To było niesamowite przeżycie. Nocleg w namiocie, na środku zamarzniętego jeziora Bajkał, a wkoło odgłosy jakby lód miał się zaraz załamać – mówi podróżnik i organizator akcji charytatywnych Łukasz Rybicki w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Na brak wrażeń nie narzekasz.
– Zdecydowanie. Od siedmiu lat regularnie, co roku, uczestniczę w jakiejś mniej lub bardziej ekstremalnej wyprawie, w różnych zakątkach świata. Przemieszczałam się samochodem, rowerem, pontonem, piechotą.
To chęć sprawdzenia siebie?
– Też. Ale również adrenalina, przygoda i kolejne wyzwania. Tę ciekawość świata mam we krwi i to dosłownie, gdyż moja rodzina jest mieszanką polsko-niemiecko-rosyjsko-ukraińsko-litewską. Jedna babcia Niemka, druga, od strony taty, urodziła się na Litwie, niedaleko Wilna, a prababka pod Petersburgiem w Rosji. Z kolei dziadek był Polakiem, ale przyszedł na świat na Ukrainie. Nie miał łatwego życia, wielu jego bliskich zostało zamordowanych w rzeziach dokonywanych przez nacjonalistów z UPA. Natomiast ja pochodzę z Gdyni.
Ale mieszkasz w Anglii.
– Trochę przez przypadek. Było mi dobrze w Polsce – mając morze pod nosem i stałą pracę jako kierowca trolejbusu nie myślałem o emigracji, jednak poznałem dziewczynę, zakochałem się i wyjechałem do niej. Był rok 2006, zakotwiczyłem w Londynie i przyznam, że moje pierwsze wrażenia były trochę odmienne od tego, co widziałem w telewizji. Spodziewałem się Zachodu i luksusu, tymczasem okazało się, że miasto jest jak każde inne, tylko większe. Oczywiście, wrażenie robią architektura oraz historyczne zabytki, ale nie jest to moja ziemia obiecana. Przepych, brud, pośpiech…
Najpierw pracowałem jako pomocnik kuchenny w centrum stolicy. Nie znałem angielskiego, więc nie mogłem oczekiwać cudów, ale że z natury jestem ambitny i lubię wyzwania po 9 miesiącach wyjechałem do Birmingham, gdzie zahaczyłem się jako kierowca autobusu. Ta praca była moim marzeniem, dlatego kiedy niedługo potem wróciłem do Londynu już przy niej zostałem. I tak jest do dziś.
To nad Tamizą narodził się pomysł na podróżnicze wyprawy?
– Mówiąc szczerze, myślałem o nich od dziecka. Mama Mirosława w czasach komuny, będąc w ciąży ze mną, jeździła po rajstopy do Warszawy, którymi później handlowała i pewnie wtedy załapałem bakcyla (śmiech).
Natomiast moją pierwszą samodzielną podróżą była wyprawa autobusem do niemieckiego Limburga, do mieszkającej tam starszej siostry. Dla nieopierzonego 10-latka, jakim wówczas byłem, stanowiło to ogromne przeżycie, a chęć poznawania świata spotęgowała się jeszcze bardziej.
Z błogosławieństwem rodziców?
– Niestety, tata, który był artystą-malarzem, zmarł jak miałem 16 lat. To zdeterminowało moje dalsze kroki – po ukończeniu szkoły średniej nie poszedłem na studia i żeby móc zapewnić dobry byt mamie oraz realizować swoje zamiłowania zacząłem pracować. Dziś mama mi kibicuje, chociaż nie ukrywa swoich obaw kiedy mówię jej o moich kolejnych podróżniczych pomysłach.
A tych nie brakuje.
– Zdecydowanie, ciągle gdzieś mnie nosi. W pierwszą dużą wyprawę razem z trójką przyjaciół wybrałem się w 2012 roku. Moim samochodem terenowym przez miesiąc eksplorowaliśmy Syberię, byliśmy nad jeziorem Bajkał, trafiliśmy też do polskiej wsi Wierszyna. Nie obyło się bez problemów. W pojeździe zepsuł się reduktor, co oznaczało koniec jazdy – trzeba było wyciągnąć auto z błota, a potem je naprawić. I tu z pomocą przyszedł serwis Land Rovera w Irkucku. To właśnie tam poznałem moją obecną żonę Julię. Później, podczas drogi powrotnej, zostaliśmy zatrzymani na Białorusi za brak wiz w paszportach.
Ale nie zniechęciło cię to.
– Wręcz przeciwnie, lubię jak coś się dzieje. W następnym roku było Maroko i góry Atlas. Wybraliśmy się tam tym samym poczciwym Land Roverem Discovery 1, którym byliśmy w Rosji i znów nie obyło się bez przygód. Podczas postoju złodzieje wybili w samochodzie okno i ukradli znajdujący się w środku namiot oraz inne drobiazgi. Mieliśmy niezłą zagwozdkę, żeby jakoś kontynuować jazdę bez naszego noclegu i zakleić szybę, ale jakoś daliśmy radę. Kolejne dwa lata to wyprawy na Białoruś, a następnie do Dubaju w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
Wszystkie powyższe podróże odbywałem samochodem, natomiast w 2016 roku postanowiłem zmienić środek lokomocji i przesiadłem się na rower pedałując z Londynu do Rzymu. Po drodze podziwiałem Francję, Belgię, Luksemburg, Niemcy oraz Szwajcarię – taka mini podróż dookoła świata, o jakiej marzyłem jako mały chłopak. Ale, jak się okazało, niemniej ekscytujące wrażenia były dopiero przede mną.
???
– Na przełomie lutego i marca 2017 roku wybrałem się z kolegą na pieszą wyprawę po zamarzniętym jeziorze Bajkał na Syberii. I omal nie doszło do tragedii, kiedy idąc z całym ekwipunkiem umieszczonym na saniach w pewnym momencie lód pod moim towarzyszem się załamał i wpadł do wody. Tylko dzięki stalowym nerwom oraz opanowaniu udało się go wyciągnąć, rozgrzać, a następnie kontynuować marsz. To wtedy w ciągu jednego dnia pokonałem 46 km – najdłuższy odcinek, jaki przeszedłem w życiu, jednocześnie ciągnąc 70-kilogramowe sanie. Ogromny wysiłek, ale i niesamowite uczucie, kiedy dzień przechodzi w noc, powoli robi się ciemno, aż w końcu nie widać już nic. Jezioro wtedy „śpiewa” i zaczyna się ruszać.
Również tam doświadczyłem najbardziej ekstremalnego noclegu – rozbijania namiotu, a potem spania na środku zamarzniętego Bajkału. Ciężko jest w takich warunkach zasnąć mając świadomość, że leży się na lodzie i słysząc jak woda szumi, a do tego wydaje odgłosy, jakby lodowa pokrywa miała zaraz pęknąć.
Rok później ponownie wróciłeś na Syberię.
– Tym razem od maja do lipca płynąłem pontonem po rzece Jenisej i była to pierwsza tego typu samotna wyprawa w historii. Zacząłem w mieście Kyzył, kierując się ku Morzu Arktycznemu, ale z powodu braku czasu tam nie dotarłem kończąc rejs w Lesosybirsku.
W międzyczasie dużo się działo – walka o życie podczas fal i wirów, spotkanie z niedźwiedzicą oraz jej małym w trakcie porannej toalety, a także zatrzymanie przez wojsko, zakończone kilkugodzinnym aresztem. Powód? Podejrzenie o szpiegostwo. Na szczęście wszystko rozeszło się po kościach, zapłaciłem karę i zostałem wypuszczony.
W tym miejscu muszę dodać, że przez cały czas, który spędziłem w Rosji, spotykałem bardzo miłych, życzliwych oraz pomocnych ludzi. I to właśnie ten kraj zrobił na mnie największe wrażenie – jego bogactwo, ogrom oraz natura wyzwalają dreszczyk emocji i chęć powrotu. Kwintesencją tej fascynacji jest Bajkał – prawdziwa, biała, bezludna pustynia. Jezioro ma 636 km długości i zimą całe zamarza.
Takie wyprawy to duże koszty?
– Wszystko zależy. Te mniejsze wahają się w granicach 100 – 1000 funtów, a średnie do 5 tys. funtów. Oczywiście, kwoty mogą być znacznie wyższe, ale ja staram się zmieścić w tym budżecie. Środki pochodzą z moich własnych zasobów – niestety, bardzo ciężko jest dostać dofinansowanie albo znaleźć sponsorów, jeśli się nie ma znanego nazwiska.
Inną nie mniej ważną kwestią jest dostosowanie terminu wyprawy do obowiązków w pracy. Trzeba dużo chodzić i prosić o połączenie dni wolnych w jeden ciągły urlop, ale przez te wszystkie lata moi przełożeni już się przyzwyczaili, tym bardziej, że łączę to z działalnością charytatywną…
… która wpisała się już w twój podróżniczy grafik.
Zaczęło się spontanicznie, od kilku kartonów cukierków i żywności dla mieszkańców polskiej wsi Wierszyna na Syberii. Później było coraz intensywniej, a za każdym razem kiedy wybieram się w podróż organizuję zbiórkę ubrań dla dzieci i dorosłych. A także zabawek, artykułów szkolnych, laptopów, środków czystości, pieniędzy. Z reguły odbywają się one w moim zakładzie pracy, czyli garażu autobusowym.
W 2013 roku będąc w Maroko odwiedziliśmy dwie wybrane losowo szkoły przekazując im wsparcie, a dodatkowo po drodze rozdawaliśmy piłki i ubrania mieszkańcom. W dwóch kolejnych latach dary trafiły do Domu Dziecka w Kobryniu na Białorusi, a także do Domu Samotnej Matki w Gdańsku. Radość była ogromna.
Z kolei mojej rowerowej wyprawie do Włoch towarzyszyła zbiórka funduszy na operację chorego serduszka chłopca o imieniu Gracjan. Udało się wtedy zgromadzić z dwóch garaży 5 tys. zł.
Rok 2017 to ponownie Wierszyna i zakup trzech laptopów dla szkoły, gdzie nauczany jest język polski. Dyrekcji placówki przekazałem również 1,2 tys. euro. Tym samym tropom poszedłem rok później, szkoła ma bowiem duże potrzeby, a bieda jest ogromna. Podczas wizyty w 15 już autobusowych garażach zebrałem 2 tys. euro, a ta kwota pozwoliła na pomoc również drugiej szkole, gdzie zostały zakupione ławki, artykuły szkolne oraz elektronika. Moim marzeniem jest wyremontowanie Domu Nauczyciela w Wierszynie oraz wybudowanie tam wodociągów.
Ambitne plany.
– Zawsze mierzę wysoko. Podobnie jeśli chodzi o podróże – coś sobie wymyślę i staram się to realizować. W tym roku w listopadzie chciałbym odbyć zimową wyprawę na rowerze wokół Islandii. Natomiast w przyszłym pięknie byłoby dokonać pierwszego w historii trawersu Antarktydy, czyli przejścia przez biegun od wybrzeża do wybrzeża. Czy to się uda, chociażby pod kątem finansowym, czas pokaże. W każdym razie wszystko przede mną, mam dopiero 36 lat…