27 grudnia 2018, 18:53
Szybując w przestworzach
Pilotował szybowiec wspólnie z generałem Mirosławem Hermaszewskim, jedynym polskim kosmonautą. Był też instruktorem znanej aktorki Kasi Smutniak. Jarosław Szuster jako pilot spędził w powietrzu około 1200 godzin na szybowcach i ponad 350 na samolotach turystycznych.

To jeden z najstarszych działających nieprzerwanie klubów szybowcowych na świecie. London Gliding Club, zlokalizowany w Dunstable, 50 kilometrów od brytyjskiej stolicy, powstał w 1930 roku i od początku swojego istnienia posiadał charakterystyczne zabudowania – z pięknym hangarem, restauracją oraz przyległym barem. W latach 30. ubiegłego stulecia bywali tu najwięksi ówcześni szybownicy, między innymi Robert Kronfeld i pionierka tego sportu wśród kobiet Ann Welch. Nie brakowało też polskich akcentów. Kontakty ze Szkołą Szybowcową w Bezmiechowej zaowocowały w 1938 roku, kiedy ośmiu pilotów z LGC szkoliło się w Bieszczadach, a dwóch polskich w Dunstable. Rodzime wątki są kontynuowane do dziś.

Co ciekawe, w London Gliding Club lata się przez cały rok, z wyjątkiem 25 grudnia. To właśnie tu, szybując nad położonym we wschodniej części lotniska pasmem Dunstable Downs, w 1946 roku czeski pilot myśliwca z okresu II wojny światowej pobił ówczesny rekord Anglii i Czech w długotrwałości lotu, będąc w powietrzu aż 33 godziny!

W kabinie Bociana

Co fascynującego jest w szybownictwie? – Swoboda, możliwość oglądania świata z perspektywy ptaków, a także satysfakcja z panowania nad maszyną i wynikająca z tego szansa wykonywania wielu różnych figur akrobatycznych – wylicza Szuster, dodając, że każdy lot – czy to zwykły wokół lotniska, dający możliwość zaglądnięcia w chmury czy też cross country, często w nieznane, bez gwarancji lądowania na własnym lotnisku – jest niepowtarzalną przygodą.

Pan Jarek szkolenie na szybowcach rozpoczął w 1986 roku w Aeroklubie Bydgoskim, ale bakcylem do skrzydeł zaraził się sześć lat wcześniej. Jako 10-latek, po lekturze „Dywizjonu 303” Arkadego Fiedlera, chłonął to, co wpadło mu w ręce, a było związane z polskimi lotnikami walczącymi w II wojnie światowej. Wszystko bladło przy Spitfire’ach i Hurricane’ach – do czasu, kiedy razem z kolegami sforsował dziurę w płocie i dostał się na aeroklubowe lotnisko w swojej rodzinnej Pile. Do dziś pamięta tamto niesamowite uczucie, zapach lakieru w drewnianych szybowcach Mucha i Bocian, a także spaliny wydobywające się z gwiazdowego silnika samolotu Jak-12M. Ta pierwsza wizyta w aeroklubie, zakończona po całym dniu pomagania przy ściąganiu szybowców lotem nad miastem, była tak silnym impulsem, że pod jego wpływem pozostaje do dziś.

– Dość wcześnie, bo w wieku 23 lat, zostałem instruktorem. Z jednej strony czułem zaszczyt i satysfakcję, a z drugiej zamknęło mi to na wiele sezonów możliwość wykonywania ambitniejszych lotów cross country – mówi 49-latek, dodając, że chociaż jeszcze sam nie skompletował własnej odznaki diamentowej, to ma na koncie wyszkolenie wielu pilotów, którzy osiągali sukcesy w sporcie, albo siedzą dziś za sterami samolotów komunikacyjnych i wojskowych. Odbył też szereg ciekawych lotów, jak choćby ten starą Foką C na trasie o długości 486 kilometrów. Zabrakło mu wtedy tylko jednego „komina” do zdobycia drugiego diamentu.

Szuster dzielił również kabinę Bociana podczas wspólnego szybowania z jedynym polskim kosmonautą generałem Mirosławem Hermaszewskim w czasie jego inspekcji w Pile, a jako instruktor szkolił Kasię Smutniak, która wtedy, w 1995 roku, była u progu wielkiej kariery modelki, a dziś jest znaną aktorką.

W powietrzu różne rzeczy mogą się zdarzyć. – W ubiegłym roku miałem bardzo bliskie spotkanie z parą drapieżnych ptaków, bielików, nad zalewem w Pile. Widziałem też poniżej mojej maszyny grzmot pioruna – wspomina pan Jarek. I podkreśla, że dużym przeżyciem były dla niego niedawne loty, jakie odbył na oryginalnych, przedwojennych szybowcach. Rhonsperber z 1936 roku (jedyny zachowany w takim stanie egzemplarz) i o dwa lata młodszy Minimoa (jeden z pięciu na świecie) robią niesamowite wrażenie. Łącznie, w ciągu 32 lat, Szuster spędził w powietrzu około 1200 godzin na 30 typach szybowców i przeszło 350 na 11 rodzajach samolotów.

Mistrzowie znad Wisły

To międzynarodowe towarzystwo. Brytyjczycy, Irlandczycy, Francuzi, Włosi, Portugalczycy, Węgrzy, Litwini, Amerykanie, Australijczycy… London Gliding Club zrzesza blisko 300 aktywnych członków, w tym 12 Polaków.

– Wraz z rozwojem naszej grupy, nieformalnie zwanej „Polish pilots”, podjęliśmy się organizacji kilku eventów, które miały na celu przybliżenie kolegom z innych krajów rodzime szybownictwo – mówi Szuster, dodając, że klub odwiedził między innymi najwybitniejszy zawodnik w historii tej dyscypliny na świecie Sebastian Kawa. Jego wizyta była połączona z prezentacją najnowszego, bardzo innowacyjnego polskiego szybowca GP 14. Sebastian gościł w Dunstable kilka dni, krótko po zdobyciu kolejnego tytułu championa globu, prezentując materiały ze swoich lotów na Kaukazie i w Himalajach. Wiele osób z jego ust chciało poznać receptę na mistrzowskie latanie, a Polak chętnie dzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem. Klubowa restauracja wypełniła się po brzegi, również żony polskich szybowników bardzo pomogły w oprawie tego wieczoru, serwując przysmaki rodzimej kuchni, które dla wielu zgromadzonych były pierwszą w życiu okazją do skosztowania polskich specjałów.

Innym ważnym wydarzeniem była wizyta przedstawicieli zakładu szybowcowego Allstar PZL Glider z Bielska-Białej – Bernda Hagera i Michała Ombacha – połączona z prezentacją szybowca SZD 54-2 Perkoz.

– Marzeniem wielu z nas jest zakup tej pięknej, finezyjnie wykonanej maszyny, będącej świadectwem tego, że Polacy mają olbrzymi dorobek naukowo-techniczny, a odnoszone przez lata sukcesy to efekt długiej sztafety pokoleń – pilotów, instruktorów, inżynierów, projektantów. Tym bardziej, że od zarania szybownictwa jesteśmy w światowej czołówce – mówi pan Jarek, który od 2004 roku mieszka w Londynie, a od sześciu lat jest członkiem LGC.

We wspólnej pasji

Pięć tysięcy. Tyle osób, według szacunków, lata na szybowcach w Wielkiej Brytanii. A to stawia ją w światowej czołówce w tym względzie. W owej liczbie jest stosunkowo dużo kobiet, które regularnie wystawiają silną reprezentację na zawodach międzynarodowych. Wiele klubów, żeby przyciągnąć do siebie panie, kilka razy w roku organizuje specjalne dni, w których oferuje loty na promocyjnych zasadach.

Szybownictwo uprawiają ludzie niemal wszystkich profesji, jednak najwięcej jest tych, których stać na poświęcenie na to znacznej ilości czasu. Dlatego dominują przedstawiciele wolnych zawodów oraz… emeryci.

– Na początku latania na Wyspach było dla mnie dużym zaskoczeniem, kiedy widziałem za sterami sporo pilotów w leciwym wieku. Prawda jest jednak taka, że szereg osób, które w okresie swojej aktywności zawodowej nie znalazły z różnych powodów czasu na realizowanie tego marzenia, robi to dopiero po przejściu na emeryturę – mówi Szuster, podkreślając, że przygodę z szybowcami można rozpocząć praktycznie w każdym wieku. Warunkiem jest ukończenie 14. roku życia, dobre zdrowie, przejście badań podobnych jak u kierowców i… przestworza czekają.

A jak sprawa wygląda pod kątem finansowym? Wszystko zależy od skali zaawansowania. Na poziomie podstawowym nie jest to sport droższy niż narciarstwo czy nurkowanie, natomiast jeśli myślimy o własnym szybowcu i lataniu wyczynowym, wówczas zabawa staje się znacznie droższa. Same składki członkowskie to rocznie wydatek od 350 do 800 funtów. Do tego dochodzą opłaty za loty w granicach 10 – 100 funtów, a czasami nawet więcej. Często jest możliwość odpracowania kosztów, na przykład w warsztacie, jako instruktor bądź przy obsłudze wyciągarki.

Wielu rodaków, pasjonatów tego sportu mieszkających na Wyspach, marzy o powstaniu Polskiego Klubu Szybowcowego (albo przynajmniej sekcji) wyposażonego w rodzime szybowce.

– My, Polacy, mamy latanie we krwi. Praktycznie w każdym klubie w UK można spotkać rodaków, dlatego stworzenie naszego własnego byłoby najlepszym pomnikiem, jaki możemy zbudować pilotom, którzy w czasie II wojny światowej oddali życie startując z brytyjskich lotnisk. Byłaby to też idealna platforma łącząca młode, ale nie tylko, pokolenia Polaków i Brytyjczyków, chociażby podczas wspólnych obozów lotniczych. Wierzę, że kwestią czasu jest, kiedy znajdzie się sponsor, któremu ta idea również będzie bliska. Trwalsze i prawdziwsze niż betonowe czy kamienne pomniki są szczere relacje międzyludzkie, które rodzą się we wspólnej pasji – przekonuje Jarosław Szuster…

Piotr Gulbicki

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_