Gdyby Alfred Hitchcock żył w obecnych czasach, mógłby bez większego wysiłku nakręcić kolejne wersje albo sequele swoich najsłynniejszych thrillerów. Wiadomo że największą męką każdego twórcy zawsze było rozpoczęcie pracy. Najpierw szukasz idei, pomysłu, który cię zainspiruje tak mocno, że nie będziesz mógł przez niego spać. To już sukces, teraz trzeba to sensownie opisać w książce albo scenariuszu. I tutaj zaczyna się twórcza męka czyli pisanie pierwszej strony książki lub scenariusza.
Większość z nas w swoim młodzieńczym życiu popełniła jakiś grafomański wiersz. Czy pamiętacie jeszcze ten wysiłek włożony w pierwszą linijkę tekstu? Tak, tak. Każdy to zaliczył w swojej historii. Czasem słyszę od czytelników, że wyszedł mi „fajny tekst” albo że „przyjemnie się czytało”. Oczywiście to największa nagroda dla kogoś piszącego. Ale okupiona ciężką pracą. Mistrz przedwojennego felietonu, Antoni Słonimski twierdził, że pomysł felietonu rodził się w jego głowie kilka, czasem kilkanaście dni przed napisaniem. Potem dojrzewał jak latem śliwki na drzewie a kiedy już osiągnął stan dojrzałości, wystarczyło pójść do sadu na zbiory, czyli zasiąść do maszyny i napisać gotowca. To oczywiście teoria bo praktyka bywa różna. Amerykańscy scenarzyści starają się zaskoczyć widzów kolejnymi coraz bardziej oryginalnymi, wymyślonymi w ich głowach pomysłami. Prawda jest jednak taka, że najlepsze scenariusze pisze życie. Więc jakie scenariusze dziś pisałby mistrz Hitchcock ? Na przykład „Ptaki 2”. Zamiast tworzyć ciąg dalszy, w którym zmutowane kruki z pierwszej części dokonują zamachu stanu i w Białym Domu-przemianowanym na Czarny Kurnik-przejmują władzę nad Stanami Zjednoczonymi a potem nad resztą świata Hitchcock sięgnąłby po prasę codzienną. A tam czekają gotowe scenariusze: w Wielkiej Brytanii bezczelne mewy nagabują turystów, kradną im jedzenie i uprzykrzają wypoczynek nad morzem. W innym miejscu widziano pijane, zataczające się i przeklinające jak szewc w poniedziałek ptaki odurzone alkoholem.
Podobno najadły się odpadów wyrzuconych z wytwórni alkoholu. Słowo daję, jeszcze takiego idiotycznego tłumaczenia się z nałogu alkoholizmu nie słyszałem. Te mewy to pra, prawnuki ptaków zatrudnionych przez Alfreda Hitchcocka do filmu. Jak wiadomo reżyser karmił je ziarnem nasączonym wódką, żeby zachowywały się jak szalone na planie filmowym. Potem pijane ptaki zrobiły sobie pijane jaja i tak już zostało. W Warszawie z kolei wrony dziobią ludzi i atakują psy przeganiając wszystkich z niektórych ulic. Podobne sceny dzieją się we Wrocławiu. Jeśli to prawda, to można by – po odpowiedniej tresurze – zatrudnić takie ptaki do pilnowania porządku na ulicach i robiłyby to skuteczniej niż niejeden policjant. Ja mogę dorzucić opowieści ze swojego podwórka. Najpierw zaatakował mnie łabędź, który w ten sposób próbował wymusić ode mnie jedzenie. Wiedział drań, że mam w plecaku smaczną kanapkę, ale nie chcę się do tego przyznać. A potem w podobny sposób chciałby mnie podziobać dzikie (?!) gęsi. Dzikie okazały się tylko z nazwy, bo ludzie spacerujący po parku już dawno przyzwyczaili je do siebie i dokarmiania. Więc czasami, kiedy nie ma innych turystów, gęsi dopadają takiego pojedynczego nieszczęśnika i próbują go oskubać z jedzenia. Biada temu, kto nie ma ze sobą jakiejś dyżurnej kromki chleba. Dziobanie po łydkach gwarantowane.
Hitchcock mógłby oczywiście nakręcić też inny film, o pozytywnym przesłaniu, optymistyczny i łamiący schematy. O, na przykład o rodzącej się miłości polsko-niemieckiej, która przekracza wszelkie granice i burzy stereotypy. Kilka tygodni temu ta miłość zaowocowała przychówkiem: są to pisklęta sokołów wędrownych. Ptaki rzadko występujące w Polsce (jest ich zaledwie kilkadziesiąt par), założyły gniazdo, złożyły jaja i zostały rodzicami. To niezwykła para sokołów: on jest samcem z Polski, ona samicą z Niemiec, która przyleciała do nas. Założyły wspólne gniazdo w Wielkopolsce i tutaj wychowują potomstwo. To niejedyny przykład ponadgranicznego mezaliansu: w tym samym czasie sokół z Polski poleciał do Danii i tam zawrócił w głowie pewnej sokolicy. Będą z tego jaja, to bardziej niż pewne. A Polska będzie znana w świecie z nowej specjalności. Naszą domeną będzie robienie sobie jaj na eksport.