Słowo na niedzielę
Faryzeusze przystąpili do Jezusa, a chcąc Go wystawić na próbę, pytali Go, czy wolno mężowi oddalić żonę. Odpowiadając, zapytał ich: „Co wam przykazał Mojżesz?” Oni rzekli: „Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić”. Wówczas Jezus rzekł do nich: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie. Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co więc Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela”. W domu uczniowie raz jeszcze pytali Go o to. Powiedział im: „Kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia względem niej cudzołóstwo. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo”. Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego”. I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je.
Bóg osobiście przyprowadził narzeczoną (Ewę) Adamowi. „Zaplótł Chawie włosy (takie imię w Torze nosi pierwsza kobieta) i przystroił dwudziestoma czterema ozdobami. Aniołowie zeszli do Ogrodu Eden, grając dla nich muzykę, a słońce, księżyc i gwiazdy tańczyły. Sam Bóg ustawił chupę (baldachim) i był chazanem (kantorem), błogosławiąc Adama i Chawę” – czytamy w komentarzu do Tory. Znając ten midrasz, w innym świetle możemy spojrzeć na dzisiejszą liturgię Słowa i małżeńską relację miłości, w której obecny jest sam Bóg. Bo małżeństwo, o czym często zapominamy, to przecież relacja, nie instytucja. Pozwólcie, że nasza dzisiejsza refleksja, przynajmniej w początkowym stadium, będzie nieco gorzka. Niemal codziennie spotykam się z ludźmi, którzy albo przeżyli tragedię związaną z małżeństwem, albo byli świadkami takiej tragedii. Są to dramaty małżeństw, często bardzo młodych, „początkujących”, gdzie najpierw hucznie świętowano miłość, by później zastąpić ją obojętnością a nawet nienawiścią. Są to dramaty zdradzonych i porzuconych żon, które zostały pozostawione same sobie. Dramaty mężów, którzy z utęsknieniem czekają na przyjacielski gest i czułe słowo zamiast codziennej rutyny. Dramaty żon, które nie marzą o wczasach na Malediwach, ale o zwykłym spacerze z ukochanym pod rękę. Dramaty mężów, którzy od lat wyczekują zrozumienia, akceptacji, szacunku. To w końcu dramaty największe i najboleśniejsze – te dotykające dzieci, którym – w imię egoizmu i „prawa do szczęścia” – rodzice gotują piekło na ziemi.
„Czy wolno mężowi rozwieść się z żoną?” – zapytano Jezusa. Odpowiadając na podchwytliwe pytanie, Jezus w nikogo nie rzuca kamieniem, nikogo nie odrzuca, nikogo nie potępia, lecz z cierpliwością uczy, jak należy żyć. Uczy, że nie ma łatwych rozwiązań. Uczy, że źródło ludzkich dramatów i tragedii znajduje się w ludzkim sercu, które – jeśli jest zatwardziałe – nigdy nie będzie zdolne do miłości trwałej, autentycznej, czułej i przebaczającej. Jezus nie oferuje zatwardziałym, pełnym egoizmu, nieczułym sercom nic, co mogłoby je uspokoić. On proponuje inne, nowe rozwiązanie. Uczy, by – pomimo różnic i trudności – kobieta i mężczyzna, żona i mąż kochali się miłością trwałą, niezniszczalną. Nie ma takiej miłości – powiecie. Otóż jest – odpowie Jezus. Taka miłość ma swoje źródło w miłości samego Boga.
W naszym dzisiejszym zamyśleniu nad Bożym Słowem, uświadamiamy sobie konieczność troski o wrażliwość naszych serc. Niezależnie od tego, czy jesteśmy w relacji małżeńskiej, czy jako duchowni żyjemy w celibacie, mamy czuwać, by nasze serca nie stały się zatwardziałe. Jeśli naprawdę będziemy żyli Ewangelią, jeśli będziemy wprowadzali w życie to, czego uczy nas Jezus, jeśli przestaniemy egoistycznie troszczyć się o „prawo do osobistego szczęścia”, będziemy mieli udział w miłości samego Boga. Jest możliwe, aby mężczyzna nie kochał siebie, ale kochał ją. Jest też możliwość, żeby kobieta nie kochała tylko siebie, ale jego. I jest możliwe, żeby celibat nie rodził w życiu księdza emocjonalnej oschłości, urzędniczej wyższości i dystansu do życia świeckich, ale pozwolił bardziej kochać i ofiarować siebie innym. Sęk w tym, że ta możliwość nie jest ludzkiego pochodzenia i nawet dla uczniów Jezusa jawiła się na początku jako trudność. Musieli więc jeszcze raz dopytać Mistrza. Uczniowie Jezusa też mieli z tym problem. Ważne jednak, byśmy chcieli Mistrza słuchać, a jeszcze bardziej – byśmy chcieli żyć tak, jak On nas uczy. Naukę tę wypełnia zaś ten, kto Boga zaprasza do swojego życia, otwierając drzwi swojego serca. Wówczas Bóg przychodzi i – jak w cytowanym na początku naszych rozważań midraszu – błogosławi nam, czyni nas ludźmi pięknymi, czułymi i – mimo trudności oraz różnic – szczęśliwymi.
ks. Bartosz Rajewski