13 lipca 2018, 09:03 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Trzy muszkieterki polskiego kina
Aleksandra Czenczek, Magda Kowalczyk i Adriana Kulig od wielu lat pracują w branży telewizyjno-filmowej, wcześniej w Polsce, a od kilku lat w Londynie. Wspólnie zrealizowały cztery filmy, które podróżują po świecie i są pokazywane na wielu festiwalach. W rozmowie z Magdaleną Grzymkowską Adriana Kulig opowiada o ich wspólnej filmowej przygodzie.

 

Jak to się stało, że trzy Polki robią razem filmy w Wielkiej Brytanii?

– Z Olą Czenczek współpracujemy od 2014 roku. Poznałyśmy się w Londynie, co jest ciekawe, bo w Polsce pochodzimy z miejscowości położonych niedaleko siebie i nigdy się nie spotkałyśmy. To dla mnie bardzo cenna współpraca. Mamy podobną perspektywę artystyczną. Trafią do mnie jej pomysły i sposób, w jaki sposób chce opowiadać historie. Podoba mi się także, że pracując z Olą nad filmem, uczestniczę w procesie kreatywnym. Rozmawiamy,  wymieniamy się pomysłami i opiniami. Bo ja właśnie tak widzę rolę producenta – że to nie tylko osoba, która tylko organizuje wszystko i załatwia formalności, ale ma też wpływ na ostateczny kształt dzieła. Współpracuje z nami także jeszcze jedna Polka – Magda Kowalczyk – utalentowana operator kamery. Ma fantastyczne oko i zawsze coś wnosi od siebie do naszych filmów. Zawsze możemy na nią liczyć, a ona zawsze daje z siebie wszystko. Nie boi się pobrudzić, aby zrobić oryginalne ujęcie. Ona nie tylko obsługuje kamerę, ona jest prawdziwym autorem zdjęć filmowych. W przyszłym roku, będzie o niej głośno, gdyż zrobiła zdjęcia do filmu dokumentalnego w reżyserii Andrei Arnold, zdobywczyni Oskara, autorki głośnych filmów takich jak „Wasp” czy „American Honey”. Wszystkie trzy spotkałyśmy się w Londynie i tak wyszło, że kliknęło między nami, zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej.

Można powiedzieć, że jesteście takimi trzema muszkieterkami polskiej kinematografii na Wyspach.

– Fajne, podoba mi się! Ale to, że jesteśmy Polakami to jedno. Inna sprawa, że jesteśmy w pełni kobiecym zespołem. Widzę, że w Wielkiej Brytanii jest coraz większy nacisk, aby pomagać kobietom w branży filmowej, promować kobiece projekty, przeznaczać fundusze na programy wspierające kobiety. Tak powinno być. Dane statystyczne pokazują, że z różnych względów jest za mało kobiet. Z jakiś powodów mężczyźni mają łatwiej. Na szczęście zostało to zauważone i podjęto działania, aby wyrównać te różnice. Popieram je całym sercem. Mam nadzieję, że osoby takie jak nasze trio, dostaną szansę, aby pokazać, co potrafią. A my oczywiście staramy się ze wszystkich sił, aby to , co robimy, było jak najlepsze.

Skąd wziął się pomysł na wasz najnowszy film „Last Day of Summer”?

– Zrobiłyśmy już kilka filmów, z których dwa zostały pokazane na Earl’s Court Film Festiwal. Nasze filmy bardzo się spodobały dyrektorce festiwalu Caroline Tod-Richardson, która zaproponowała nam współpracę nad kolejnym projektem. Po wspólnej burzy mózgów doszłyśmy do wniosku, jaki film powinnyśmy zrobić, a Ola napisała do niego scenariusz.

Przeglądając waszą filmotekę, można zauważyć, że jesteście zainteresowane tematami społecznym.

– To wynika z pewnej wrażliwości na kwestie społeczne, które nas otaczają. Zauważyłyśmy, że osoby starsze, które często cierpią też na demencję lub inne problemy psychiczne, są źle traktowane przez społeczeństwo. Jednocześnie dzieci nie mają takich zahamowań jak dorośli, są bardziej otwarte na ludzi i serdeczne. I o tym jest film „Last Day of Summer”. Pomysł był taki, aby opowiedzieć o tym zagadnieniu poprzez przyjaźń starszej kobiety i chłopca. W przypadku filmu „Brothers” podejmujemy tematykę chorób psychicznych i reakcji innych ludzi na nietypowe zachowania. W filmie „My friend Ivor” dotykamy sprawy współczesnego niewolnictwa. A w „Ripples” skupiamy się na schematach dotyczących kobiecego piękna i sylwetki. W tym filmie konfrontujemy ze sobą wizerunki kobiet o pełnych kształtach i o wyglądzie modelki. Chcemy robić właśnie takie filmy – w których mamy do przekazania jakąś wiadomość, w których nakłaniamy do refleksji, a nie tylko zabawiamy widza.

Jak wyglądał casting do filmu „Last Day of Summer”?

– Particia to niesamowita aktorka, osoba, zaczęła grać dopiero będąc na emeryturze. Została nam polecona, przez znajomego Oli. Jedno spotkanie z nią wystarczyło, żebyśmy się przekonały, że nie musimy dalej szukać. Szukając aktora do roli chłopca, dałyśmy ogłoszenie w internecie. Zgłosiło się bardzo wielu kandydatów, wybrane osoby zaprosiliśmy na czytanie scenariusza. Jonah od początku był naszym faworytem, ale akurat nie mógł się pojawić na castingu. Jego matka zaproponowała, że wyśle nam nagranie, jak mówi swoją rolę. Postanowiłyśmy go wybrać, gdyż wyróżniał się na tle innych chłopców. Spotkałyśmy się z nim, zaprzyjaźniłyśmy, Ola nawet spędziła z nim trochę czasu w jego domu, aby się lepiej poznać.

Miałyście zatem na planie 80-latkę i dziecko. Czy to nie było trudne?

– To na pewno było wyzwanie, trochę się obawiałam, jak to będzie. Tak się też zdarzyło, że w czasie zdjęć mieliśmy bardzo trudne warunki pogodowe. Kręciliśmy w plenerze, na plaży i w ciągu 3 dni mieliśmy słońce, załamanie pogody, pełne zachmurzenie, burzę i silny wiatr. Ekipa filmowa miała na sobie grube kurtki, czapki szaliki, a aktorzy musieli być w swoich letnich strojach. Był stres, żeby nikt się nie rozchorował. W czasie każdej nawet minutowej przerwy, opatulaliśmy naszych aktorów, jak tylko mogliśmy. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. To był dla mnie też pierwszy film, gdzie dziecięcy aktor występował w roli głównej. Bałam się, że po 2 godzinach powie: „mamo, już mi się nie chce”. Musieliśmy zadbać o odpowiednią atmosferę na planie, żeby to była dla niego zabawa i fajne wydarzenie, żeby nie czuł się do niczego zmuszany. Okazało się jednak, że Jonah jest małym profesjonalistą i nawet, gdy musiał wiele razy powtarzać jedną scenę, robił to perfekcyjnie.

Jak zareagowałyście na nominację Jonah’a do Young Artist Awards?

– Powiem szczerze, że nie do końca wierzyłam, że to się uda. To brzmiało zupełnie niesamowicie, nierealnie, że wysyłamy nasz film na konkurs w Hollywood! Gdy się dowiedziałam o nominacji, nie mogłam w to uwierzyć. Dopiero gdy sprawdziłam na stronie internetowej, zrozumiałam, że to się dzieje naprawdę! I bez względu na wynik, jaki usłyszymy już w tę sobotę w Los Angeles, to dla nas wszystkich ogromne wyróżnienie.

Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_