego kraju. Myślę, że dlatego ludzie mają podzielone zdania na temat, gdzie jest lepiej. Dla mnie ten wyjazd był dla mnie nowym rozdziałem… Podoba mi się kraj sam w sobie, możliwość przyswojenia języka, poznanie różnych ludzi, zwiedzanie miejsc takich jak Kornwalia… Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – podkreśla.

W grupie „Polacy w LONDYNIE i UK” jest także Krzysztof Kielkowski, który dzieli się historią swojego życia:

– Mam 56 lat, historia mojego życia w kraju jest bogata. Bogata w zło, rozpacz, biedę, więzienie, bezrobotność… W wieku 44 lat jako bezdomny recydywista za pożyczone 100 euro pojechałem do deszczowego Dublina. Bez słowa po angielsku, bez znajomych, bez niczego. Chodziłem cała noc po Dublinie. Nad ranem spotkałem Polaków pokazali mi, gdzie kawę mogę wypić, gdzie się zagrzać i gdzie jest hostel… Dostałem pracę jako malarz budowlany, za tydzień po wypłacie wynająłem pokój oddałem pieniądze i żonie wysłałem 150 euro do Polski. Tu nie musiałem kraść, bo za uczciwe pięć dni pracy, dostawałem czek na prawie 800 euro co tydzień – opowiada. Z czasem coraz bardziej zaczął się zadomawiać. Poszedł na kurs angielskiego, a po dwóch latach aplikował na studia, na architekturę wnętrz. Mając 49 lat studiował z 20-latkami i był jednym z najlepszych studentów.

Dziś jest po wylewie. Nie pracuje, ale ma zapewniona godziwą opiekę i rehabilitację. Maluje obrazy. Dalej mieszka w Irlandii z żoną i z dziećmi.

– Tu poznałem, co znaczy słowo nadzieja – podsumowuje.

Na prośbę  bohaterów niektóre imiona zostały zmienione. Nazwiska pozostają do wiadomości redakcji.

Magdalena Grzymkowska

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_