Kiedy Redaktor Naczelny opatrzył moje felietony nowym nagłówkiem, pomyślałam w pierwszej chwili, że być może w jakimś stopniu mnie zaszufladkował, że mnie ten nagłówek ograniczy, że nie wystarczy pomysłów, aby to, co pisze, pasowało do idei. Male Ojczyzny? Co to w końcu jest? Moja ukochana, a dawno już nie odwiedzana Łódź ? Wielki Londyn, który lubię i który nigdy mi się nie opatrzył? A może moja mała dzielnica, na pograniczu Kentu? Zielone i spokojne Shirley? Albo zaraz za rondem West Wickham, ze swoja główna uliczką, na której małe kawiarenki i restauracje wymieszały się w równych proporcjach ze sklepami charytatywnymi? A może to Croydon, gdzie muszę przejechać przez Victoria Station, aby dostać się potem do domu? Tak czy siak, Redaktor może i miał niezły pomysł. Chyba rzeczywiście uda mi się pisać pod tym nagłówkiem do rzeczy? No, przynajmniej przez jakiś jeszcze czas.
Jeśli małą ojczyzną jest też dla nas język, jakim się posługujemy (tu Hemar kochany się kłania!), to czytelnicy naszego Tygodnia, wybaczą mi zapewne, „że to, co poniżej będzie właśnie w tym naszym drugim, nie ojczystym, ale jednak też już obłaskawionym „narzeczu”. W końcu wszyscy musieliśmy się tu stać dwujęzyczni. Tekst powstał pod wpływem impulsu. Zdecydowałam się napisać do mojego lokalnego miesięcznika list. Nie tylko jako mieszkanka naszej dzielnicy, ale i jako Polka. O sprawach niby dobrze znanych, ale trochę z naszego „cudzoziemskiego” punktu widzenia. Ku mojemu zdumieniu, nie dość, że list wydrukowano, to jeszcze w dodatku zasypano Redakcję odpowiedziami na zagadkę, która w nim była do rozwiązania.
Nie koniec na tym! Redaktorzy zachęcają mnie, żebym teraz regularnie odezwała się w Miesięczniku, właśnie jako Polka, oceniając to, czy tamto, z własnego (czyli cudzoziemskiego!) punktu widzenia. Nie wiem… pomyśle…
Tymczasem i naszych Czytelników zachęcam do przeczytania i rozwiązania malarskiej zagadki. Dodam, że teraz już wiem, co kupiłam za tak zwane „psie grosze” i prawdę mówiąc nie mogę wyjść ze zdumienia! A to, że dla Anglików jesteśmy nagle tak interesujący, każe mi się lekko uśmiechnąć.
Dear Sirs,
Since I moved to this country in 1976 I have been a constant admirer of the charitable work that Great Britain is so famous for. Where else would we have high streets ‘dotted’ with St. Christopher’s Hospice, Cancer Research, Oxfam, Help the Aged, Mind etc? I have been giving to them and… taking from them. One bag goes in… and another comes out (ladies, I’m sure you know what I mean!).
“Oh, no, not another tea pot!”, cries my husband, seeing me bringing the next treasure from my West Wickham ‘raids’ on charity shops. And one more table cloth! (dating back to the 1920’s). And the little silver fork, to extract snails from their shells (which we never eat!). But the fork was absolutely lovely – art deco! How could I resist?! And the table cloth surely has ‘memories’ of many, smart ‘high teas’ with scones and clotted cream! (milk first or after pouring the tea – a fundamental question indeed, never to be answered correctly by… foreigners like me!)
I like charity shops and this great idea of giving. I am happy that there is a ‘second life’ (or third or fourth?) for a lot of these ‘unwanted’ items.
My last treasure is truly special. Even poignant – I would say! I popped into Cancer Research recently (one never knows, something might be there!) and found two pictures. Beautifully framed. And when I looked more closely, I knew that they would have to come home with me! For their artistic value (they are very pleasing to the eye), but definitely for their symbolic dates! Someone here in Shirley or West Wickham, took a great interest in painting flowers. Nothing special one would say, but just look carefully. The top one is dated June 1909 and the bottom one August 1914. Both have the initials C. R. M. M. M. M. What story could the pictures tell us? Perhaps, about a peaceful life in the then rural area of West Wickham or Shirley, just before the First World War? Who was the artist? Maybe a young man, whose artful work was suddenly stopped by the outbreak of this terrible War? Did he survive the trenches and come back home? Or did he perish like so many others? Or was the artist a young woman, simply interested in botany? Did her life suddenly change after the War? Was her heart broken? Did she stop painting? Were there any other pictures that followed, or are these the only two? So many questions… which no one in the charity shop could answer.
This year is the 100th Anniversary of the First World War and for me, the 100th Anniversary of Poland regaining Independence, after 123 long years of partition and oppression. Unfortunately, our independence lasted only for a short time between the two Great Wars. Poland became truly independent only in 1989! So, we are all celebrating! And remembering. One way or another. I will be looking at my newly found pictures with bitter-sweet sentiment. They belong to the years gone by, but I feel that it is my duty to keep the past alive and to pass it on to the next generation. Even if it is just a ‘story’ which I will tell my little grandson (now 3 years old). When he grows up and starts learning about the history of the world, those dates will for him, have a deeper and more profound meaning. History will… come home!
Ewa Kwasniewska
PS: If any of you lovely readers knew the artist personally or recognise these pictures and can tell me something about them, I would be truly grateful. Otherwise I will have to continue „inventing” the rest of the story.