14 lipca 2018, 14:39
Kto obgryza rolnikowi korzeń?

Dawno, dawno temu straszono nas w Polsce tym, że jak wstąpimy do Unii Europejskiej, to wkrótce potem krwiożerczy kapitaliści z Zachodu doszczętnie zniszczą naszą gospodarkę, zamkną wszystkie fabryki, wywiozą Arrasy i zawartość skarbca narodowego, sprywatyzują morze Bałtyckie, rozbiorą zamek królewski na Wawelu i sprzedadzą na antypody a na wsi pozostawią tylko ziemię jałową – jak w poemacie T.S. Eliota. Rzeczywiście, obawy były tak wielkie, że niektórzy do dziś uważają udział w Unii za naszą największą klęskę od Września 1939r. No bo jak wyobrazić sobie Polskę bez tych wszystkich symboli? Jak wyobrazić sobie krajobraz nadwiślański bez rosochatych wierzb i bez krówek pasących się na zielonych pastwiskach? Jeśli kiedyś -za sprawą Zachodu-znikną owieczki na podhalańskich halach, to czymże będą nasze piękne Tatry? Staną się miniaturą, kiepską podróbką Alp? Bez tych wszystkich atrybutów staniemy się jednym z wielu zachodnich krajów, z takimi samymi krajobrazami i drzewami, z takimi samymi samochodami pędzącymi po takich samych autostradach. Po ulicach będą maszerować tacy sami ludzie w takich samych ubraniach. Totalna unifikacja. Druga Japonia.

Straszono nas, że Unia doprowadzi do wyjałowienia ziemi, zamiast pachnącej poranną rosą łąki będziemy mieli śmierdzące nawozami sztucznymi skażone bagniska. Już nigdy nie zagra tutaj żaden Janko Muzykant, a Sierotka Marysia nie będzie pasała swoich gąsek.

pixabay

Niektórzy wzięli sobie do serca strachy i postanowili bronić się przed nowoczesnością, przed Unią niemal tak jak Kargul przed Pawlakiem. Nie damy Zachodowi naszych pól, łąk i sadów. Zamiast uprawiać zboża, siać zioła czy hodować krowy oraz świnie, będziemy uprawiać… pieniądze – postanowili. Odbywało się to tak jak we wsi, w której mieszkałem przez 10 lat. Najpierw długo szukałem odpowiedniego miejsca na świecie. Takiego, gdzie przez okno będę widział wiecznie kwitnącą łąkę, będzie mnie budził poranny śpiew skowronków, a wieczorem usypiał rechot żab. I znalazłem takie miejsce. Była to spokojna, leżąca na uboczu wieś, w której osiedliło się – jak ja –kilkunastu mieszkańców miasta spragnionych ciszy i spokoju. Przez kilka lat rzeczywiście tak było. Potem coś się popsuło. Rolnik, który najpierw pozwolił nam osiedlić się na swojej ziemi, stwierdził, że zamiast roli woli uprawiać pieniądze.

Zamiast wiosną siać zboże, latem kosić a jesienią nawozić, on podzielił całą swoją ziemię i zaczął budować tam identyczne małe domy z ogródkami. Pewnego dnia stwierdziłem, że za oknem widzę tylko dom sąsiadów, za którym znajduje się dom kolejnych sąsiadów a za nim dom… itd. Okazało się, że mam tylu sąsiadów, jakbym mieszkał w dużym bloku na osiedlu w centrum miasta. Nie można było dłużej się oszukiwać, uciekałem przed miastem, ale ono mnie dogoniło.

Trzeba było podjąć decyzję: a więc wracam do miasta. A moi sąsiedzi? Początkowo byli zachwyceni takim mieszkaniem na wsi. Ale stopniowo coś zaczęło im przeszkadzać. Czasem wieczorem zamiast rechotu żab słychać było kombajn koszący zboże. Innym znów przeszkadzał kwitnący wkoło na żółto rzepak. Jego kwiaty nie tylko kwitły i wydzielały słodki zapach, ale również wydzielały obfity pył, którzy osadzał się na tarasach i dachach zadbanych podmiejskich willi. Ale najgorsze były zapachy dochodzące z gospodarstw rolnych.

– Czy ci rolnicy muszą hodować krowy? Po co im zwierzęta, przecież mleko można kupić w każdym sklepie, nawet przez internet. No i mleko ze sklepu nie śmierdzi, a krowy tak – narzekali. Niektórym przeszkadzały nawet pszczoły zalatujące do przydomowych ogrodów. Nie dość że bzyczą, to jeszcze żądlą – skarżyli się na owady. Albo na zapachy przyrody: – Latem lipy pachną tak mocno, że trudno wytrzymać, a jesienią gubią liście, że człowiek nie nadąży ze sprzątaniem – gderali.

pixabay

Miastowi na wsi nie tylko obgadywali sąsiadów, ale i wzywali policję czy strażników gminnych, żeby coś zrobili z hałasem, smrodem albo pszczołami. I tak wkoło, i tak codziennie: albo rolnik walczy z suszą, gradobiciem, powodziami i nieurodzajami, albo z… sąsiadami, którzy mu uprzykrzają życie. „Rolnicy nie lubią kretów, bo obgryzają im korzenie” – napisał kiedyś anonimowy, niezbyt rozgarnięty uczeń na sprawdzianie z biologii. Święte słowa, wkoło pełno kretów.

Andrzej Kisiel

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Andrzej Kisiel

komentarze (0)

_