To jest najwyższy czas, żebyśmy budowali mądrą politykę uchodźczą. Bo jak przybędzie do nas dziesięć czy sto tysięcy uchodźców z Afryki, to mamy do wyboru: albo mieć system pomocy, albo do nich strzelać. A strzelać chyba nie będziemy? – mówi Janina Ochojska, prezes Polskiej Akcji Humanitarnej, kandydatka w wyborach do Parlamentu Europejskiego w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.
W lutym wzięła Pani udział w Kongresie Polskich Stowarzyszeń Studenckich w Wielkiej Brytanii. Jak się Pani podobało w Oksfordzie?
– Spacerując po Oksfordzie z polskimi studentami, którzy mnie oprowadzali, myślałam sobie: „Ach! Gdybym to ja mogła w ich wieku w takim miejscu studiować…”
Co Pani by studiowała?
– Astronomię, oczywiście. To moja największa pasja. Skończyłam studia astronomiczne na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, pracowałam w Polskiej Akademii Nauk w pracowni astrofizyki. Gdybym wybrała karierę naukową, kto wie, może miałabym dziś jakieś osiągnięcia w tej dziedzinie? Fascynacja wszechświatem była we mnie zawsze żywa od dzieciństwa, ale potem się okazało, że tu na ziemi jest jeszcze sporo do zrobienia.
Trochę żal, że dziś najlepsi polscy studenci wyjeżdżają z Polski, aby zdobywać wykształcenie na prestiżowych zagranicznych uczelniach…
– Ale wielu z nich podkreślało, że po studiach chcieliby wrócić do Polski. I pracować w Polsce.
Naprawdę wierzy Pani, że wrócą?
– A dlaczego mieliby nie wrócić? Pewnie nie wszyscy, pewnie część z nich może zmieni zdanie, w zależności od tego, jak im się życie ułoży. Pewnie część wyjedzie do innych krajów. Ale część na pewno wróci. I to wcale nie ta gorsza część, tylko ci, którzy widzą w Polsce miejsce dla siebie, a tego miejsca i możliwości jest naprawdę dużo. Są nawet tacy, którzy myślą o trzecim sektorze, parę osób pytało mnie o możliwości pracy w Polskiej Akcji Humanitarnej, co mnie bardzo ucieszyło.
Panel dyskusyjny, w którym wzięła Pani udział w czasie kongresu, dotykał spraw społecznych. Jego tytuł: „A strive for equal society. Is 500+ programme a way forward?”
– Na to pytanie nikt nie udzielił konkretnej odpowiedzi. Wszyscy zgodnie podkreślali, że program Rodzina 500+ na pewno bardzo poprawił sytuację polskiego społeczeństwa, zwłaszcza w rodzinach uboższych. Może te pieniądze nie są przeznaczane przez rodziców na dożywianie, bo patrząc na wyniki Akcji Pajacyk dzieci nadal korzystają z posiłków finansowanych przez PAH, ale za to chodzą lepiej ubrane, biorą udział w wycieczkach do kina czy teatru, mają lepsze przybory szkolne. To pokazuje, jak ważna jest dla rodziców edukacja. I to w mojej ocenie jest bardzo dobre zjawisko. Ale dla mnie osobiście 500+ to zdecydowanie za mało, że móc Polskę nazwać krajem opiekuńczym. W koncepcji tego programu cały czas są pewne usterki. Na przykład rodziny, w których matki wychowują dzieci w Polsce, a ojcowie przebywają za granicą, nie kwalifikują się do otrzymania tego dodatku, pomimo że spełniają kryteria, ponieważ nie można jednoznacznie stwierdzić, czy ojciec w swoim kraju zamieszkania nie pobiera zasiłku na dzieci. Bez mrugnięcia okiem dajemy też 500+ dzieciom, których rodzice mają wysokie dochody. Tymczasem osobom niepełnosprawnym, które również nie mogą żyć samodzielnie, tego dodatku odmówiono, ale podkreślano, że takie dodatki musiałby być przez nich szczegółowo rozliczane. Pan Bartosz Marczuk (wiceprezes Polskiego Funduszu Rozwój, wcześniej podsekretarz stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej – przyp. red.), który również brał udział w tym panelu, powiedział, że osób z niepełnosprawnościami jest tyle, że jakby wszystkim dać, to by dla pozostałych nie wystarczyło. To mnie zabolało. Bo odmawiamy tego dodatku ludziom, którzy naprawdę żyją na granicy ubóstwa i w dodatku nie mają szans, żeby pracować ani nie mogą do tej renty socjalnej dorobić. Uważam, że to jest naruszenie praw człowieka, gdy pytano osoby niepełnosprawne, na co one by te 500 zł chciały przeznaczyć. Bo może za te pieniądze poszłyby do kina albo wyjechały na wakacje, a nie przeznaczyły ich na rehabilitację? W ten sposób pokazano, że osoby niepełnosprawne są ludźmi gorszej kategorii. Niestety mimo że tak dużo się o tym mówi, w Polsce wciąż nawet na poziomie infrastrukturalnym osoby niepełnosprawne pozostają często wykluczone. W Oksfordzie widziałam o wiele więcej osób na wózkach niż w Polsce czy w Krakowie, co świadczy o tym, że nawet takie stare, zabytkowe miasto może być dobrze przystosowane dla osób niepełnosprawnych, aby mogły się po nim poruszać bez barier.
Rozmawiamy teraz, jak to wygląda na poziomie politycznym, ministerialnym. A jak to jest na poziomie społecznym? Czy widzi Pani większa wrażliwość społeczną wśród Polaków?
– Choć Polacy wciąż uważają, że to oni potrzebują pomocy, na pewno na przestrzeni ostatnich 30 lat wiele się zmieniło. W porównaniu do Brytyjczyków, Skandynawów, czy Niemców nasze zainteresowanie i zaangażowanie w pomoc humanitarną poza Polską jest mniejsze, ponieważ ta kultura pomocy tak naprawdę jest bardzo młoda. Niemniej jednak patrząc tylko na Polską Akcję Humanitarną, widzimy, jak bardzo zwiększyła się świadomość Polaków i chęć pomocy w krajach, w których toczą się wojny lub które dotknęły kataklizmy. W dużej mierze zależy to od informacji, która do Polaków dociera. Bo kto mówi czy pisze w Polsce o wojnie w Jemenie? Dopiero gdy umarła z głodu siedmioletnia Amal Hussein i jej zdjęcie obiegło cały świat, w polskich mediach zaczęły się pojawiać informacje na ten temat. I po tych publikacjach muszę przyznać, że PAH bardzo szybko zebrał prawie 1,5 mln złotych. Na wsparciu Polaków zbudowaliśmy ogromną pomoc. Jak porównuję rok poprzedni z pierwszym rokiem naszej działalności, czyli rokiem 1992, kiedy wysłaliśmy pierwszy konwój do Sarajewa, to przychody organizacji wzrosły 666 razy. To znaczy, że o tyle wzrosła ofiarność Polaków, jeśli chodzi o pomoc poza Polską. Oczywiście, badania wciąż pokazują, że Polak najchętniej pomaga polskiemu choremu dziecku. Ale to nie wyklucza pomocy w innych krajach. Dzięki funduszom pomocowym Unii Europejskiej i darowiznom od osób indywidualnych możemy pracować w Somalii, Jemenie, Ukrainie, Syrii czy Iraku. W Sudanie Południowym od 2006 roku zbudowaliśmy prawie 800 studni. To naprawdę zmieniło oblicze kraju, dwa i pół razy większego od Polski.
Polska Akcja Humanitarna prowadzi także program edukacji globalnej, uzupełniając pewną lukę w programie nauczania. Dlaczego szkoła nie odpowiada na potrzebę uczenia młodych Polaków o złożoności relacji pomiędzy różnymi krajami świata?
– To się bierze ze słabości programu i braku świadomości, że budowanie odpowiedzialności za świat zaczyna się od przedszkola. A im wcześniej dziecko dowie się, że trzeba oszczędzać wodę, tym większe prawdopodobieństwo, że wyrobi w sobie dobre nawyki. PAH stara się tę lukę wypełniać, nie jest to łatwe, bo ten program tak samo, jak inne wymagają nakładu środków. Ale mamy bardzo wiele szkół, z którymi współpracujemy i z pomocą których kreujemy poniekąd zainteresowanie i zaangażowanie uczniów. Kiedyś miałam nadzieję, że edukacja globalna zostanie wprowadzona jako przedmiot do programu nauczania. Teraz może mam tej nadziei mniej, ale mimo to widzę owoce tej edukacji fakultatywnej. Bo przychodzą do pracy do PAH-u młodzi ludzie i mówią, że mieli w szkole program edukacji humanitarnej i wtedy zamarzyli, żeby pracować w tym sektorze. Młodym ludziom wystarczy pokazać, jak wiele mogą zrobić, aby chcieli i potrafili to robić. Według mnie ten program zmienił polskie społeczeństwo, pokazał, ile w nas jest empatii, ale też ile w nas jest możliwości. Bo ten potencjał pomocy jest w nas, w ludziach.
Ale są osoby, których nie stać na podstawowe potrzeby. Czy można wymagać od nich, że będą przeznaczać pieniądze na pomoc humanitarną?
– Zdaję sobie z tego sprawę. Ale może za sprawą edukacji globalnej takie osoby zaczną zużywać mniej wody lub prądu, a zaoszczędzone pieniądze przekażą na szczytny cel, na przykład dla krajów, gdzie nie ma dostępu do wody? My żyjemy bardzo bogato, w nadmiarze konsumpcyjnym. Zmieniamy ciuchy na coraz modniejsze, telefony komórkowe, na coraz nowsze modele. Nie mówię, żebyśmy tego wszystkiego nie mieli. Ja sama korzystam ze smatfona, mam laptopa i to są dla mnie narzędzia pracy. Natomiast wychodzą nowe modele, kuszą, a my wydajemy pieniądze. Nie mówiąc już o tym, że wyrzucamy jedzenie. Polacy wyrzucają 9 milionów ton żywności rocznie. Gdyby tak każdy z nas potrafił się samoograniczyć i powiedział sobie: „nie będę wyrzucał jedzenia, nie będę marnował wody, nie będę marnował energii elektrycznej”, to już się z tego uzbierają środki na pomoc. Te możliwości są, tylko trzeba je umieć dostrzec.
Ostatnio w Polsce, ale też w całej Europie poważnym problemem jest mowa nienawiści. W jaki sposób można zwalczać to szkodliwe zjawisko w życiu codziennym?
– Żeby się przeciwstawić mowie nienawiści, trzeba przede wszystkim samemu jej nie stosować. Jeżeli o kimś coś powiedzieć, to powiedzieć dobrze. Na początku sami musimy wyzbyć się tych nawyków, które w nas są. Bo łatwo jest krytykować, a w zasadzie uprawiać krytykanctwo. Wiadomo, że czasami ktoś coś robi źle i trzeba o tym powiedzieć, ale nie mówi się tego po to, żeby zniszczyć człowieka, tylko po to żeby zwrócić mu uwagę. Warto też mniej zaglądać na różne strony internetowe, gdzie mowa nienawiści jest bardzo niszcząca. Po co to czytać? Nie ma takiej potrzeby, a człowiek tym przesiąka. Trzeba mieć także na pewno trwałe przekonania. Jeżeli wierzę w to, że każdy człowiek ma prawo do rozwoju i każdemu człowiekowi należy dać szansę, to jeśli widzimy, że w jakiejś grupie społecznej to prawo zostaje odebrane, to powinniśmy umieć zaprotestować. Nie można się bać! Nie może nami powodować strach, że ktoś powie na mnie „głupia” albo „ty kaleko”. Jak wypowiadam swoje zdanie na temat uchodźców, zawsze w dyskusjach staram się pokazać, jaką są wartością, a jeśli ktoś będzie mnie z tego powodu wyzywał, jeśli będzie to przekraczało granice przyzwoitości i prawa, to będę to zgłaszała do odpowiednich służb. Nie można bać się własnego zdania, bo inaczej stajemy się niewolnikami tych, którzy wmawiają nam, że świat wygląda tak, że obcy to zły, że rządzi nami pieniądz, że nie ma dobrych ludzi. Jeśli będziemy to sobie powtarzać, to w końcu w to uwierzymy.
Wspomniała Pani o uchodźcach. To także temat, który powoduje gorące dyskusje…
– Niestety poprzednia kampania wyborcza do parlamentu spowodowała, że stosunek do uchodźców w Polsce bardzo się pogorszył. Bo jak Polacy słyszeli, że „to jest robactwo”, że „uchodźcy zagrażają bezpieczeństwu naszych dzieci”, że „mogą tu przynieść jakąś plagę” i jednocześnie stawia się znak równości między uchodźcą, muzułmaninem i terrorystą, to wpływa na opinie ludzi. Bo skąd oni mają wiedzieć, jak jest naprawdę, skoro nigdy nie spotkali żadnego uchodźcy? Ale widzę sporo małych organizacji, które chociaż w niewielkiej skali pomagają uchodźcom, którzy są już w Polsce – przyjmują ich do swoich domów, pomagają im w znalezieniu pracy. Dla mnie kluczowe jest budowanie zrozumienia, kim są uchodźcy i jakie są ich potrzeby. Bo my prędzej czy później jesteśmy skazani na ogromną falę uchodźców klimatycznych z Afryki – z krajów, gdzie nie ma wody, gdzie nie ma żywności. Ludzie będą parli do tej bogatej Europy, gdzie wodę się marnuje, a żywność się wyrzuca. Moim zdaniem rozwiązaniem jest stworzenie dobrego systemu przyjmowania uchodźców i opieki nad nimi w Polsce, ale przede wszystkim zwiększenia pomocy tak, żeby te osoby mogły zostać w swoim miejscu pochodzenia, na ile to jest bezpiecznie i w ogóle możliwe. Moje doświadczenie z pracy w Sudanie Południowym czy w Somalii pokazuje, że jeśli ludzie mają studnie, mają stworzone warunki do życia, to oni wracają do swoich wiosek i nie myślą o dalszej migracji. Ludzie zawsze wolą zostać w swoim miejscu zamieszkania. Jeżeli jednak ktoś jest pozostawiony sam sobie, wojna niszczy jego dom, zagraża jego rodzinie, nie ma co jeść czy pić, kataklizmy niszczą jego kraj, a zachodnie korporacje eksploatują go gospodarczo, to naturalnym jest, że chce ratować życie swoich dzieci, obecnych lub przyszłych. Problem uchodźców w Polsce nie jest duży, mamy ich niewielu. Ale to właśnie jest najwyższy czas, żebyśmy budowali mądrą politykę uchodźczą. Bo jak przybędzie do nas dziesięć czy sto tysięcy uchodźców z Afryki, to mamy do wyboru: albo mieć system pomocy, albo do nich strzelać. A strzelać chyba nie będziemy?