15 lipca 2018, 09:19
Religia upolityczniona

Wikimedia Commons

Liczne kontrowersje wywołało niedzielne wystąpienie Premiera Mateusza Morawieckiego na Jasnej Górze w przestrzeni liturgicznej podczas XXVII Pielgrzymki Rodziny Radia Maryja. „To wspaniale, że premier rządu, chrześcijanin jak ty i ja, chodzi do kościoła. To jednak ciężka patologia, gdy premier – jako premier – w tym kościele przemawia” – napisał na swoim profilu w mediach społecznościowych Szymon Hołownia. I dodał: „Kościół, który bierze ślub z jakąś partią, zostaje wdową po następnych wyborach”.

Nie tylko wydarzenia z Jasnej Góry, ale całokształt zażyłych związków pewnej części Kościoła z rządzącymi przyszły mi na myśl podczas lektury historii proroka Amosa. Przedstawiciel establishmentu, kapłan Amazjasz, gdy usłyszał słowa krytyki pod adresem króla, wskazał Amosowi właściwe mu miejsce w zakrystii. Amazjasz wierzył w polityczną poprawność proroków, nie zauważając kryzysu wiary. Tymczasem Amos stwierdza, że nie jest prorokiem, to znaczy: nie jest zawodowym prorokiem opłacanym przez państwo. „Jestem człowiekiem, który nacina sykomory” – co miało sugerować zarówno prostotę życia, jak i dobrze płatną pracę, jaką porzucił dla spraw Bożych. To proste zdanie sugeruje też ważne wyznanie proroka. Amos mówi, że jego zadaniem jest głosić słowo Boże, a nie zadowalać się uczesanym przesłaniem królewskich kapelanów i rzeczników rządu.

Prorok Amos jest dobrym przykładem na to, że bratanie się duchownych ze sprawującymi władzę, niezależnie od czasów, kontekstu historycznego i proweniencji owych polityków, nie należy do misji, do której my – duchowni – zostaliśmy powołani. Oczywiście, konsekwencją tego może być i często jest odrzucenie. Lepsze jednak to, niż strata choćby jednego człowieka zgorszonego kolaboracją biskupa z ministrem. Odrzucenie jest po prostu losem proroka. Ono wcale nie niszczy naszej misji, a jest jedynie nasieniem obumierającym i przynoszącym owoc we właściwym czasie. Czasie Bogu wiadomym.

pixabay

Kusząca jest wizja łatwiej religii układów i kompromisów, podlewanej kolejnymi milionami srebrników z politycznych sakiewek. To religia ludzi ceniących komfort, wygodę, łatwy sukces i święty spokój. Taka religia nie ma jednak nic wspólnego z chrześcijaństwem. Do znudzenia przypomina nam o tym papież Franciszek. Uczeń Chrystusa, czy to świecki, czy duchowny, to człowiek, który zachęca innych do wejścia w świat wartości swojego Mistrza. Bardziej niż sukces ewangelizacyjny zbudowany na fundamencie współpracy ze światem polityki i biznesu, liczy się nasza codzienna wierność Ewangelii. Za wartości ewangeliczne ludzie oddawali i wciąż oddają życie. Prorok Amos w swojej misji nie odniósł sukcesu. Apostołowie zostali ostrzeżeni przez Jezusa, że ludzie mogą nie zaakceptować ich przesłania. Nie sukces jest najważniejszy. Najważniejsza jest wierność Chrystusowi.  Bo „Kościół, który bierze ślub z jakąś partią, nie tylko zostaje wdową po następnych wyborach, ale wcześniej okazuje się niewierną żoną”.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Ks. Bartosz Rajewski

komentarze (0)

_