– Prawdziwe fryzjerstwo nie polega na mechanicznych ruchach nożyczkami, maszynką czy brzytwą. Jeśli efekt ma być właściwy, potrzeba do tego artyzmu – mówi Rafał Lewandowski, tegoroczny mistrz Szkocji w goleniu zarostu, w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Fryzjerzy na brak pracy nie narzekają.
– Zdecydowanie. Wystarczy powiedzieć, że na mojej ulicy w Dundee na przestrzeni pół kilometra jest 14 zakładów świadczących tego typu usługi i każdy ma swoją klientelę. W całej Szkocji jest ich tysiące.
Ale to ty zostałeś mistrzem kraju.
– Z czego bardzo się cieszę. Co prawda nie w strzyżeniu włosów, tylko zarostu, niemniej to duże wyróżnienie. Pisano o tym w gazetach, przez rok, w celach reklamowych, mogę wywieszać informację o zdobytym tytule na szybie swojego salonu. Z brakiem zleceniem nigdy nie miałem problemów, ale teraz liczba odwiedzających mnie klientów jeszcze bardziej wzrosła. Czasami muszą czekać po kilka dni na wolny termin.
Konkurs odbył się w Falkirk.
– Już po raz piąty w historii, jego ranga z roku na rok rośnie. British Best Shave, bo taką nazwę nosi, organizowany jest przez British Barber Association, a sponsorowany przez znaną firmę kosmetyczną Blue Beards Revenge. Do rywalizacji może zgłosić się każdy fryzjer prowadzący swoją działalność na terenie Szkocji, ale największe szanse znalezienia się w finałowej piętnastce, o czym decyduje jury, mają ci, którzy udzielają się na różnego rodzaju pokazach, szkoleniach, portalach społecznościowych, targach, są członkami związków i stowarzyszeń branżowych.
Jak przebiega rywalizacja?
– Uczestnik finału zabiera ze sobą tylko brzytwę, a wszystko pozostałe czeka na niego na miejscu. Za poszczególne zadania, a jest ich cztery, przyznawane są punkty – im więcej się ich zdobędzie, tym wyżej jest się w klasyfikacji. Ocenianie są przede wszystkim czystość, dokładność i fachowość działania.
Pierwszy etap polega na przygotowaniu oleju, którym rozgrzewana jest twarz. Chodzi o otworzenie porów skóry, żeby stała się ona bardziej elastyczna. Następnie przechodzimy do masażu olejem – gorący ręcznik kładziemy na minutę, dwie na twarz, tworząc coś na kształt mini łaźni parowej, co jeszcze bardziej pogłębia wcześniejszy efekt.
Kolejny etap to rozrabianie kremowej piany pędzlem. Ubijamy ją w miseczce jak białko i nakładamy na twarz, po czym przechodzimy do golenia brzytwą. W jaki sposób? Są różne szkoły, w zależności od rodzaju zarostu. Część fryzjerów robi to zgodnie z kierunkiem włosa, inni wprost przeciwnie. Trzeba jednak pamiętać, że w tym drugim przypadku, jeśli jest bardzo twardy zarost na gardle i szyi, może dojść do podrażnienia skóry i krwawienia. No i ostatnia faza – po zakończeniu golenia zmywamy z twarzy resztki piany i nakładamy na nią wodę kolońską bądź balsam nawilżający skórę. Całość kończy masaż twarzy, policzków, skroni, płatków oczu. Na wykonanie całego zadania podczas konkursu jest pół godziny, ale ja wyrobiłem się w ciągu 18 minut.
Zostałeś championem Szkocji, jednak nie awansowałeś do finału mistrzostw Wielkiej Brytanii.
– Zabrakło mi jednego punktu i musiałem zadowolić się rolą rezerwowego. Szkoda, bo finałowa batalia, w której uczestniczy siedmiu najlepszych zawodników z całych Wysp plus zwycięzca z poprzedniej edycji, rozgrywana jest w bardzo kameralnej atmosferze, podczas targów fryzjerskich w Birmingham. Na ringu bokserskim w narożnikach ustawione są dwa fotele, na których odbywa się strzyżenie, a po zakończonej rywalizacji zawodnicy stają na środku, gdzie sędzia podnosi w górę rękę zwycięzcy, który otrzymuje w nagrodę, podobnie jak pięściarz, pas mistrzowski.
Nie udało się teraz, ale pewnie spróbujesz za rok.
– Jeśli wcześniej nie przeprowadzę się do Polski, bo planuję z żoną powrót nad Wisłę. Maksymalnie w ciągu dwóch lat.
Szkocja ci się znudziła?
– Nie narzekam, jest fajnie, ale mimo że mieszkam tu od 2007 roku cięgle nie mogę przyzwyczaić się do pogody. Dundee to podobno najbardziej słoneczne miasto w Szkocji, jednak dla mnie promieni jest zdecydowanie za mało, a do tego dochodzą częste opady deszczu. No i tęsknota za ojczyzną.
Niemniej Szkocja jest mi bliska. Przyjechałem tu ze względów ekonomicznych i już po czterech dniach znalazłem zatrudnienie w swojej profesji. Po 3,5 roku założyłem własny zakład Raf’s Barber Shop i prowadzę go do dziś. Jestem członkiem kilku branżowych organizacji – British Barber Association, British Master Barber Association czy Hair Council. Ta ostatnia wydaje dyplomy i certyfikaty potwierdzające przygotowanie oraz uprawnienia do wykonywania zawodu.
W Polsce też byłeś fryzjerem.
– Bakcyla połknąłem już jako dziecko. Trudno powiedzieć skąd to się wzięło, pewnie częściowo dzięki mamie, która miała do tego zamiłowanie, chociaż nie dostała się do szkoły fryzjerskiej ze względu na dużą liczbę chętnych. Odziedziczyłem po niej zdolności manualne, uwielbiałem też spędzać czas w salonie, w którym strzygł starszy pan. Chodziłem tam co trzy, cztery tygodnie i każda wizyta była dużym przeżyciem – zapach wody kolońskiej, błoga atmosfera, pełen luz. Raz nawet zasnąłem na fotelu.
Ostatecznie skończyłem liceum ze specjalnością fryzjerstwo. W wieku 18 lat zacząłem pracować w zawodzie, a jednoczenie dostałem się na studia w Instytucie Psychologii Stosowanej w moim rodzinnym Poznaniu. Jednak po 2,5 roku zrezygnowałem z dalszej nauki, podejmując decyzję o wyjeździe na Wyspy, bo w kraju robiło się coraz gorzej.
Od tamtej pory w branży dużo się zmieniło?
– Kiedy kończyłem szkołę istniał podział na fryzjera męskiego (właśnie taki dyplom uzyskałem) oraz damskiego. Niestety, niedługo potem Izba Rzemieślnicza obie te specjalności wrzuciła do jednego worka i na egzaminie mistrzowskim nie było już rozróżnienia. To przyczyniło się do tego, że męskie fryzjerstwo zostało w Polsce mocno zdegradowane. Symptomy pewnego odrodzenia pojawiły się dopiero kilka lat temu, co wiązało się z modą na noszenie zarostu, od krótkiego do porządnych bród, no i trzeba go było fachowo przycinać. W szkołach tego nie uczono, a zapotrzebowanie rynku rosło, dlatego popularne stały się specjalistyczne kursy i szkolenia. W Wielkiej Brytanii nie ma z tym problemów, bo męski i żeński fryzjer zawsze były i są oddzielną profesją.
Jaka jest tegoroczna moda na zarost i fryzurę?
– Wszystko zależy od upodobań klienta, ale ostatnio wiele osób prosi o skin fade, czyli włosy wygolone maszynką na karku i przy uszach, a im wyżej, tym stopniowo stają się one coraz dłuższe.
Sporym powodzeniem cieszą się też fryzury średniej długości, z wygolonym tyłem i bokami. Długie włosy są obecnie w odwrocie. Warto podkreślić, że jeśli chodzi o styl najczęściej modę generują znani ludzie – piosenkarze, sportowcy czy aktorzy, w których ślady idą inni.
Natomiast co do zarostu, to jest on uwarunkowany od konkretnej osoby. Niektórzy chcieliby mieć brodę, ale ze względów naturalnych nie bardzo mogą sobie na nią pozwolić, bo jest ona bardzo słaba, rzadka, z ubytkami. Podstawową zasadą przy wyborze właściwej opcji jest więc to, żeby zarost wyglądał schludnie i pasował do człowieka. No chyba, że mówimy na przykład o harleyowcach, dla których długie, sięgające nawet pół metra brody, są wyznacznikiem przynależności do grupy.
Jaką najdziwniejszą fryzurę robiłeś?
– Irokeza, czyli dwucentymetrowy pasek włosów przechodzący przez środek głowy, z wygoloną dookoła skórą. Czasami zdarza się, że klienci chcą farbować włosy, ale nie mam zbyt dużo takich przypadków. Częściej życzą sobie przyciemnienia brody.
Natomiast do dziś pamiętam sytuację z okresu, kiedy jeszcze pracowałem w Polsce. Pewnego razu do salonu przyszedł ponad 40-letni mężczyzna, usiadł na fotelu, chwycił za leżącą na stole 5-centymetrowej szerokości nakładkę do maszynki, nastawioną na 6 milimetrów, podał mi do ręki i rzucił tonem nieznoszącym sprzeciwu – proszę działać. Spytałem czy na pewno jest na to zdecydowany, co potwierdził skinieniem głowy, po czym zamknął oczy, a ja przystąpiłem do pracy. Chyba lekko przysnął, bo jak się ocknął i popatrzył w lustro przeklął siarczyście. Okazało się, że chciał żeby przystrzyc go na 5 cm, a nie 6 mm. Przeżył chwilowy szok, ale kiedy włosy odrosły znowu wrócił.
Fryzjerstwo to forma artyzmu?
– Zdecydowanie, nie można do strzyżenia podchodzić mechanicznie. Fryzjer musi mieć w sobie coś z artysty, a oprócz techniki oraz umiejętności wizję działania w konkretnym przypadku. Bo każdy człowiek jest inny – to, co pasuje jednemu, nie nadaje się dla innego.
Trzeba jednak podkreślić, że jeśli pracuje się w tej profesji przez wiele lat, w moim przypadku stuknęło już 32, zdarzają się różne okresy – od wielkiego entuzjazmu, po działanie jak robot. Na szczęście te drugie są zdecydowanie krótsze. Przeszedłem przez to ja, przechodzili też moi koledzy, jednak mimo wszystko mogę powiedzieć, że fryzjerstwo jest moją wielką pasją.
Jedyną w życiu?
– Jest jeszcze piłka nożna, a szczególnie kibicowanie Lechowi Poznań i reprezentacji Polski, a przede wszystkim żużel, którego fanem jestem od dziecka. W Polsce regularnie jeździłem na mecze, uwielbiam ten zapach paliwa i ryk motocykli unoszący się w powietrzu…
Piotr Gulbicki