Ach, co to były za czasy, na starej fotografii, obowiązkowo w odcieniu sepii, widać grupę dżentelmenów. Ich wyróżnikiem są eleganckie ubrania, stylowe nakrycia głowy (mimo że to nie zima!), schludne czyste buty, inteligentny wyraz twarzy, powaga, w dłoni laseczka. Nawet nie muszę dodawać, że to zdjęcie przedwojenne. Dawne dobre czasy. Po lewej adiutant marszałka Piłsudskiego, w środku prezydent Mościcki, któremu towarzyszą jacyś ludzie. Niektórzy miejscowi, inni zapewne przyjezdni, przybyli tu ze świtą prezydencką. Miejsce wykonania fotografii – gdzieś na kresach, na bagnach Polesia.
Inna fotografia z tego samego czasu: dżentelmeni na przejażdżce łódką po bezkresnych rozlewiskach Polesia. I znów podziwiamy modę lat 30. XX wieku: doskonale skrojone garnitury, dopasowane meloniki, w dłoniach dam parasolki, oczywiście chroniące nie przed deszczem, ale przed słońcem. Takie to były czasy…
Niedawno próbowałem zrobić podobne zdjęcie, to znaczy w podobnych okolicznościach przyrody. Żywych dżentelmenów do pozowania już nie znalazłem, a wskrzeszać umarłych niestety nie potrafię, więc fotografowałem przypadkową wycieczkę turystów nad pięknym jeziorem. Co wyszło na zdjęciu? Sama prawda: większość sfotografowanych była zajęcia wpatrywaniem się w ekran smartfona. Nawet nie zwracali uwagi na wspaniałe krajobrazy polskiej przyrody.
Ech, szkoda gadać… stare zdjęcia wzbudzają nostalgię za „dawnymi czasy”. Przeminęło, ale zapomnieć nie sposób.
Nie wiem jak Wy, ale mnie takie zdjęcia prowokują też do porównań.
Zastanawiam się, co łączy Polskę i Wielką Brytanię, w czym jesteśmy podobni a co nas odróżnia i jakie rzeczy ewentualnie możemy sobie „pożyczyć” z wzajemną korzyścią? O, na przykład zbieranie grzybów. No, to trudny temat. Dla Polaka oczywiste: jesienią zbieramy grzyby w celach kulinarnych i to wszystkie bez wyjątku – duże i małe. Nie zbieramy jedynie tych, które wyrastają nam na ścianie w wilgotnym mieszkaniu oraz oczywiście muchomorów, choć i tu zdarzają się wyjątki, które nie tylko zbierają ale i jedzą trujące grzyby. Niestety można o nich potem przeczytać w nekrologach.
No więc jak tu połączyć polską pasję do zbierania grzybów z brytyjską powściągliwością i dbałością o przyrodę? (I zakazem zbierania?!) Jesienią w Wielkiej Brytanii prasa apeluje o proekologiczne zachowania, co w praktyce oznacza, żeby w ogóle nie zbierać grzybów. Wyspiarze nie znają się na nich a swoją niewiedzę tłumaczą troską o przyrodę. Zbieranie przez ludzi może spowodować, że wszelkie owady i inne robaczki w lesie nie będą miały co jeść. Potrzebna jest edukacja! Prasa w Polsce jest nośnikiem postępu: apeluje o zbieranie grzybów a nawet podpowiada, gdzie akurat pojawiały się w większych ilościach. I nawet do głowy nie przyszło nikomu informować, że las bez grzybów będzie jak spiżarnia bez jedzenia.
Przyznaję, nigdy jeszcze nie widziałem zupełnie pustego lasu i głodnych robaczków. Zawsze przecież zostanie jakiś grzybek, poza tym grzyby naprawdę szybko rosną. Być może Brytyjczycy wymyślili jakąś syntetyczną przyprawę imitującą zapach i aromat grzybowy, ja jednak uważam, że naturalny jest najlepszy i nie do zastąpienia. I dlatego zaraz ruszam na grzybobranie.
Nie do zastąpienia jest – moim zdaniem – brytyjskie poczucie humoru.
Niedawno pewna mieszkanka miasteczka Colyton w hrabstwie Devon dostała anonim. Och, tu też mamy wiele wspólnego z Brytyjczykami. Polacy uwielbiają pisać anonimy: na sąsiadów z bloku, na szefa z pracy, na puszczalską koleżankę, do urzędu skarbowego, na policję. Ale wróćmy do Colyton. Autor anonimu poruszał kwestię estetyki, otóż nie podobało mu się, że kobieta suszyła pranie na widoku! Pamiętam, że w Polsce kilka lat temu w pewnym mieście władze próbowały edukować mieszkańców, żeby nie wywieszali prania na balkonie, bo to szpeci miasto. Pranie to wstydliwa rzecz i należy je ukrywać przed oczami postronnych.
Najwyraźniej Brytyjczycy uważają nas pod względem prania za dużo bardziej europejskich i sami zaczynają wprowadzać u siebie nowe zwyczaje. Na razie idzie to opornie, bo mieszkanka Colyton, której zwrócono uwagę na niestosowność zachowania, obróciła wszystko w żart.
Zamiast się obrazić, opublikowała anonim co sprawiło, że również inne osoby –w geście solidarności – zaczęły wywieszać na zewnątrz pranie. I zaraz zrobiła się z tego lokalna atrakcja turystyczna. Jak widać, czasami opłaca się publiczne pranie brudów, bo można na tym jeszcze zarobić i stać się sławnym.