– Procedura polowania na „narzeczoną” odbywa się według stałego scenariusza. „Agent” polskiego pochodzenia, pełniący funkcję „swata”, szuka kobiety o określonym profilu. Najbardziej atrakcyjna kandydatka jest pogrążona w depresji, ma problemy finansowe, niskie poczucie własnej wartości, przechodzi jakiś kryzys. Najlepiej żeby była porzucona i borykała się samotnie z rozmaitymi trudnościami. Najważniejszy atut „narzeczonej” to polskie obywatelstwo i legalność jej pobytu oraz pracy w UK – mówi Barbara Storey z organizacji SOS Polonia w Southampton. Prośby o pomoc od ofiar fikcyjnych małżeństw tzw. sham marriages przychodzą średnio raz w tygodniu, są to zgłoszenia z terenu całej Wielkiej Brytanii.
Kolejnym elementem tego procederu jest dziecko urodzone w Wielkiej Brytanii, którego matka pochodzi z Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Ojciec takiego dziecka ma większe szanse na odwołanie deportacji, bo rodzina musi przecież być razem. Od 15 lat rodzą się więc tutaj dzieci Polek, które razem z matkami są podwójnymi ofiarami tego gigantycznego biznesu, opartego na krzywdzie i oszustwie. Kluczem jest uzyskanie aktu urodzenia. Dokument w ręku i ojciec znika bez śladu.
– Do SOS Polonia zgłaszają się matki, które chcą się pozbyć nazwiska tego człowieka z aktu urodzenia, bo nie mogą swoim dzieciom wyrobić polskich paszportów. Bywa również, że mają problemy na granicy. Aby zrzucić balast tego obcego, niechcianego nazwiska, trzeba pójść do sądu. Przeprowadzenie sprawy o pozbawienie ojcostwa oznacza konieczność znalezienia adwokata, którego koszty przekraczają możliwości samotnej matki – tłumaczy Storey. Te dzieci często nie znają swoich polskich dziadków, albo widują ich bardzo rzadko, o dalszej rodzinie nie wspominając. Cechą ich życia jest więc samotność i swoiste osierocenie. Pośród takiego spustoszenia rzadko rozwija się dobro. Dzieje się wręcz przeciwnie.
Rodzina
Fikcyjne małżeństwo kosztuje „pana młodego” spoza Europy od £8.000 do £10.000, natomiast kobiety, które zgłosiły się do SOS Polonii, mówią o kwocie £300 zapłaty, a często nie dostają nic. W sierpniu dziennikarze opisywali przypadek Sławomira M., oskarżonego o handel ludźmi. Bezdomne kobiety były wyszukiwane w noclegowniach Białegostoku. Jeden z udokumentowanych w tej sprawie przypadków dotyczy kobiety, której M. obiecał pracę w sklepie, pokrycie kosztów podróży i wynagrodzenie za trzy miesiące pracy. Ta zgodziła się i otrzymawszy bilet na autobus, wyjechała do Wielkiej Brytanii. Tutaj czekała na nią rzekoma siostra Sławomira M., która miała odwieźć kobietę do miejsca zakwaterowania, lecz zawiozła ją do zleceniodawcy, Pakistańczyka. W tym momencie zaczął się dramat, zakończony formalnością zawarcia związku w urzędzie stanu cywilnego w Londynie. Kobieta była gwałcona i nie mogła opuszczać mieszkania, w którym mężczyzna przetrzymywał ją około roku. Została uwolniona w grudniu 2014. Pakistańczyk kupił jej bilet i wręczył £600. W Polsce o sprawie dowiedziały się służby socjalne i zawiadomiły policję.
– Zostałam kiedyś wezwana na porodówkę, gdzie zorientowano się, że matka jest osobą, z którą nie można się porozumieć, nie tylko dlatego, że nie zna języka. Wezwali więc opiekę społeczną, ab
y się upewnić, czy wie, jak się opiekować dzieckiem. Urzędnik potrzebował tłumacza, zwrócili się do mojego biura i zdecydowałam, że pójdę sama. I widzę leżącą na łóżku dziewczynę. Bardzo otyłą, brzydką i słabo mówiącą nawet po polsku, bardzo prostym językiem. I leży obok niej malutkie dziecko, czarne. Urzędniczka z opieki społecznej chciała tylko odbębnić sprawę, zrobić, jak to się mówi, „tick a box”. Padły standardowe pytania. I nagle przychodzi ojciec, dupek z papierami dziecka i bardzo złym angielskim. Myślałam, że ta pani z opieki, widząc tę ewidentną sytuację jakoś zareaguje, ale tak się nie działo. Wtedy powiedziałam, że w tym momencie rezygnuję z roli tłumacza i od tej chwili pełnię rolę tzw. community advocate. Proszę, żeby ta pani zapytała, jak oni się poznali i jak wygląda ich związek. Ona się na to zdobyła i zapytała tę dziewczynę, jednak mężczyzna nie pozwolił jej odpowiedzieć, błyskawicznie zareagował i zaczął mówić, że poznali się przez Internet. Wtrąciłam się, że to nie do niego było skierowane pytanie, tylko do niej. On jednak dalej odpowiadał, trzymając w rękach akt urodzenia dziecka. Okazało się, że nawet ze sobą nie mieszkali, że nie mieli ślubu, tylko „byli w związku”, co oczywiście jest kłamstwem. Wystarczył, jak to się tutaj mówi, partnership, no i dziecko – opowiada Storey. Przede wszystkim dziecko. Z matki Europejki, reprodukcyjnej matki Polki. Mężczyzna zniknął, akt urodzenia dał mu jednak potwierdzenie, że jest ojcem rodziny. A prawo stanowi, iż rodzina powinna być razem. Dlatego może on legalnie przebywać w Anglii, a skoro tak, może również sprowadzić z Pakistanu swoich bliskich. Swoją rodzinę.
Porzucona samotna matka nadal mieszka w Southampton. Jej rodzina jest daleko.
– Innej dziewczynie, chorej na
schizofrenię, social services zabrały dziecko. Ojciec wziął akt urodzenia, po czym porzucił Ewę, a przyprowadzili ją do nas Polacy. Dwa lata trwało odzyskiwanie Jasia, ale się udało. Przyjechała babcia i wrócili do Polski. Pomagaliśmy Ewie i babci, bo musiała uzyskać status rodziny zastępczej dla Jasia. Jasio, jak wyjechał stąd do Polski, miał dwa lata, dzisiaj ma już sześć. Aby mógł dostać polski paszport potrzebna była zgoda ojca. Takie jest prawo i choć konsulat bardzo nam pomagał, musieliśmy tych formalności dopełnić. On, diabeł wcielony, widniał na akcie urodzenia i nie można było bez jego podpisu nic zrobić. Spotkałam się więc z tym mężczyzną, zagroziłam mu, że całą sprawą zajmie się urząd imigracyjny i podpisał. Niczego więcej nie chcieliśmy, tylko żeby Ewa, Jasio i babcia mogli być razem, zacząć nowe życie w Polsce. A żyją biednie i ciężko, babcia ma już 85 lat i oczywiście nie mają żadnych alimentów.
Bez zgody i udziału
– Od paru lat funkcjonuje nowa, ulepszona forma oszustwa imigracyjnego: małżeństwo by proxy, które polega na zawarciu związku za pośrednictwem pełnomocnika, bez obecności narzeczonych. A nawet, jak się przekonaliśmy w wielu przypadkach, bez wiedzy i zgody polskiej „panny młodej”. Zasady „polowania” są następujące: jakaś bezbronna, nieświadoma niczego dziewczyna, zostaje wypatrzona przez „agenta” i na przykład zaproszona na party. Uczestnicy zabawy robią sobie zdjęcia, piją, wymieniają numery telefonów. Wśród nich jest jakiś obywatel dalekiego kraju. Ciąg dalszy taki, jak w historii naszej ostatniej klientki – mówi Barbara Storey.
Nazwijmy ją Alicja.
– Niedawno, do jej drzwi zapukał nieznany mężczyzna i przyniósł… pozew rozwodowy. Przerażona Alicja dowiedziała się, że od dziesięciu lat jest małżonką obywatela Ghany, kraju, w którym nigdy nie była. Jej nieznany „mąż” założył sprawę o rozwód z winy swojej polskiej „małżonki”, po dziesięciu latach cierpień z powodu jej okropnego charakteru, co oczywiście zostało szczegółowo opisane w osobnym dokumencie, będącym podstawą roszczeń finansowych za uszczerbek na zdrowiu i majątku maltretowanego „małżonka”. Alicja dowiedziała się także, że nie odbędzie się planowany ślub z mężczyzną jej życia, ojcem jej ukochanego dziecka, ponieważ jest już ona czyjąś żoną. Jej zarobki przewyższają nieznacznie próg dochodów, które pozwalałyby na ubieganie się o fundusz na pomoc prawną (Legal Aid), Alicja została więc bez prawnika, podczas gdy jej rzekomy „mąż” miał stojących za sobą murem specjalistów z firmy adwokackiej, zajmującej się takimi sprawami. Kiedy poznaliśmy Alicję była kłębkiem nerwów i strachu. Nie była jednak naszą pierwszą klientką, schwytaną w pułapkę małżeństwa by proxy. Wiedzieliśmy, kogo trzeba zawiadomić i jak udowodnić, że skoro nie było ślubu, nie będzie też rozwodu. Alicja nadal zażywa środki uspokajające i reaguje nerwowo na każde pukanie do drzwi, powoli zaczyna jednak planować swój prawdziwy ślub. Będziemy jej życzyć szczęścia – dodaje Barbara. Alicja została upolowana przed ośmiu laty, w Anglii. Bardzo ładna i bardzo zdołowana. Świat zwalił jej się na głowę w tym roku, osiem lat po feralnej imprezie, której nawet już nie pamięta. Jej sprawa jest w toku, bo choć w Anglii nie można zarejestrować ślubu by proxy, ale można to zrobić w Ghanie i w Polsce. Odpowiedź na pytanie, czy jej „mąż” tego nie uczynił, jeszcze nie nadeszła.
Kocha
– Mieliśmy tu niedawno Polkę, której partner pochodził z Nigerii. Nawet poszłam na ich ślub, już była z nim w ciąży. Zanim go poznała, przeszła wiele tragedii i nagle okazało się, że ktoś ją kocha. Kocha na pewno! Tak powtarzała. Z wcześniejszego związku ma już dwoje dzieci, ich ojciec popełnił samobójstwo, co ją dobiło, stała się więc idealną kandydatką na „żonę”. Przyszła do nas kiedyś z tym Nigeryjczykiem, więc powiedziałam jej, że są takie sytuacje, kiedy małżeństwo ma być fikcją, bo chodzi tylko o papiery, ale ona mi nie wierzyła, tylko powtarzała, że to niemożliwe, bo on ją kocha, czuje się kochana, nareszcie. Wzięli więc ten ślub, urodziło się dziecko i tyle go widziała.
SOS Polonia wypracowała sobie sposób uwalniania kobiet z niewoli fikcyjnych małżeństw. Nie ujawnia jednak szczegółów mechanizmu obronnego, by nie ostrzegać przestępców. Procedura wyrwania się z tego związku i odzyskania wolności jest niezwykle żmudna, choć możliwa. Jak mówi Basia Storey, tymczasem trzeba docierać do potencjalnych ofiar, uświadamiać istnienie takich zagrożeń, bo ostrzeżenie może być zbroją. Praemonitus – praemunitus.
Tekst: Elżbieta Sobolewska-Farbotko
Na przestrzeni kilku ostatnich lat urząd został powiadomiony o pojedynczych przypadkach tego procederu z udziałem polskich obywateli. Z uwagi na fakt, że konsul działa w takich sprawach na wniosek obywatela, istnieje prawdopodobieństwo, że skala zjawiska nie jest wyczerpana. Urząd konsularny nie jest informowany przez władze brytyjskie o poszczególnych przypadkach zawierania tzw. sham marriages, nie prowadzi także statystyk związanych z tym procederem, w związku z czym nie dysponuje materiałem do ustalenie jego tendencji.
Wydział konsularny Ambasady RP w Londynie