Dla Karola Dickensa Bermondsey było wylęgarnią zła: stąd brały początek i koniec najczarniejsze charaktery wiktoriańskiego Londynu. Opisał zresztą tą dzielnicę całkiem szczegółowo w swojej powieści „Oliver Twist”. Bagniste ostępy wypełnione szczelnie domami o wybitych oknach, ścieki, rozpadające się mury, miazmaty unoszące się nad ulicami gdzie panował bród, smród i ubóstwo w najgorszej, miejskiej formie. W błotach Folly Ditch (Hickmans Folly) kończy swój żałosny żywot Bill Sykes, lokalny „mafioso”, morderca i okrutnik: jeden z najgorszych szwarccharakterów Dickensa.
Trefne targowiska
XIX wiek to początki rozwoju przemysłowego Bermondsey. Zainstalowano tam najbardziej smrodliwe i szkodliwe zakłady czyli przetwórnie skór i wełny. W tym też okresie powstały całe ulice magazynów, fabryczek oraz mieszkań dla robotników, często imigrantów, których zatrudniano przy tej ciężkiej i niepopularnej pracy. Wiele z tych budynków przetrwało do dziś na ulicach Bermondsey, Tanner, Marocco i Leather Market (1834). Malarz J.W.W. Turner malował tam nad rzeką widoki, w których potrafił uchwycić nieprzyjemne, jakby zgorzkniałe niebo nad tą wtedy posępną, zanieczyszczoną i skrzętnie omijaną dzielnicą. Okolica Jacob’s Island była uznana za najgorsze, pod każdym względem, miejsce w Londynie. Mimo tego rozkwitały tam ówczesne „centra handlowe” czyli targowiska pod gołym niebem, nazywane: „market ouvert”. Korzystano ze starego prawa miejskiego, że w pewnych, ustalonych miejscach rzecz sprzedana „pomiędzy wschodem i zachodem słońca” nie wymaga kwestionowania jej pochodzenia. W rzeczywistości były to złodziejskie rynki, gdzie handlowano trefnym towarem. Jednym z takich targowisk był Bermondsey Square Market, obecnie Bermondsey Antique Market, ciągle funkcjonujący: w każdy piątek od 6 rano do 14. Prawo dotyczące „market ouvert” zniesiono dopiero w 1995 roku, trudno jednak pozbyć się pewnych niewygodnych myśli oglądając ciężkie złote łańcuchy na straganach dość podejrzanie wyglądających handlarzy ze śpiewnymi akcentami. Znajdziemy tam nie tylko biżuterię, ale i „srebra”, porcelanę, książki i obrazy, albo raczej obrazki nieznanych autorów. Przy stoiskach raczej nie kłębią się tłumy, ale w pudełkach ze świecidełkami można wygrzebać sobie całkiem ładne i ciekawe wisiorki, niektóre nawet i dość stare za przyzwoitą cenę 5 funtów. Przy skwerku jest duża turecka restauracja ze stolikami na zewnątrz i tam jedząc smaczny obiad można obserwować ruch przy straganach. Antique Market w Bermondsey stoi dokładnie w tym samym miejscu gdzie niegdyś znajdował się olbrzymi, średniowieczny klasztor. Pierwszą wzmiankę o nim dostarcza bulla papieża Konstantyna (708- 715) darowująca przywileje mnichom. To wtedy przybyli oni na mokradła zwane wyspą Beornmunda. Był to nieco bardziej suchy i wzniesiony teren, na którym przez wieki wznosili klasztorne budynki. Pozostawili nie tylko wspaniały kościół, ale i refektarze, wielkie ozdobne bramy a nawet i kanalizację. Nazwa ulicy Grange Walk pochodzi od klasztornej farmy i ogrodów („grange yard”). W okolicy osiedlili się też Templariusze, pozostawiając po sobie dziś tylko nazwy ulic: Toole Street (od St Olave Street) i Shad Street (od St John at Thames)Wszystko to zostało skonfiskowane w roku 1538 gdy ostatni przeor poddał się królewskim nakazom likwidacji majątków kościoła katolickiego. Po tym klasztor sprzedano, a nowy właściciel wyburzył starożytne budynki by postawić sobie wielką willę.
Spa i kwitnące wiśnie
Po wielkim pożarze Londynu, w XVII wieku, Bermondsey stało się miejscem niezwykle pożądanym. Bogaci mieszkańcy budowali tam miejskie domy otoczone parkami i ogrodami. Z tego okresu pochodzi przebudowany kościół pw Św. Marii Magdaleny nieopodal Bermondsey Square. To jedyny taki budynek z tego okresu, choć swoje najstarsze części zawdzięcza jeszcze średniowiecznym mnichom. Założono tam też nieistniejący już park Kwitnących Wiśni, do którego na przechadzki zjeżdżali się mieszkańcy stolicy. Była to zielona, podmiejska dzielnica uznawana za bardziej zdrową i wolną od „zatrutego powietrza” Londynu. Tym bardziej, że odkryto tam źródła krystalicznej wody i urządzono nawet uzdrowisko, po którym dziś pozostała tylko nazwa ulicy: Spa Road. To tutaj przybywały pierwsze w Londynie regularne pociągi, które niestety przybliżyły tylko kres „złotego wieku” Bermondsey. Oprócz wspomnianych przemysłów przerobu skór i wełny powstała tam też pierwsza na świecie fabryka konserw (1812). Wraz z tym powietrze stało się gęste od smrodu i dymów, robotnicze budynki zajmowały coraz więcej przestrzeni i w końcu zniknęły parki i eleganckie wille. Wtedy to zapewne Bermondsey pomału stało się „wylęgarnią zła” i miejscem gdzie szerzyła się gruźlica i cholera, które odwiedził Dickens. To ten okres znajdziemy w architekturze tego miejsca, które obecnie jest siedliskiem dla niewielkich firm, hipsterskich kafejek i ciekawych mieszkań w przerobionych magazynach i fabrykach.
Mundial i Bermondsey
Na jednym z niewielkich placyków przy Tower Bridge Road znajduje się dość wstrząsający pomnik: żołnierz jakby „poskładany” w metalowej konstrukcji z bardzo wyrazistą twarzą. To twarz młodego marynarza Alberta McKenzie (1898- 1918), mieszkańca Bermondsey. Ten 19-letni chłopiec przedarł się ze statku na ląd, z karabinem maszynowym jako jedyny z kilkunastu żołnierzy (zginął nawet dowódca) i walczył o przejście Brytyjczyków na wybrzeże. Za ten wyczyn otrzymał najwyższe odznaczenie wojskowe: Victoria Cross. Dzielny młodzieniec powrócił do kraju, wyleczył się z ran i wkrótce zmarł…na panującą wówczas influenzę. Jego pomnik to hołd wszystkim poległym w obu wojnach, jednak ten pomnik ma ludzką twarz i ludzką historię, przez co wrażenie jest bardziej istotne i głębokie. W Bermondsey znajduje się słynna galeria White Cube, gdzie możemy pogłębiać swoją znajomość sztuki współczesnej, a także muzeum mody i tekstyliów założone przez projektantkę Zandrę Rhodes. Na Bermondsey Square w każdą pierwszą niedzielę miesiąca (maj- wrzesień) odbywają się koncerty jazzowe na wolnym powietrzu. W każdym prawie budynku znajdują się kafejki, puby, nietuzinkowe restauracje. Jest to dzielnica inna niż wszystkie, gdzie póki co nie odbija się trend „ujednolicania” ulic tymi samymi sieciowymi jadłodajniami i sklepami. Dlatego spacery są tam ciekawsze i przyjemniejsze. Na osiedlowych skwerkach możemy znaleźć domorosłą twórczość mieszkańców: rzeźby, ciekawe graffiti. A teraz w czasie trwania Mundialu trzeba koniecznie zajrzeć do Kirby Estate: od parteru do dachu ceglane bloki osiedla udekorowano flagami Anglii i nie tylko. Ta spontaniczna inicjatywa mieszkańców sprawiła, że osiedle znalazło się w serwisach informacyjnych na pierwszych miejscach. Znajdziemy tam i polskie flagi powieszone przy angielskich. Jak powiedział jeden z lokatorów osiedla: „kibicuję Polsce, bo jestem Polakiem. Kibicuję Anglii, bo tu mieszkam… a wygra i tak Islandia, ha ha!”
Tekst i zdjęcia: Anna Sanders