Historia polskiej parafii w północnym Londynie sięga dziewiętnastego wieku, kiedy grupa polskich powstańców listopadowych dotarła do stolicy. Byli to uchodźcy polityczni, którzy w Anglii szukali schronienia przed grożącą im śmiercią czy zsyłką na Syberię. Ucieczka z zaboru rosyjskiego nie była łatwa i pierwsi polscy emigranci na tych wyspach byli biedni, oszołomieni i stęsknieni za krajem rodzinnym, który nie gwarantował im ani wolności ani dobrobytu. Potrzebowali nie tylko pomocy materialnej ale również, a może szczególnie, opieki duszpasterskiej i od samego ich przybycia na te wyspy katolicki kościół angielski starał się tą pomoc organizować. Była to jednak pomoc okazjonalna, gdyż tą małą grupę polonijną nie stać było ani na utrzymanie polskiego księdza, ani, tym bardziej, polskiego kościoła. Coraz częściej jednak powstawały głosy mówiące o potrzebie powołania Polskiej Misji Katolickiej, zwłaszcza, że po upadku Powstania Styczniowego grono polskich powstańców w Londynie wzrosło pokaźnie. Był to jednak okres, kiedy Polska nie istniała jako państwo i nie było władz świeckich, które by do utworzenia reprezentacji polskiego Kościoła dążyły.
Sytuacja zmieniła się, gdy w 1892 roku arcybiskupem Westminsteru został Herbert Vaughan, wielki przyjaciel Polski i Polaków. Zdawał sobie doskonale sprawę z trudnej sytuacji polskich emigrantów w Londynie i podjął decyzję ustanowienia Polskiej Misji Katolickiej w Anglii. W pracach przygotowawczych bardzo mu pomogła siostra Franciszka Siedliska, założycielka zgromadzenia sióstr Nazaretanek, obecnie patronka Polskiej Misji w Anglii i Walii. Po rozmowach w Rzymie i w Londynie projekt został zrealizowany i w 1894 roku Polska Misja Katolicka została założona. Pierwszym rektorem Misji mianowano ks. O. Lencherta, który wcześniej dojeżdżał z Paryża aby co miesiąc odprawiać w Londynie mszę św. dla Polaków. Przy boku misji zawiązała się wspólnota – zalążek późniejszej parafii na Devonii.
Losy tej grupy były oczywiście bardzo różne. Gdy Polska odzyskała niepodległość część rodaków wróciła do kraju i zapotrzebowanie na opiekę polskiego duszpasterza zmalało. Niemniej Misja funkcjonowała nadal i nabożeństwa dla Polaków odprawiano w wynajętym budynku, gdzie Polacy gromadzili się na wspólną modlitwę. Niemniej bardzo boleśnie odczuwali brak swojej świątyni. Kiedy w 1926 roku przybył do Londynu nowy rektor, ksiądz Teodor Cichos, zabrał się on energicznie do roboty aby stworzyć solidne podstawy materialne dla wspólnoty. Zawiązał się komitet kupna kościoła i w 1930 roku udało i się nabyć kościół przy Devonshire Street (dzisiejsza Devonia Road). Obiekt sakralny, protestancki zbór, należał wcześniej do sekty Swedenborgianów, którzy od 1866 roku zbierali się w nim na modlitwie. Spadająca liczba wiernych zmusiła ich jednak do sprzedaży. Dla Polaków była to wyjątkowa okazja; za £4000 nabyto obiekt wart £20,000, który idealnie nadawał się na polski kościół, mieszkanie dla rektora, biuro Misji i ośrodek parafialny. I tak parafia na Devonii związała swoje losy z Polską Misją Katolicką w Anglii i Walii, która po dziś dzień ma swoją siedzibę przy kościele.
Uroczyste poświęcenie i otwarcie odrestaurowanego kościoła odbyło się 12-go października 1930 roku. Na tą uroczystość przybyli Prymas Polski, ks.kardynał August Hlond i ks. kardynał Franciszek Bourne, Arcybiskup Westminsteru, którzy razem odprawili w kościele inauguracyjne nabożeństwo. Kościół został poświęcony Matce Boskiej Częstochowskiej i św. Kazimierzowi i od tego momentu stał się ‘Matką’ wszystkich polskich kościołów po kolei nabywanych w Wielkiej Brytanii.
Lata drugiej wojny światowej były szczególnie ważne w historii kościoła. Mały skromny kościółek, przeznaczony dla niewielkiej wspólnoty parafialnej, nabrał szczególnego znaczenia, gdyż stał się oficjalnym kościołem obywateli RP. Jako, że był jedynym wolnym polskim kościołem w wolnym świecie, w nim obchodzono polskie uroczystości państwowe i narodowe a ambasadorzy RP, członkowie korpusu dyplomatycznego innych państw i książęta kościoła stali się częstymi gośćmi w jego murach. Kościół służył żołnierzom polskim, lotnikom, uciekinierom z kraju. Stał się nie tylko miejscem modlitwy ale również ośrodkiem wsparcia duchowego, społecznego i materialnego. Ówczesny rektor, a równocześnie i proboszcz, ksiądz Władysław Staniszewski, jak prawdziwy ojciec, przygarniał każdego potrzebującego Polaka. A od ołtarza, poprzez fale radia Wolna Europa, płynęły słowa otuchy, nadziei i pocieszenia do obecnych w kościele i rozsianych po świecie Polaków.
Po zakończeniu działań wojennych i układzie jałtańskim ogromne rzesze Polaków trafiły na wyspy brytyjskie. Polskie życie parafialne zaczęło kwitnąć po całym Zjednoczonym Królestwie. Powstawały nowe parafie, kupowano kościoły, budowano ośrodki parafialne, nabywano domy SPK i Polacy zaczęli budować swoje życie na emigracji.
Parafia przy Devonia Road rozwijała się prężnie; powstała polska szkoła sobotnia, koła KSMP i Sodalicji Mariańskiej, zespół ludowy, teatralny, chór. I parafianie hojnie wspierali kościół i ośrodek zarówno pracą fizyczną i doświadczeniem jak i składkami pieniężnymi. Powoli odchodziła starsza emigracja, ale na ich miejsce napływali nowi emigranci i parafia rozwijała się nadal.
Na stulecie PMK w 1994, ówczesny rektor, ks Stanisław Świerczyński, zarządził gruntowny remont kościoła i zwrócił się z prośbą do wszystkich Polaków w Wielkiej Brytanii aby wsparli tą inicjatywę i pomogli odnowić Matkę wszystkich polskich kościołów i siedzibę Polskiej Misji Katolickiej. Odzew był wspaniały i kościół pięknie wyglądał na uroczystościach stulecia.
Minęło kolejnych 25 lat. Wiele się w tym czasie zmieniło. Pod koniec dwudziestego wieku polskie wspólnoty kurczyły się; młodzi Polacy, urodzeni i wychowani na wyspach, powoli wsiąkali w środowisko angielskie. Przyszłość polskich ośrodków – a przy tym i polskich parafii – była niepewna. I przyszedł rok 2004, Polska przystąpiła do Unii Europejskiej, Anglia otworzyła swoje granice dla pracowników ze środkowej Europy i nastąpił ogromny exodus Polaków z kraju. I w bardzo krótkim czasie odżyły polskie szkoły sobotnie i wszelkie organizacje społeczne, a kościoły zapełniły się młodymi, energicznymi ludźmi, którzy w polskiej parafii szukali miejsca na modlitwę, wsparcia duchowego i rodzinnej atmosfery. Po całej Anglii zaczęły powstawać nowe polskie parafie i Devonia również stała się ‘domem’ dla najnowszej, unijnej emigracji. Tętni życiem, rozbrzmiewa śpiewem i przez cały tydzień gromadzi młodych w swoich murach.
I znowu jest w potrzebie. Stary budynek, chroniony ‘conservation order’ znowu wymaga gruntownego remontu; remontu, którego ciężaru finansowego nie uniosą sami parafianie.
Poprosiłam więc proboszcza, księdza Bogdana Kołodzieja o rozmowę.
Księże Bogdanie, jest ksiądz już prawie pięć lat w naszej parafii. Jak ksiądz ocenia wspólnotę parafialną?
– Jest to wspólnota prężna, działająca, skupiająca Polaków różnego wieku; to jest nie tylko Eucharystia niedzielna, kóra jest szczytem i źródłem naszego życia, ale to również intergracja Polaków żyjących w Anglii pod względem nie tylko wiary ale kultury i przeżywania swojej codzienności.
Niech ksiądz trochę opowie o tym co się w parafii dzieje, bo, jak ksiądz sam wspomniał, parafia to nie tylko niedzielna msza św.
– To czego doświadczamy tu na Devonii, to taką wspólnotę wspólnot. Mamy bardzo dużu parafian zaangażowanych w różne grupy, a doświadczających potrzebę życia razem. Konkretnie mamy dwie grupy nowej ewangelizacji, łącznie z kursami ‘alpha’, grupę Ojca Pio, trzeci zakon franciszkański, grupę dwóch serc – Jezusa i Maryi – skupiającej się wokół charyzmatu odkrywania krzyża i pierwszych sobót miesiąca; mamy grupę św. Józefa dla mężczyzn i grupy neokatechumenatu dla rodzin z dziećmi; próbujemy zorganizować grupę młodych, ale już mamy koło ministrantów, scholę, chór parafialny i koło seniora. Dodatkowo mamy też wwsparcie zewnętrzne – psychologa i grupę DAA (dzieci alkoholików i ludzi uzależnionych). Jak pani widzi czasami brak nam pomieszczenia na spotkania, które odbywają się wieczorami i gromadzą wielu młodych, mocno zaangażowanych w wiarę, Polaków. Parafia nasza liczy koło 1300 osób, a w różnych grupach o których mowa powyżej, uczestniczy mniej więcej 30% wiernych. To bardzo wysoki procent zaangażowania. Bardzo wiele z powyższych inicjatyw wyszło oddolnie, od samych wiernych; to bardzo pozytywny objaw życia parafii.
Jaką ksiądz widzi przyszłość dla parafii? Jak słyszę są w parafii ludzie młodzi, są dzieci, są rodziny, są też i ludzie starsi.
– Mam wielkie pragnienie aby jak najwięcej parafian poza niedzielną liturgią przeżywało wiarę we wspólnotach domowych tworząc kościoły domowe, gdzie kilka rodzin spotyka się co jakiś czas aby dzielić się wiarę. Mam przeczucie – i nadzieję – że ci młodzi, którzy w parafii doświadczyli wiary, w parafii naszej pozostaną. Mamy dużo ludzi młodych, samotnych, jeszcze z nikim nie związanych – dla nich parafia jest domem. Opuścili kraj, ale za nim tęsknią; tęsknią również za rodziną, przyjaciółmi, podobnym sposobem myślenia, polską kulturą. Mają świadomość, że jako chrześcijanie, żyją w mniejszości, i we wspólnocie parafialnej poszukują – i otrzymują – wsparcie. Znajdują swój dom.
Proszę księdza, jak stara emigracja przyjęła tak liczny napływ młodych parafian? Czy na tym tle pwostały jakieś starcia, nieporozumienia, niesnaski?
– Nic takiego nie doświadczyłem podczas mojego pięcioletniego pobytu na Devonii. Parafianie, zupełnie jak członkowie rodziny wielopokoleniowej, mają różne doświadczenia, różne potrzeby, różne sposoby przeżywania wiary, ale się nawzajem uzupełniają. Młodzi mają wielki szacunek dla starszego pokolenia; doceniają trud i poświęcenie z jakim oni budowali przez lata wspólnotę parafialną; jak dbali o ten wspólny dom, w którym oni dzisiaj znajdują oparcie i schronienie. Są przy tym ogromnie ofiarni i hojnie wspierają każdą nową inicjatywę. Wydatki związane z remontem kościoła przechodzą jednak i ich możlwości.
No, właśnie, przechodzimy do głownego tematu dzisiejszego spotkania. Na czym polegają trudności z którymi boryka się parafia?
– Kościół ma już swoje lata i jak każdy dom wymaga remontu i reperacji. Wciśnięty pomiędzy szeregowymi domami stoi bardzo blisko sąsiednich ogródków.Tylnia ściana szczególnie wychodzi na ogrody w których sąsiedzi spędzają swój czas wolny i których byt jest zagrożony spadającymi cegłami. W pierwszej kolejności, jeszcze w zeszłym roku, zabraliśmy się do wewnętrznej ściany w prezbiterium, która miała kilka poważnych pęknięć. Kiedy ustawiono w kościele rusztowanie i specjaliści weszli na samą górę okazało się że i rozeta nad ołtarzem wymaga wzmocnienia. Roboty trwały kilka tygodni i kosztowały £30,000. Mamy to już za sobą, ale obecnie jesteśmy w trakcie gruntownego remontu zewnętrznej tylnej ściany. Conajmniej 50% cegieł wymaga zmiany; trzeba zrobić fugowanie całej ściany i zastąpić kamienie szczytowe, które są luźne i spadają do sąsiednich ogródków. Trzy i pół tony kamienia musieliśmy sprowadzić z Bath, gdyż budynek musi zachować swój oryginalny wygląd. Rozeta wymaga również wzmocnienia i z zewnątrz.
To był ostatni moment na ten remont. Budynek był już po prostu niebezpieczny. Trzeba jednak było uzyskać pozwolenie z council na każdy etap pracy. Przedstawiciele z council regularnie przychodzą sprawdzać wykonane roboty. Jak tylko zakończymy roboty na zewnątrz będziemy musieli wejść do środka kościoła. Trzeba wymienić elektrykę aby spełniała wymagania health and safety; wymienić światła, nagłośnienie, oczyścić ściany. Położyć nową podłogę. Mamy świadomość, że są to roboty niezbędne, ale wiemy również, że jako parafia nie damy sobie z tym rady. Dlatego zwracamy się do społeczności polskiej, starej emigracji, czytelników gazety, ludzi dobrej woli o pomoc w ratowaniu naszego kościoła.
Aleksandra Podhorodecka