Wyprawy rowerowe, piesze, kajakiem. Polska Grupa Turystyczno Krajoznawcza w Londynie na brak wrażeń nie narzeka, eksplorując Wielką Brytanię wzdłuż i wszerz. O przygodach bez granic z jej założycielką Anną Kuśnierz rozmawia Piotr Gulbicki.
Jakie kierunki najczęściej wybieracie?
– Nie ma reguły. Chętnie jeździmy do Snowdonii, Kornwalii, Lake District czy Yorkshire, jednak zawsze staramy się zwiedzać nowe zakątki i wybierać inne trasy.
Ale są miejsca, które szczególnie zapadają w pamięci.
– Odwiedziliśmy ich już tyle, że trudno wybrać te ulubione. Niemniej są prawdziwe perełki, takie jak Gordale Scar w Yorkshire Dales. To wąwóz okolony nagimi, osypującymi się wapiennymi skałami. Początkowo szeroki, przyjazny i zalany słońcem, stopniowo wciąga podróżnych w coraz węższe i ciemniejsze gardło, by w końcu zamknąć im drogę zwaliskiem kamieni i wodospadem, po którym trzeba się wspiąć na czworakach żeby kontynuować wycieczkę.
Jeśli ktoś nie ma ochoty na taki dreszczyk emocji, a uwielbia zanurzyć się w soczystej tropikalnej roślinności, polecam północne wybrzeże Devon. W okolicy nadmorskiego miasteczka Lynton kryją się głębokie, wilgotne doliny, gdzie można spędzić dzień pośród powykręcanych drzew, pokrytych mchem głazów i pióropuszy paproci, których nie powstydziłby się Jurassic Park. Ciszę przerywa jedynie krzyk mew na pobliskich klifach, chociaż całkiem możliwe, że są to pterodaktyle (śmiech).
Niezapomniane wrażenie robi również Waterfall Walk w walijskim Brecon Beacons – leśna trasa wiodąca wzdłuż opadającego niezliczonymi kaskadami strumienia. Największą niespodzianką i ukoronowaniem spaceru jest wodospad Sgwˆd yr Eira, gdyż chcąc kontynuować marsz trzeba wejść na wąską, mokrą ścieżkę, wziąć głęboki oddech i przejść za zasłoną wody na drugą stronę.
Ważnym czynnikiem decydującym o tym, gdzie akurat jedziemy, jest pora roku. Późny maj to idealny czas na odwiedzenie kipiących wielokolorowymi rododendronami ogrodów Kornwalii, a sierpień na zanurzenie się w purpurowym morzu wrzosowisk Yorkshire czy Snowdonii.
Podczas wypraw zdarzają się nieprzewidziane sytuacje.
– I ma to swój niepowtarzalny urok. Czasami nasze plany krzyżuje słynna angielska pogoda, ale wbrew pozorom największym wyzwaniem nie jest deszcz, tylko wiatr. Jadąc w góry zawsze przygotowuję zapasową osłoniętą trasę gdyby okazało się, że ta preferowana, widokowa, jest zbyt niebezpieczna. W ten sposób musieliśmy kilka razy zrezygnować z wejścia na najwyższy szczyt Walii, Snowdon. Oczywiście, nigdy się nie poddajemy i prędzej czy później wracamy żeby realizować niespełnione plany przy bardziej sprzyjających warunkach.
Kilka lat temu, w listopadzie, podczas jednego z wypadów dotarliśmy do Norfolk. Naszym celem było odwiedzenie łodzią rezerwatu fok w Blakeney Point, gdzie późną jesienią można podziwiać te nowonarodzone morskie ssaki. Poprzedniego dnia wybraliśmy się na nie mniej ciekawy spacer terenami zalewowymi w okolicy naszego schroniska, jednak wiedzieni odkrywczym entuzjazmem nieco zboczyliśmy z zaplanowanej ścieżki. Wszystko było wspaniale do chwili, kiedy burczenie w brzuchu przypomniało o zaplanowanej wizycie w pubie. Niestety, po jakimś czasie okazało się, że od wioski odciął nas 50-metrowy pas wzbierającej wody. Na szczęście na ratunek pospieszyła starsza pani i jej 5-letnia wnuczka, które żeby umożliwić przeprawę na drugi brzeg pożyczyły nam swoją niewielką plastikową łódeczkę. Transport wszystkich uczestników odbył się pomyślnie, chociaż widok tej małej pływającej łupinki, wystającej 10 cm ponad lustro lodowatej wody z jednym z naszych postawnych kolegów w środku, był bezcenny.
Wybieracie trasy o różnym stopniu trudności.
– Bardzo różnym. Typowy dzień na rowerach to około 50 – 80 km, a długość wycieczek pieszych, czasami typowo górskich, wymagających dobrej sprawności fizycznej, wytrzymałości oraz braku lęku wysokości, waha się w granicach 20 – 25 km. Bywa, że grupa śmiałków porywa się na bardziej ambitne wyzwania, na przykład marsz od zmierzchu do świtu, 50-kilometrowy pieszy maraton albo pokonanie 110 km na rowerach terenowych.
Oprócz wypraw pieszych i rowerowych organizujemy również cieszące się dużą popularnością spływy kajakowe, połączone z biwakowaniem pod namiotami i długimi nocnymi rozmowami przy obozowym ognisku. W ten sposób odwiedziliśmy piękną walijską rzekę Wye i urokliwą Nene w Northamptonshire. Do historii przeszedł spływ na rzece Ouse naszej organizatorki Ani, która postanowiła nieco podnieść skalę trudności, proponując by odbył się on pod prąd. Niezwykle ekscytujący był również spływ rzeką Medway w Kent, gdzie skonstruowane są specjalne kajakowe zjeżdżalnie umożliwiające pokonywanie rzecznych progów bez wysiadania i przenoszenia bagażu. Trzeba jeszcze dodać spływ Tamizą. Rzeka początkowo stosunkowo wąska i okolona wiklinowymi zaroślami powoli zniosła nas ku cywilizacji, żeby w dolnym biegu odsłonić okazałe posiadłości, piękne ogrody i malownicze miasteczka.
Ile osób uczestniczy w wyprawach?
– Piesze i kajakowe odbywają się nawet w ponad trzydziestoosobowych zespołach, natomiast rowerowe nie przekraczają kilkunastu osób. Na trasie często spotykamy rodaków z innych zakątków UK, najwyraźniej Polacy, podobnie jak Brytyjczycy, bardzo lubią aktywnie odpoczywać.
Wielkim atutem naszej grupy jest różnorodność, którą zawdzięczamy zainteresowaniom i temperamentom organizatorów. Specjalistą od zaskakujących i niesztampowych eskapad jest mój sąsiad Grześ, który ma na koncie takie perełki jak nocny spacer z lampami naftowymi, wyjazd na narty do Lake District czy 24-godzinny rajd od świtu do świtu. Pod dowództwem Mietka przeżywaliśmy fascynację geocachingiem, polegającym na poszukiwaniu ukrytych skrytek za pomocą odbiornika GPS, natomiast Maciek corocznie zbierał ekipę chętną na nocną grę na orientację w Epping Forest. Mamy również na koncie kilka spacerów śladami postaci literackich, chociażby Jane Austen, zorganizowany przez Marka i przepiękną wyprawę tropem Kubusia Puchatka pod przewodnictwem Iwony.
Ciekawie.
– Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Organizujemy wyjazdy prawie co tydzień, chociaż nie są one regularne, a odbywają się wtedy, kiedy któryś z organizatorów czuje nieprzepartą chęć ruszenia w nieznane z grupą przyjaciół. Pod wpływem impulsu kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt osób, odkłada smartfony, wyłącza telewizję i zaczyna pompować koła, sznurować górskie buty oraz pakować kanapki. Czasami wyjeżdżamy na cały weekend, ale organizujemy również szereg wypadów jednodniowych. Surrey, Kent i wiele innych pobliskich hrabstw obfitują w piękne lasy, sędziwe miasteczka oraz kuszące szklanką lokalnego piwa puby.
Działacie od kilku lat.
– Grupa powstała w 2010 roku w ramach platformy Meetup. Zakładając ją chciałam poznać więcej Polaków, a także podzielić się z nimi moją pasją do aktywnego spędzania czasu i poznawania nowych miejsc. Obecnie mamy ponad półtora tysiąca członków – ludzi różnych profesji, w różnym wieku, przy czym najwięcej jest osób w przedziale 30 – 45 lat. Zawsze z ciekawością słucham opowieści o zawodowych ścieżkach naszych rodaków i często są one dla mnie źródłem szacunku dla ich pomysłowości oraz zaradności na brytyjskiej ziemi. Szczególnym podziwem darzę osoby pracujące fizycznie, które zamiast przesiadywać w pubie albo na kanapie znajdują energię żeby aktywnie spędzić wolny czas. Pamiętam jak jeden z naszych członków prosto z wypraw pędził do pracy na nocną zmianę.
Podróżniczego bakcyla połknęłaś na emigracji?
– Znacznie wcześniej, jeszcze w dzieciństwie, kiedy nauczyłam się jeździć na rowerze. Z czasem wyprawy na dwóch kółkach stały się moim największym hobby i w ten sposób zwiedziłam wiele zakątków Wielkiej Brytanii, sporą część Francji, nieco Holandii, Sycylię, a obecnie przymierzam się do wyjazdu na kanaryjską wyspę Lanzarote.
Podczas podróży doświadczyłam wielu ciekawych historii. Jedną z nich było oberwanie chmury w okolicy Awinionu, w następstwie czego w towarzystwie dwóch koleżanek skryłam się pod wiatą i z rosnącym niepokojem słuchałam nieprzerwanego plusku wody obserwując zapadającą ciemność. Na szczęście na ratunek przyszedł właściciel gospodarstwa, emerytowany francuski dentysta, który najpierw pokazał nam swój warsztat rzeźbiarski, a następnie razem z żoną zaoferował nocleg i ugościł kolacją oraz sympatyczną rozmową przy butelce lokalnego wina.
Równie pozytywną przygodę przeżyłam ostatnio na Sycylii, kiedy przy śmiechu i przyjaznych komentarzach pasażerów kierowca miejskiego autobusu bezpiecznie przewiózł pięcioro z nas przez odcinek zatopionej drogi.
Jest co wspominać.
– Nocy by nie starczyło. Wyznaję zasadę: „Czy to na dwóch kółkach czy na własnych nogach, czasami w promieniach słońca, innym razem w strugach deszczu, ale niezmiennie w dobrym towarzystwie. Przygoda trwa!”…
Anna Kuśnierz, pochodzi z Krakowa, ukończyła architekturę na tamtejszej Politechnice. Od 2006 roku mieszka w Londynie, gdzie pracuje w firmie Leslie Jones Architecture, obecnie zarządzając projektem częściowego wyburzenia i rozbudowy centrum handlowego w Telford.