26 lipca 2018, 09:20 | Autor: Anna Sanders
Muck czyli gnojna wysepka

W Szkocji tradycja wymaga by pana na włościach tutułować nazwą jego posiadłości. Tak więc właściciel wyspy Rum był Panem Rum. Nie bardzo mu to odpowiadało, bo nie chciał być związany swym tytułem z trunkiem, uważanym za dość lichy i pospolity alkohol. Na pewno jednak radowało go posiadanie sąsiada ze znacznie bardziej niefortunnym tytułem „Pana Muck” czyli „Pana Gnój”. Pan Gnój zabiegał o zmianę nazwy wyspy na „Monk” (mnich). Nic z tego jednak nie wyszło i poddani, czyli mieszkańcy wyspy oraz inni właściciele, nadal tytułowali go po prostu „Muck” – „Gnój”. Po wielu perswazjach zgodzili się jednak na drobną zmianę, a raczej dodatek do tytułu: „Isle of Muck” czyli „Pan Wyspa Gnój”.

 

2,5 km drogi

Obecny właściciel raczej o prawidłowe tytuły nie dba. To sympatyczny, brodaty staruszek zasuwający na starym, dość rozklekotanym traktorze po wyspie, do którego wszyscy zwracają się per „Lawrence”. Muck to chyba ostatnia wyspa w Archipelagu Hebrydy, która ma swojego pana. To do niego wszyscy mieszkańcy (a jest ich 38) muszą się zwracać o wszelkiego rodzaju pozwolenia. Gdy ktoś chce sobie zbudować nowy dom, dokupić krów, założyć hodowlę owiec czy też jakiś  inny biznes, pan Lawrence Mac Ewan musi się zgodzić, bo wszyscy mieszkańcy są lokatorami na jego wyspie. Ten dobrotliwy patriarcha zwykle daje przyzwolenie na wszelkie, nawet najbardziej śmiałe pomysły, jak budowa wiatraków- turbin i nawet nie podnosi czynszu. Jego obecność jest też obowiązkowa na wszelkich zebraniach na wyspie, czegokolwiek by one nie dotyczyły. Turbiny są na wyspie dwie. To dzięki nim na Muck mieszkańcy mają prąd 24h. Było to ostatnie zamieszkane miejsce w Zjednoczonym Królestwie, gdzie powstała stała dostawa elektryczności. Wcześniej mieszkańcy używali w razie potrzeby spalinowych generatorów. W roku 2005 Muck zrobiło kolejny krok milowy w swym rozwoju. Dzięki pomocy UE zbudowano nowy port z betonowym podjazdem dla samochodów. Do tej pory mieszkańcy musieli wyładowywać towary z promów na łódki i potem przewozić je do swoich domostw głównie maszynami rolniczymi. Teraz na wyspie są samochody. Niektóre bardzo wykwintne z napędem na cztery koła, kilka zaś to rozklekotane wehikuły nawet bez tablic rejestracyjnych. Mieszkańcy wysp mają bowiem ten przywilej, że nie obowiązuje ich prawo dotyczące rocznych przeglądów. Nie ma tam także policji, która mogłaby cokolwiek w tej sprawie zakwestionować. Jedyna droga, nie całkiem asfaltowa, ma jedynie 2,5 km, a całą wyspę można obejść w 4 godziny. Turystom nie wolno na małe wyspy wwozić samochodów. Nie ma jednak z tym problemu, gdyż mieszkańcy zwykle stoją gotowi ze swoimi pojazdami na nabrzeżu czekając na prom przywożący gości. Zawożą bagaże i ich właścicieli oraz nigdy nie odmawiają podwiezienia.  Gościnność wyspiarzy jest bowiem legendarna. Jak pisał kapitan MacCulloch w roku 1824, na przymusowym postoju w czasie sztormowej pogody: „nie zginiemy tu z głodu, póki ktokolwiek na wyspie ma choć jednego ziemniaka. Raczej nas tu kompletnie zajadą swoją gościnnością. Idziesz do jednego to zaraz musisz koniecznie odwiedzić drugiego, co to tylko dwie, trzy mile stąd.”

Krowy plażowiczki

Sztormowa pogoda czasami unieruchamia port na kilka dni, a nawet tygodni, szczególnie w zimowych miesiącach więc musimy się z tym liczyć. Mieszkańcy zawsze mają zapasy, ale też korzystają z własnych produktów. W największym hotelu- domu myśliwskim Gallanach Lodge możemy liczyć na wspaniałe, wykwintne dania z homarów, łososia, dziczyzny (jelenie na pobliskiej wyspie Rum) oraz niezwykle delikatnej jagnięciny. Gotuje i podaje je sama pani domu, krewna  właściciela wyspy. Owce i krowy snują się po całej okolicy. Szczególnie krowy lubią polegiwać na pięknych, piaszczystych plażach przeżuwając morskie wodorosty i spoglądając w zadumie w dal. Pod koniec lata stada jagniąt są przeprowadzane podczas odpływu na pobliską wysepkę: Horse Island. Tam przebywają poprzez swoją pierwszą zimę, by powrócić w kwietniu. Dzięki temu mają wspaniałą wełnę i niezwykłe mięso, za które w Londynie płaci się krocie. Spacerując po wyspie natkniemy się na kolonie prześlicznej i zwinnej „morskiej jaskółki” czyli rybitwy popielatej. To stworzenie, które w swoim życiu (a żyją do 30 lat) pokonuje niewiarygodne wręcz odległości, jest w swojej migracji absolutnym rekordzistą. Rybitwy w jednym tylko roku pokonują do 90 tysięcy kilometrów! O własnych skrzydłach lecą jesienią z północnej Europy, gdzie mają swoje kolonie lęgowe do wybrzeży Antarktyki, by tam spędzić kolejne lato, i znów wracają do europejskich gniazd. To rozkrzyczane i ciekawskie ptaki, których lot jest popisem powietrznego baletu. Na  wybrzeżach Muck, a także innych wyspach Hebryd natkniemy się też na bardziej przykre widoki. Ciągle rdzewieją tam metalowe korpusy min morskich z Drugiej Wojny. Wyrzucono ich w morze około miliona, ale w większości wybrzeża Europy zostały oczyszczone z tych koszmarnych przypomnień o ludzkiej potrzebie niszczenia i zabijania. Na Muck uchowały się też kamienne domki, pokryte dachem z trawy: to „crofts” czyli chaty mieszkańców sprzed wieków. W XVIII wieku było ich 160, większość jednak, tak jak na wyspie Rum, wysiedlono by zrobić miejsce dla „bardziej intratnych” owiec. W średniowieczu Muck należał do dóbr kościelnych klasztoru na wyspie Iona. To dlatego wysepkę nazwano nieszczęsnym imieniem „gnój”. Trzymano tam bowiem świnie, które chowały się znakomicie, bowiem jest to teren mało górzysty, z dobrą ziemią i bez grzęzawisk. Muck przez wieki był „spichlerzem” dla okolicznych wysp. Urodzajne pola dawały wystarczająco wiele plonów  by można było je sprzedawać. Dziś na wyspie nie ma ani pubu, ani kościoła. Nie ma też sklepu i co dziwne: skrzynki pocztowej. Mimo tego znajdziemy znakomicie zaopatrzoną kawiarenkę w pobliżu przystani oraz budkę telefoniczną. Zamówienia pocztowe i listy przyjmowane i przewożone są przez firmę promową Caledonian Mac Brayne. Nic dziwnego, że gdy prom się pojawia na nabrzeżu zbierają się prawie wszyscy mieszkańcy, nawet gdy nie mają nic do odebrania. Jak powiedział pewien pan na wyspie Muck: „żona musi tam iść, żeby się wygadać”. Ponadto przy porcie jest szansa, że złapiemy sygnał w naszym telefonie komórkowym!

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Anna Sanders

komentarze (0)

_