27 grudnia 2018, 09:50 | Autor: admin
Średniowieczne opowieści z Lacock

Wydawałoby się, że wioska o takiej nazwie znajduje się gdzieś we Francji. Wystarczy jednak pojechać do hrabstwa Wiltshire by zobaczyć ten zaklęty w średniowiecznym czasie zakątek. „Lacuc” to „mały strumyk” w anglo-saksońskim języku pierwszych mieszkańców tej wioski. Płynie on spokojnie do tej pory, otoczony domostwami, z których każdy jest zabytkiem. Cała wioska należy do National Trust, organizacji służącej ochronie miejsc takich jak to. Czas się tu zatrzymał w  kamiennych murach poprzetykanych drewnianymi belkami, w ciężkich, łupkowych dachach z kępkami mchu. Nie ma tu anten telewizyjnych, ani lamp ulicznych. Wieczór zapada szybko i pachnie dymem z kominków. Szczególnie teraz w grudniowe, świąteczne dni Lacock jest pełen średniowiecznej magii, bo od tego czasu niewiele się tam zmieniło.

Turnspit dog

Pub The George jest jednym z najstarszych w Anglii. Ogień tu płonie w wielkim palenisku gdzie niegdyś na rożnie (czyli „spit”) obracały się wielkie kawały mięsa, kury, gęsi i małe świniaki. Anglicy bowiem przez wieki pogardzali „cudzoziemskimi” metodami gotowania w piecach. „Spit roast”  był daleko bardziej chrupki z wierzchu, soczysty w środku, no i można było siedząc przy ogniu maczać kawałki chleba w wyciekającym tłuszczu. Problem niestety był w obracaniu rożna. Na początku musiały się tym zajmować co silniejsze dzieci i starcy. Była to praca ciężka, monotonna i wielogodzinna. Dzieciaki uciekały, starcy skarżyli się na słabe ręce a rożen trzeba obracać…

Z pomocą przyszła prosta technologia, niewiadomego dziś autorstwa. Rożen umieszczono na podstawkach, zaczepiono łańcuchy i zbudowano drewniane koło napędowe. To ostatnie zachowało się w doskonałym stanie w pubie The George. Niezbyt duże, o średnicy około  metra, wisi na ścianie. Skąd jednak napęd do tego urządzenia? Co mogło poruszać kołem przez wiele godzin przed wynalezieniem silnika? Wiernie i wytrwale? Tylko nasz najlepszy przyjaciel… pies. Ponieważ nie każdy się do tego celu nadawał, wyhodowano nową odmianę: turnspit dog. Było to stworzenie według Delabere Blaine (XIX wiek): „o długim korpusie, krzywych nogach i brzydkie; o podejrzliwym i nieszczęśliwym usposobieniu”. W każdej większej kuchni trzymano ich zwykle dwa, aby pracowały na zmiany. Turnspit wchodził do koła i przebierał łapkami jak chomik w karuzelce. Nie sprawiało mu to jednak radości, co można wywnioskować z opisu. Traktowano je jako część wyposażenia kuchni i nijak się one miały do pieszczoszków salonowych czy też psów myśliwskich. Były one jednak na tyle inteligentne by znać upływ czasu i po wyrobionej normie „wyskakiwały z koła i zmuszały zmiennika do zastępstwa”. Stąd zapewne pochodzi angielskie przysłowie: „every dog has his day” czyli „każdy pies ma swój dzień”.

Turnspits nie pracowały jednak w niedzielę, kiedy to zabierano je do kościoła. Nie z troski o ich rozwój duchowy, ale jako „foot warmers”- „ogrzewacze stóp”. Znana anegdota z katedry w Canterbury, opowiada o tym, że w czasie kazania biskup użył gromkim głosem słowa „koło” i wszystkie turnspits wybiegły z budynku! Z czasem  wprowadzono nowocześniejsze metody gotowania i turnspits straciły swoje zatrudnienie, wraz z czym zniknęło zapotrzebowanie na tę rasę. Dziś psy te całkowicie wyginęły, i tylko na starych rycinach możemy oglądać ich smutne pyski i wykrzywione łapki.

Anioły i duch gospodyni

Gdy już się nasiedzimy w The George warto wyruszyć ciemnymi uliczkami Lacock do kolejnego przybytku o nazwie Sign of the Angel (Znak Anioła). To znakomicie zachowany XV-wieczny zajazd i restauracja z wjazdem dla koni, i mnóstwem dziwnych zakamarków i izdebek. Możemy tam bardzo smacznie zjeść i zatrzymać się na noc w autentycznych średniowiecznych pokoikach. Szkopuł w tym tylko taki, że w błogim śnie może nam przeszkodzić duch gospodyni, która nocami podobno szuka „aniołów”. Były to złote monety wybijane od 1456 roku. Nazwano je tak ponieważ widniał na nich wizerunek Archanioła Michała walczącego ze smokiem. Miały one jednak wartość nie tylko transakcyjną, ale też i bardziej mistyczną. Używano ich do leczenia koszmarnej, średniowiecznej choroby zwanej „king’s evil” czyli skrofulozy. Jest to gruźlica węzłów chłonnych objawiająca się wrzodami i opuchlizną głównie na szyi. Chorowały na nią zwykle dzieci z ubogich rodzin. Zanim wynaleziono antybiotyki jedynym lekarstwem na tę przypadłość były zioła lub też zabiegi duchowe. Kilka razy w roku odprawiano ceremonie religijne, w trakcie których król dotykał „aniołem” a potem darował monety chorym. Mistyczne uzdrowienia zawdzięczano zapewne poprawie stanu finansowego rodzin skrofulicznych dzieci. Gdy monety przestano wybijać w 1663 roku, pojawiły się specjalne medaliki, które krążą do dziś jako przynoszące szczęście. Co ciekawe monetę upodobali sobie wojskowi. Jej francuską wersję nosił zawsze jak talizman Napoleon Bonaparte, a w czasie Pierwszej Wojny dawano ją pilotom. Od tej monety pochodzą też nazwy wielu pubów „The Angel” oraz stacja metra w Londynie. Gdy jeden z oryginalnych „aniołów” pojawił się ostatnio na aukcji, sprzedano go za 13 tysięcy dolarów. No cóż, za zdrowie trzeba płacić…

Filmowa sceneria

Znakomitą większość domów w Lacock zbudowano od XIV do XVII wieku. Niektóre mogą  się nam wydawać się nieco nowsze, ale badanie ich struktur i fundamentów dowiodły, że to tylko przebudowa zmieniła ich fasady. W XIX wieku zaprzestano nawet i tego. Lacock wtedy już od dawna utraciło swoje znaczenie jako bogata wioska przyklasztorna, gdzie na polowania przybywali królowie, a mieszkańcy żyli głównie ze sprzedaży wełny.

Uliczki wioski na pewno wielu z nas wydadzą się znajome. To tutaj powstały takie kultowe filmy jak „Duma i Uprzedzenie”, trzy części magicznych opowieści o Harrym Potterze oraz seriale „Cranford” i „Downton Abbey”.W kościele z XIV wieku brała niedawno ślub córka Camilli Parker Bowles, żony księcia Karola. Nic dziwnego, że w sezonie po ciasnych uliczkach trudno przejść. Autokarowe grupy amerykańskich i japońskich fanów seriali i Pottera pstrykają selfie na tle prawie każdego budynku. Z trudem możemy znależć miejsce w pubie, nie mówiąc o spokoju. Teraz jednak to idealny czas na obejrzenie tej niezwykłej wioski. Parking jest nieco oddalony, ponieważ zezwolenie na wjazd mają tylko mieszkańcy. Ale i oni są tylko lokatorami w tej wiosce, wynajmując domy od National Trust. Pomimo tego Lacock żyje prawie normalnym wiejskim życiem. Jest tam szkoła, piekarnia i oczywiście liczne puby. A obecni mieszkańcy tworzą nowe historie w tej przedziwnej atmosferze miejsca zamkniętego w czasie, miejsca gdzie po prostu czuje się magię przeszłości.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_