Najbardziej fascynują mnie sztuki zaangażowane społecznie, silnie powiązane z aktualną rzeczywistością. Takie, które prowokują do myślenia i wprowadzania zmian na lepsze – mówi reżyserka teatralna i założycielka teatru Off The Cliff Kasia Różycki w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Masz na koncie sporo ciekawych projektów.
– Przez lata trochę się ich uzbierało, jednak najbardziej dumna jestem z własnej wytrwałości w dążeniu do celu. Sama próba przebicia się w środowisku artystycznym w innym kraju i w obcym języku, przy tak olbrzymiej konkurencji jaka jest w Londynie, wymaga ogromnej motywacji. Do tego dochodzi nieregularny tryb życia i związana z tym niepewność finansowa, od projektu do projektu, duża odpowiedzialność za całokształt spektaklu oraz stres związany ze stroną organizacyjną przedstawienia. Nie jest to łatwe, aczkolwiek efekt końcowy rekompensuje trudności.
W Londynie mieszkasz od kilku lat.
– Dokładnie od grudnia 2014 roku. Przygodę z brytyjską stolicą zaczęłam od reżyserowania jednoaktówek w różnych teatrach, m.in. Arts Theatre, Theatre503, Bread and Roses Theatre, Tristan Bates. Chyba robiłam to nieźle, bo z czasem zaczęli się do mnie odzywać producenci, pisarze i aktorzy, zapraszając do ponownej współpracy przy coraz większych produkcjach. W 2016 roku dostałam ofertę wyreżyserowania spektaklu „Something For The Man”, który był wystawiany codziennie przez trzy tygodnie w Barons Court Theatre. Otworzyło to przede mną nowy etap nie tylko odnośnie sztuk pełnometrażowych, ale również produkcji teatralnej.
Rok później założyłam własną grupę Off The Cliff Theatre, którą jako dyrektor artystyczny i reżyser zainaugurowałam spektaklem „Metamorphoses”. Była to 5-aktowa produkcja oparta na współczesnej interpretacji różnych mitów inspirowanych „Przemianami” Owidiusza, utrzymana w konwencji teatru eksperymentalnego z motywami muzycznymi. Następnie, współpracując z walijską pisarką Jarek Adams, otrzymałyśmy prestiżowy grant z Art Council England. To był milowy krok w mojej karierze, dzięki któremu wyreżyserowałam i współwyprodukowałam spektakl „The Mysterious Gentleman”, który przez trzy tygodnie pokazywaliśmy w Courtyard Theatre.
Od tego czasu reżyseruję i produkuję kolejne sztuki w Londynie. Między innymi zmotywowana pozytywnymi opiniami pierwszego przedstawienia Off The Cliff przygotowałam jego kolejną edycję – „Metamorphoses 2”. Jestem też członkiem Young Vic Directors Programme, Artistic Directors of the Future oraz Stage Directors UK.
Do Anglii trafiłaś ze Szkocji.
– Zaraz po skończeniu studiów z wiedzy o teatrze na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie w 2010 roku wyjechałam do Edynburga. Dlaczego właśnie tam? Bo to miasto słynące z największego w Europie festiwalu teatralnego The Fringe. Znalazłam zatrudnienie przy tej imprezie jako pracownik organizacji widowni, dzięki czemu mogłam obejrzeć około 50 spektakli. Z czasem zostałam członkiem Young Writers Group w Traverse Theatre, a także zrobiłam roczny kurs Advanced Creative Writing na Open University.
Po dwóch latach dostałam się na reżyserię teatralną w Royal Conservatoire of Scotland. Studia były bardzo intensywne, wszechstronne i praktyczne, a przyjęto na nie zaledwie troje studentów-reżyserów. Większość czasu spędzaliśmy na całodniowych próbach, zdarzało się, że trwających nawet po 11 godzin. Najmilej wspominam miesięczną rezydenturę w Shakespeare’s Globe Theatre, gdzie wystawialiśmy fragmenty „Opowieści Zimowej” oraz projekt podczas którego wspólnie z dramatopisarzem i aktorami od zera stworzyliśmy pełnometrażowy spektakl. Artystyczny rozwój kontynuowałam jako asystentka kilku reżyserów, uczestniczka warsztatów Traverse Theatre Emerging Directors oraz reżyserka kilka małych przedsięwzięć teatralnych w Glasgow i Edynburgu. A potem była wspomniana już przeprowadzka do Londynu.
Ale teatralnym bakcylem zaraziłaś się w Polsce.
– W rodzinnym Lublinie. Co ciekawe, jako jedyna w rodzinie, mimo że mam pięcioro rodzeństwa, wybrałam przyszłość w tym kierunku. Rodzice zbytnio nie interesowali sztuką – tata był kierownikiem warsztatów mechanicznych na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej, a mama wykonywała pracę biurową na poczcie. W domu panowało przekonanie, że najlepiej skupić się na profesjach przynoszących stały dochód.
Moim pierwszym dziecięcym marzeniem było zostanie astronautką i wyprawa w kosmos, ale kiedy w czasach licealnych zaczęłam uczęszczać do słynnego młodzieżowego teatru „Panopticum” wszystko się zmieniło. Brałam udział w warsztatach aktorskich, a także występowałam w spektaklach, które były wystawiane zarówno w lubelskich domach kultury, jak i na ogólnopolskich przeglądach teatrów młodzieżowych. Prezentowaliśmy głównie sztuki poetyckie z muzyką na żywo, jednak zdarzały się również klasyczne dramaty, np. „Lizystrate” Arystofanesa. Byłam zachwycona panującą tam atmosferą młodzieńczego buntu i artystycznej bohemy, tym bardziej, że reżyser Mieczysław Wojtas dawał nam dużą swobodę artystyczną i pozwalał się twórczo wykrzyczeć, wydobywając przy tym pokłady kreatywności z całego zespołu. Dzięki temu miałam możliwość poznania też fachu reżyserskiego, który w pewnym momencie zaczął mnie bardziej fascynować niż aktorstwo. Najbardziej spodobała mi się możliwość kreowania całego świata scenicznego – interpretacji dzieła i formy przedstawienia, podczas gdy jako aktorka skupiałam się jedynie na charakterystyce konkretnej postaci i relacji między osobami dramatu.
Próby zajmowały mi większość wolnego czasu, ale wtedy jeszcze traktowałam teatr jako hobby, natomiast przyszłościowo myślałam o ekonomii. Przełomem okazał się wyjazd z przyjaciółmi z „Panopticum” na dni otwarte Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, gdzie miałam możliwość obejrzeć wiele etiud i zasięgnąć informacji o specyfice studiów teatralnych. Byłam zachwycona programem i to właśnie wtedy definitywnie postanowiłam pójść tą drogą. W 2006 roku dostałam się na studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, na kierunku wiedza o teatrze. W ich trakcie współpracowałam jako wolontariuszka z krakowskimi scenami, m.in. Teatrem STU, działem marketingu Narodowego Teatru Starego oraz Teatru Bagatela, a także międzynarodowymi festiwalami teatralnymi – Boska Komedia i Krakowskie Reminiscencje Teatralne. Dzięki temu poznałam szereg wspaniałych artystów z wielu krajów, a oglądając ich spektakle uświadomiłam sobie jak fascynujące są różne procesy tworzenia sztuki w innych częściach świata. To zainspirowało mnie do wyjazdu do Wielkiej Brytanii.
Z perspektywy czasu uważasz, że była to dobra decyzja?
– Bardzo dobra. Robię to co kocham, spełniam się artystycznie, poznaję nowe kultury. Odpowiada mi tutejsze podejście do życia – ludzie potrafią cieszyć się chwilą, nie oceniają innych, są wyluzowani i otwarci, zwłaszcza Szkoci. W Londynie poznaję przybyszów praktycznie z całego świata – uczę się o innych nacjach, zwyczajach, próbuję egzotycznej kuchni. To ciekawy i inspirujący proces.
Twoim największym zawodowym osiągnięciem jest założenie własnego teatru?
– Tak sądzę, plus oczywiście coraz częstsza produkcja spektakli. Podczas ostatniego półtora roku spod mojej ręki wyszły trzy przedstawienia, w międzyczasie reżyserowałam też dla kilku innych teatrów. Bardzo się cieszę, że mamy coraz liczniejszą widownię, a nasza grupa staje się bardziej rozpoznawalna.
W swoich sztukach skupiasz się głównie na problemach egzystencjalnych.
– Najbardziej fascynują mnie tematy zaangażowane społecznie, silnie powiązane z aktualną rzeczywistością, które prowokują do myślenia i zmiany na lepsze. Natomiast jeśli chodzi o formę najbliższy memu sercu jest teatr plastyczno-fizyczny z muzyką na żywo oraz niezmiennie, od lat, teatr absurdu.
Plany na najbliższe miesiące są ambitne, aktualnie pracuję nad ponownym wystawieniem spektaklu „The Chairs”. Zamierzam również zaprezentować widzom „Out At Sea” (angielskie tłumaczenie „Na Pełnym Morzu” Sławomira Mrożka), które jest czarną komedią o rozbitkach na morzu, alegorycznie obrazującą studium ludzkich zachowań (kat, sługus, ofiara) w sytuacji zagrożenia. Do tego dochodzą „Metamorphoses 3” – kolejna edycja nowych jednoaktówek opartych na „Przemianach” Owidiusza oraz fantastyczna sztuka na dwóch aktorów, której tytułu jeszcze nie mogę zdradzić ze względu na prawa autorskie.
Marzenia się spełniają.
– I to bardzo namacalnie. Ciągle się rozwijam, pokonuję kolejne wyzwania, ale dużo jeszcze przede mną. Uznam, że u szczytu kariery będę jak wyreżyseruję spektakl dla Royal National Theatre, a następnie pojadę z nim na europejski tour.
A propos podróżowania, to uwielbiam wyprawy – zarówno te lokalne, ze zwiedzaniem nietypowych zakątków, jak i w odleglejsze rejony. Widziałam wiele ciekawych miejsc, ale rajem na ziemi jest dla mnie Isle of Skye, wyspa na północy Szkocji, gdzie na stosunkowo niewielkiej przestrzeni można zobaczyć wszystko co natura jest w stanie stworzyć – góry, morze, jeziora, klify, zatoki, wodospady… Widoki zapierają dech w piersiach, a dodatkowo to miejsce dla mnie wyjątkowe, gdyż tam wzięłam ślub – wspinając się w butach trekkingowych i sukni ślubnej na szczyt Old Man of Storr…