Barbara Łukasiewicz, która uzyskała doktorat na University of Westminster (Faculty of Science and Technology), rozmawia z Martą Dubik o swojej pracy i życiu w Wielkiej Brytanii.
Podczas mundialu kibicowała Pani polskiej reprezentacji?
Kibicowałam! Jak wszyscy miałam troszeczkę większe oczekiwania, natomiast zasłużeni odpadli. Nie ma co się oszukiwać, wygrywają najlepsi!
A jak odnajduje się Pani w tutejszym środowisku polskim? Uczestniczy Pani w jego życiu?
Początkowo troszeczkę tak, z czasem okazało się to bardziej skomplikowane, bo coraz więcej obowiązków przybywało i nie miałam wystarczająco czasu.
Od roku nie mieszkam w Londynie, ponieważ pracuję gdzie indziej. Pod koniec tamtego roku po obronie, zaczęłam pracować w przemyśle, troszeczkę inna specjalizacja, ale ciągłe biotechnologia.
Zajmuję się produkcją, a właściwie przepisami na rozwój procesów do produkcji szczepionek autologicznych dla zwierząt hodowlanych. Dostajemy próbki chorych zwierząt, następnie laboratorium je analizuje i izoluje, bakterie które wywołały chorobę. Następnie moje zadanie polega na zaprojektowaniu procesu produkcji szczepionki i napisaniu, przepisu dla działu produkcji. Ten typ szczepionek polega na tym, że są tak zwane „szyte na miarę”. Czyli bakterie wywołujące chorobę wracają ponownie do zwierzęcia i jego stada jako szczepionka. Ona jest tylko dla danej farmy, dla konkretnego stada, a nie dla całej Anglii albo wszystkich zwierząt hodowlanych, tylko dla tej konkretnej hodowli.
To wróćmy do początku. Dlaczego akurat Anglia? Jak Pani tu trafiła?
Powiem szczerze, że nie planowałam tego. Wyjechałam z programu Leonardo da Vinci, który był dla absolwentów krajów Unii Europejskiej. Kończyłam magisterium na Politechnice Warszawskiej, która miała podpisaną umowę z ośmioma krajami europejskimi na staż w ramach Leonardo Da Vinci wśród nich była Anglia.
To był przypadek – po prostu Anglia pierwsza odpowiedziała, więc skorzystałam z ich zaproszenia. Miały to być sześciomiesięczne praktyki, opłacone przez Unię Europejską. Z początku myślałam o kolejnych studiach magisterskich, jednak w międzyczasie zaproponowano mi doktorat i tak to się zaczęło.
Pierwsze szczęść miesięcy wykorzystałam, aby zapoznać się z laboratorium, z językiem, z nowym nazewnictwem. Chciałam sprawdzić, czy będzie mi się to podobało oraz czy będę w stanie pracować z czymś kompletnie nowym w zupełnie obcym kraju.
Czy poziom nauczania w Polsce jest niższy niż w Anglii?
Nie sądzę. W Polsce uczeni jesteśmy zbyt ogólnie i kończąc uczelnię nie mamy żadnego doświadczenia. W Anglii natomiast jest dużo węższa specjalizacja, po której od razu dostaje się pracę. Magistrzy mają lepiej, mogą szybciej dostać pracę, niektóre firmy zatrudniają osoby młode, aby je przyuczyć. Natomiast doktoranci często mają już za duże doświadczenie i sami wybierają, gdzie chcą pracować.
Dużo rodaków studiowało z Panią?
Nie, u mnie na uczelni w ogóle nie było Polaków doktorantów, podczas mojego doktoratu poznałam dwójkę polskich magistrantów oraz kilka osób z innych uczelni. Może to też wynikać ze specyfiki zawodu. Raczej nauki ścisłe nie przyciągają zbyt wielu Europejczyków.
Ja dopiero poznaję Polonię brytyjską i mieszkających tu Polaków – czy to łatwo dostępne środowisko?
Raczej zamknięte. Powiem szczerze, że nie miałam zbyt wielu pozytywnych doświadczeń z Polakami za granicą i nie do końca szukałam tego środowiska. Jak się coś przytrafiło to dobrze, niestety nie spotkałam tutaj zbyt wielu osób, z którymi można było nawiązać dłuższa znajomość. Zawsze się ktoś przewija, ale to nie są znajomości na dłuższy czas.
Jak już wspomniałam wcześniej Uniwersytet nie był miejscem, gdzie mogłabym mieć wiele kontaktów z Polakami. Przebywałam raczej w międzynarodowym środowisku.
Aczkolwiek mieszkałam w polskich domach. Z niektórymi osobami jestem w kontakcie do dzisiaj.
Według Pani rodacy nadal masowo wyjeżdżają za granicę?
To zależy. Myślę, że osoby z mniejszych miejscowości nadal wyjeżdżają, bo nie mają tam możliwości rozwoju. Jednak sytuacja w większych miastach znacznie się poprawiła, np. w Warszawie, Krakowie, Gdańsku. Osoby mieszkające tam nie mogą narzekać. Zwłaszcza teraz przy takiej niepewności, jeśli chodzi o Anglię. Wszyscy się zastanawiają, co będzie po Brexicie, jakie będą pensje. Uważam, że Anglia nie jest już tak atrakcyjnym krajem, jak kiedyś.
Myśli Pani czasem o powrocie do Polski?
Polska nie dała mi możliwości rozwoju, ze względu na brak pracy w moim zawodzie. Nie odpowiada mi to, że pracownicy naukowi zarabiają grosze. Po angielskim doktoracie nie jestem przekonana czy znajdę dla siebie miejsce w Polsce. Jednak nie mam doświadczenia w Polsce, dlatego trudno mi powiedzieć. Staram się śledzić rynek i być na bieżąco. Bardzo chciałabym, być może na starość się uda. Ciągle jednak wracam do Polski. Kilka razy w roku, odwiedzam rodzinę i przyjaciół. Tęsknię za polską kuchnią i produktami spożywczymi. Myślę, że na chwilę obecną mieszkanie poza Polską, ale niezbyt daleko, to taka opcja optymalna.
Skąd Pani pochodzi?
Moje rodzinne strony to województwo świętokrzyskie – pochodzę z małej wsi Dębiany z okolic Sandomierza. Z rodziny rolniczej. Początkowo rodzice uprawiali warzywa, a aktualnie zajmują się sadownictwem. Po maturze zdecydowałam się na wyjazd do większego miasta i wybrałam Warszawę. Chciałam studiować medycynę, jednak nie udało się. Jako drugie studia na SGGW wybrałam żywienie człowieka, a jako trzecie podjęłam studia dotyczące biotechnologii. Z czasem ostatni wybór okazał się pierwszym.
Gdzie teraz Pani mieszka?
Mieszkam znów w małej wsi, w okolicach Newbury. Tam pracuję, jednak coraz częściej myślę o przeprowadzce do miasta. Wieś, na której aktualnie mieszkam, nazywa się Compton. Kiedyś był tam Instytut Zwierząt i Zdrowia Weterynaryjnego, który się przeniósł do innej miejscowości.
Proszę powiedzieć o swoich planach na przyszłość…
To jest ciekawe pytanie, idealnie byłoby dostać Nobla. (śmiech). Na pewno zostanę z badaniami, nie wyobrażam sobie siedzenia za biurkiem i zajmowania się tylko papierkami. To nie dla mnie, w mojej pracy staram się ograniczać te rzeczy do minimum. Lubię pracę aktywną i rozwojową. Po prostu muszę mieć tak zwany „challenge”, inaczej mi się nudzi.
Na chwilę obecną pracuję w przemyśle, ale zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Lubię to, co robię, bo jest to bardzo ciekawe. Zobaczymy, może jeszcze w międzyczasie uda się nawiązać współpracę z Uniwersytetem, co przyniesie dodatkowe granty na badania.
Na jaki temat pisała Pani doktorat?
Moja praca doktorska dotyczyła produkcji biopolimerów przy użyciu bakterii oraz ich wykorzystanie do biomedycznych aplikacji, głównie implantów. Moją aplikacją były stenty, używane w przypadku zwężenia tętnicy w celu przywrócenia normalnego krążenia i zaopatrzenia serca w tlen i składniki odżywcze. Obecnie stenty istnieją na rynku głównie jako metalowe. Po ich wszczepieniu pozostają w naszym ciele na całe życie i są uznawane przez nasz organizm za ciała obce w związku z czym, często pojawiają się efekty uboczne, np. reakcje ze strony układu immunologicznego, ponowne zamknięcie tętnicy i potrzeba wszczepienia kolejnego, nowego. To jest dość problematyczne. Stentów potrzebujemy tylko, w momencie, gdy nasza tętnica jest zwężona i trzeba ją otworzyć do czasu, dopóki ściana naczynia nie zagoi się po zabiegu. Ma to na celu podtrzymać jej elastyczność i umożliwić prawidłowe krążenie krwi.
Później tak naprawdę stenty nie są nam potrzebne. Stąd pomysł, aby wykorzystać materiały, pochodzenia naturalnego, które są degradowalne, czyli rozkładają się w naszym organizmie do związków całkowicie nietoksycznych i mogą być łatwo wydalone z naszego organizmu.
Dlatego właśnie biopolimery, które degradują się z czasem, a dodatkowo są produkowane przez bakterie stały się motywem przewodnim doktoratu. Dodatkowo można także potwierdzić, że bakterie są bardzo pożyteczne, a nie tylko chorobotwórcze, wywołujące infekcje, choroby, czy psucie się żywności.