– To historie dziesięciu niezwykłych ucieczek, do jakich doszło w ciągu ponad 170 lat – z łagrów, obozów, zesłań. Niektórych z nich nie wymyśliłby nawet najlepszy hollywoodzki scenarzysta – mówi autor książki „Słynne ucieczki Polaków” Andrzej Fedorowicz w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Ciekawy temat.
– Pasjonujący. Jako dziennikarz od wielu lat publikuję teksty o tematyce historycznej, materiały zbierałem przez długi czas, aż w końcu stwierdziłem, że zasługują one na książkę. Niby sporo wiemy o polskich ucieczkach – z łagrów, obozów, zesłań – ale tak naprawdę nikt nie zebrał ich w spójną całość, nie zweryfikował, nie odtworzył dokładnie tras tych niezwykłych wędrówek, nie osadził w konkretnym geograficznym kontekście.
Panu się to udało.
– I, co bardzo ważne, nie ma tu literackiej fikcji, wszystko co napisałem ma potwierdzenie w faktach. Na 320 stronach, okraszonych wieloma fotografiami, opisuję ucieczki do jakich doszło w ciągu ponad 170 lat – od upadku konfederacji barskiej, po koniec II wojny światowej. To czasy powstań, rewolucji, konspiracji, wojen i związanych z nimi represji, których elementem było izolowanie Polaków w miejscach, skąd – jak wydawało się ich twórcom – ucieczka była niemożliwa bądź obarczona ogromnym ryzykiem. To opowieść nie tylko o brawurze, odwadze i determinacji, ale także inteligencji, sprycie, zdolnościach przywódczych, umiejętności planowania. Niektórych z opisanych zdarzeń nie wymyśliłby nawet najlepszy hollywoodzki scenarzysta.
Pierwszy był Maurycy Beniowski…
– …który wszczął powstanie zbrojne na Kamczatce, gdzie został zesłany, porwał statek i na czele stu uciekinierów w 1771 roku ruszył przez nieznane wody najpierw w stronę Alaski, a potem Japonii, Tajwanu i Chin. Ostatecznie wylądował na Makao i dzięki sprzedaży wywiezionych z Rosji skarbów sfinansował podróż własną oraz swojej ekipy do Francji.
Z kolei w 1846 roku Rufin Piotrowski pokonał samotnie, uciekając w środku zimy, pięć tysięcy kilometrów z Syberii przez Ural, a potem wzdłuż Morza Białego i Bałtyku do Prus, gdzie znalazł azyl.
Ferdynand Ossendowski także uciekał z Syberii, 74 lata później, ale konno i w drugą stronę – do Mongolii, a potem Chin, skąd przez Stany Zjednoczone dostał się do Polski.
Odrębna sprawa to złoty konwój, który wyruszył z Warszawy i kilku innych miast na początku września 1939 roku, żeby uratować 75 ton polskich rezerw złota przed dostaniem się w ręce Niemców. Przez Rumunię i Bliski Wschód dotarł do Francji, by ostatecznie, po kolejnym niemieckim ataku, wylądować w Afryce na pograniczu dzisiejszego Mali i Senegalu.
Kolejna historia to oficerowie uciekający w 1940 roku ze Srebrnej Góry, pruskiej twierdzy w Sudetach, którzy chcieli dotrzeć przez Czechy, Słowację, Węgry i Jugosławię do polskiej armii na Bliskim Wschodzie. I jednej z trzech grup się to udało.
Z kolei Bronisław Szeremeta zbiegł z sowieckiego łagru na kompletnym bezludziu (1940), w republice Komi, dlatego przypadek jego i towarzyszy to w dużej części opis przedzierania się przez dziką tajgę.
Jest też kobieta, Wanda Pawłowska. Uciekała z zesłania w Kazachstanie pociągiem (1941), przebrana za kołchoźnicę, czasami cudem unikając kontroli dokumentów, która oznaczałaby koniec jej drogi. Ostatecznie wpadła, ale niezwykłym zbiegiem okoliczności znów udało się jej odzyskać wolność i dalej w kierunku rodzinnych stron szła na piechotę.
Niesamowitym wyczynem była też akcja czwórki uciekinierów z Auschwitz (1942). Kazimierz Piechowski, Eugeniusz Bendera, Józef Lempart i Stanisław Jaster wyszli z obozu głównego jako fałszywe komando robocze, a potem, po przebraniu się w mundury SS, wyjechali autem i pieszo ruszyli w stronę gór. Z czasem rozdzielili się – dwóch trafiło do konspiracji, pozostali ukryli się w rodzinnych stronach.
Natomiast ucieczka z Sobiboru (1943) była w zasadzie precyzyjnie zaplanowanym powstaniem, w którym konspiratorom udało się najpierw zgładzić niemal całą kadrę dowódczą obozu śmierci, a następnie wyprowadzić za bramę prawie pół tysiąca więźniów.
Również droga ku wolności akowców z obozu NKWD w Skrobowie na Lubelszczyźnie (1945) zaczęła się od zbrojnego zrywu, a potem było przedzieranie się przez tereny zalane wiosenną powodzią z pościgiem na karku.
Inicjatorem akcji w Srebrnej Górze był znany później w polskim Londynie Jędrzej Giertych.
– Do tej pruskiej twierdzy z czasów Fryderyka Wielkiego trafili polscy jeńcy, mający już na koncie co najmniej jedną ucieczkę z innych oflagów. Cieszyła się ona opinią obozu karnego, z którego nie da się zbiec. Po kolejnej wykrytej próbie komendant Oflagu VIII B Silberberg, major von Zerboni, postanowił odizolować grupę 20 Polaków w jeszcze bardziej nieprzyjaznym miejscu – wykutym wysoko w skale forcie Ostróg-Spitzberg. Jednak i to nie zniechęciło ich do działania. Mózgiem ucieczki był najstarszy w grupie porucznik marynarki Jędrzej Giertych, wcześniej polityk i publicysta związany z endecją, który w czasie wybuchu II wojny światowej miał 36 lat. W rozeznaniu topografii terenu pomogła mu mapka, jaką jeden z nowo przysłanych do Ostroga jeńców miał w kalendarzyku. Kolejną zdobył sam, podczas wizyty u dentysty w miasteczku. Było to opublikowane w lokalnej gazecie ogłoszenie związku mleczarskiego, na którym znajdowała się mapa całego Dolnego Śląska z zaznaczonymi powiatami i miasteczkami. Kiedy strażnicy zajęli się rozmową, Giertych wyrwał ją potajemnie i przemycił do obozu. Powoli stawał się osobą, wokół której gromadzili się wszyscy zdecydowani na ucieczkę. Mapki zostały odrysowane, a opracowanego na ich podstawie planu marszruty każdy uczył się na pamięć. Celem był Budapeszt. Jeńcy swoimi sposobami zgromadzili spore zapasy sucharów, konserw, wędzonego boczku, papierosów, cukru i czekolady, a równocześnie trwało rozpoznanie, jak działa system obozowego nadzoru. Polacy wystawiali nocne warty, żeby obserwować i notować kiedy i gdzie zmieniają się strażnicy oraz w jakich miejscach robią obchód. Giertych z kolegami doszli do wniosku, że najsłabiej pilnowana jest stanowiąca niemal połowę obwodu część fortu z wartownią i salą jadalną. Wtedy powstał pomysł, żeby grupa planująca ucieczkę została na noc w tej ostatniej, mając ukryte w niej wcześniej tobołki i powiązane prześcieradła, na których zamierzali spuścić się przez okno. Ostatecznie postanowiono, że akcja odbędzie się w nocy 5 na 6 maja 1940 roku, w trzech grupach. Niestety, ani samemu Giertychowi, ani nikomu z jego ekipy nie udało się zbiec, do celu dotarło jednak trzech innych uciekinierów – Felicjan Pawlak, Jan Gerstel i Tadeusz Wesołowski. Wszyscy oni zostali po wojnie w Wielkiej Brytanii. Wcześniej Pawlak i Wesołowski walczyli w kampanii afrykańskiej i włoskiej, a Gerstel w polskim lotnictwie na Wyspach. Inicjator ucieczki, Jędrzej Giertych, spotkał się z nimi dopiero po wielu latach.
Co cechowało ludzi, którzy decydowali się na tak karkołomne wyzwania?
– Niewątpliwie mieli „wolność we krwi”, a wielu, jak Maurycy Beniowski, Ferdynand Ossendowski czy Jędrzej Giertych było też charyzmatycznymi przywódcami, umiejącymi porwać za sobą innych. Ale trzeba pamiętać, że wszyscy oni robili to po coś. Wanda Pawłowska uciekła z Kazachstanu, bo tęskniła za synkiem. Maurycy Beniowski był dumnym polskim szlachcicem, któremu honor nie pozwalał pogodzić się z myślą o niewoli gdzieś na zapomnianym przez Boga i ludzi krańcu świata. Kazimierz Piechowski postanowił ratować kolegę, ale też udowodnić, że można pokonać nieludzki system. Dla wielu z nich ucieczka stanowiła formę walki z wrogiem, tym bardziej, że ich celem często było dotarcie do polskiej armii i dalsza walka z bronią w ręku.
W przetrwaniu pomagała im wiara, patriotyzm, zew wolności?
– Każda z tych rzeczy, ale też wielka determinacja, zdolność przeżycia w ekstremalnych warunkach, a także, co bardzo ważne, pomoc innych ludzi. Często kiedy wydawało się, iż sytuacja jest beznadziejna, pojawiał się niespodziewanie jakiś anioł stróż, który ratował uciekinierów z opresji.
Kto z nich zrobił na panu największe wrażenie?
– Wszyscy, ale szczególnie zbiedzy z obozu w Auschwitz z Kazimierzem Piechowskim na czele, którzy zadbali o to, żeby przez nich nie cierpieli inni. Takie ucieczki natychmiast kończyły się egzekucjami współwięźniów i właśnie na tym polegał geniusz tej akcji, że żaden Polak nie został za nią ukarany. Za to pięciu Niemców ze straży Auschwitz trafiło za karę na front wschodni, a jeden niemiecki kapo – do karceru. Niemcy woleli ukarać swoich niż przyznać, że Polacy pokonali system obozu śmierci, który wydawał się im doskonały…
Andrzej Fedorowicz
Pisarz i dziennikarz, absolwent dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Razem z żoną Ireną, również dziennikarką, napisał trzy książki: „Wyspy Kanaryjskie”, „25 polskich wynalazców i odkrywców, którzy zmienili świat” oraz „Wybranki Fortuny. Niezwykłe Polki, które podbiły świat”. W tym roku ukażą się jeszcze dwie jego publikacje: o słynnych wyprawach Polaków oraz biografie Polek buntowniczek. Pracuje też nad książką o tajnych akcjach wywiadu i innych służb specjalnych, które miały miejsce w Warszawie od połowy XIX wieku po czasy współczesne.