W młodości myślał o karierze piłkarskiej, ale i sztuka nie była mu obca. W końcu, po wielu życiowych perypetiach, Dariusz Micek na poważnie zajął się malarstwem. – Specjalizuję się niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju stylu, który nazywam abstrakcyjnym iluzjonizmem – mówi w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Niedawno prezentowałeś swoją twórczość podczas Targów Parallax Art w Londynie.
– I była to dla mnie bardzo udana impreza. Sprzedałem kilka prac, poznałem ciekawych ludzi, nawiązałem nowe kontakty. Jestem samoukiem, dlatego cały czas się uczę, obserwuję, wchodzę w to środowisko.
Stosunkowo późno zająłeś się sztuką.
– Tak z pełnym oddaniem trzy lata temu, jako 39-latek, chociaż malować, rysować, rzeźbić czy szkicować lubiłem od dziecka. Miałem nawet trochę sukcesów – zająłem trzecie miejsce w konkursie malarskim o historii Krakowa, a później wygrałem kilka szkolnych konkursów artystycznych w Niemczach.
Jednak moje życie nie było usłane różami, od dziecka tułałem się po różnych krajach. Rodzice pochodzili z rozbitych rodzin i ciężko pracowali starając się zapewnić jak najlepszą przyszłość mnie i starszemu o rok bratu Andrzejowi. Właśnie z tego powodu postanowili wyjechać z rodzinnego Krakowa do Niemiec. Był rok 1988, w Polsce panował jeszcze komunizm, a my zakotwiczyliśmy w Düsseldorfie. Miałem wówczas 11 lat. Mama pracowała w piekarni i sprzątała mieszkania, a tato zajmował się remontami. Z wykształcenia był geodetą i to po nim odziedziczyłem artystyczny talent. Z sentymentem wspominam jak razem robiliśmy szkice ołówkiem.
Wówczas moją wielką pasją była jednak piłka nożna. Swoją przygodę z futbolem zaczynałem jako ośmiolatek w Cracovii, z którą wywalczyłem tytuł mistrza Krakowa w trampkarzach młodszych, a potem z Fortuną 95 zdobyłem puchar dla najlepszej drużyny w Düsseldorfie w kategorii trampkarzy starszych. Byłem wszechstronnym zawodnikiem, trenerzy wystawiali mnie na różnych pozycjach – jako napastnika, pomocnika, obrońcę – a na boisku często towarzyszył mi brat Andrzej, który grał w ataku i strzelał dużo bramek, mając zadatki na zrobienie ciekawej kariery.
Jako młodzi chłopcy podawaliśmy piłki na meczach Bundesligi, do dziś pamiętam jak wielkim przeżyciem była dla mnie krótka rozmowa z ówczesnym reprezentantem Polski i graczem Bayeru Leverkusen Markiem Leśniakiem. Marzyłem żeby pójść w jego ślady, bardzo mu kibicowałem. To był fajny okres, ale przebywaliśmy w Niemczach nielegalnie, bez oficjalnego pozwolenia, dlatego po niespełna trzech latach rodzice postanowili wyemigrować do Kanady.
Daleko.
– Wydawało się, że będzie to szansa na lepsze i bardziej ustabilizowane życie. Zamieszkaliśmy w mieście Hamilton, w pobliżu Toronto. Nowa szkoła, koledzy, język. Ja z bratem oczywiście pierwsze kroki skierowaliśmy do miejscowego klubu piłkarskiego i po kilku miesiącach dostaliśmy powołanie na zgrupowanie kadry Kanady do lat 16. Zapowiadało się ciekawie, ale niebawem baza treningowa została przeniesiona daleko od Hamilton, a że nie było nas stać na dojazdy musieliśmy zrezygnować. Poziom futbolu był tam nieporównywalnie niższy niż w Niemczech, nie mówiąc już o pieniądzach i całej infrastrukturze, dlatego po półtora roku, wierząc w naszą piłkarską przyszłość, rodzice zdecydowali się wrócić do Düsseldorfu. Niestety, znów pojawiły się problemy z zalegalizowaniem pobytu, w wyniku czego razem z bratem wróciłem do Krakowa, gdzie mogliśmy kontynuować sportową karierę, a rodzice zostali w Niemczech, żeby pracować i nas wspierać. W Polsce zamieszkaliśmy z babcią, ja grałem w kilku lokalnych klubach, między innymi Cracovii i Clepardii. I tak to się kręciło, aż do tragicznej śmierci rodziców, którzy z sześcioma innymi osobami zginęli w wyniku wybuchu gazu, do jakiego doszło w kamienicy w której mieszkali w Düsseldorfie.
Ciężki cios.
– Po którym bardzo trudno było mi dojść do siebie i niewątpliwie ta tragedia wpłynęła na moje dalsze życie. Miałem wówczas 20 lat, rok później urodził się mój syn Krystian, a ja poślubiłem najwspanialszą osobę na świecie Annę, dzięki której przetrwałem najtrudniejsze chwile. Przerwałem naukę w szkole średniej i zacząłem imać się różnych zajęć, żeby zarobić na utrzymanie – pracowałem w magazynach, na budowach, byłem kierowcą, sprzedawcą, nauczycielem tańca. Zajmowałam się nawet obróbką srebra w zakładzie jubilerskim. Piłka zeszła na dalszy plan, aż w końcu całkowicie dałem sobie z nią spokój. Brat, który doznał poważnej kontuzji, również musiał zrezygnować z dalszej kariery.
W kraju ciężko było coś zaoszczędzić, dlatego w 2001 roku ponownie wyjechałem do Niemiec, gdzie przez trzy lata pracowałem jako listonosz dowożąc paczki i przesyłki do domów. Jednak kiedy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej i otworzyły się granice zakotwiczyłem w Londynie.
Zmiana klimatu?
– Potrzebowałam nowego otwarcia, jakiegoś impulsu w swoim życiu. Zaczynałem tu jako pomocnik na budowie pchając taczki i przerzucając gruz, aż pewnego słonecznego dnia zauważyłem leżący na ziemi kawałek gałęzi. Kiedy go podniosłem ukazała mi się twarz Indianina, którą później wyrzeźbiłem. To było trochę mistyczne przeżycie, które zainspirowało mnie do zajęcia się dekoracją artystyczną. Od 11 lat pracuję w domach prywatnych i instytucjach, gdzie maluję murale na ścianach, tworzę efekty wizualne, mozaiki, projektuję tapety. Wykonywałem zlecenia między innymi dla Domu Aukcyjnego Christie’s, manufaktury produkującej tapety Cole & Son, różnych galerii, a także wokalistki Melanii Chisholm, wcześniej znanej z występów w zespole Spice Girls czy byłego bramkarza piłkarskiej reprezentacji Anglii Davida Seamana.
W takich miejscach zazwyczaj znajduje się dużo artystycznych dzieł, z różnych zakątków świata. Bardzo lubię się im przyglądać, porównywać ze sobą, zgłębiać techniki ich wykonania i właśnie dzięki temu zdałem sobie sprawę, że sztuka tak naprawdę jest nieskończona i rodzi się codziennie. Z czasem zacząłem myśleć o stworzeniu swojego własnego, niepowtarzalnego stylu.
Udało się?
– Mieszanie ze sobą kolorów i zabawa nimi jest bardzo wciągająca, ale żeby powstała nowa jakość musi być coś więcej. Moja twórczość opiera się głównie na abstrakcji, a zajęło mi dwa lata zanim opracowałem sposób tworzenia obrazów na płótnie bądź drewnie nie malując ich pędzlem, tylko specjalnymi szpachelkami. Technika polega na nakładaniu kolejnych warstw farb na siebie, a ostateczny efekt widać dopiero po wyschnięciu, co zajmuje około 24 godziny. Abstrakcyjny iluzjonizm jest jedyny w swoim rodzaju, nie da się go podrobić. O tym, co widzimy, decyduje wyobraźnia widza, dlatego każdy dostrzeże w obrazie coś innego. Co więcej, obracając go dookoła pojawiają się inne przedmioty, postacie, twarze.
Ciekawe.
– Moje prace cieszą coraz większym powodzeniem, szczególnie portrety, ale nie tylko. Zajmuję się tym dopiero od trzech lat, więc wszystko przede mną. Przecieram ścieżki, poznaję ludzi z branży, staram się trzymać rękę na pulsie artystycznych wydarzeń. Najważniejsze, że postępy są widoczne, a odbiór mojej twórczości, którą sygnuję pseudonim Dariotti, jest bardzo pozytywny. Dalej będę podążał w tym kierunku, w bieżącym roku planuję wziąć udział w kilku wystawach w Anglii i Włoszech.
Współczesna sztuka jest dość specyficzna.
– Fakt, jest trochę zwariowana, szalona, ciężka do strawienia dla kogoś, kto nie chce jej zrozumieć bądź się nią nie interesuje. Style artystów czasami mogą przerażać albo pokazywać szczerą prawdę o świecie, w każdym razie ja się w tym odnajduję.
Moim ulubionym współczesnym malarzem jest Voka, prawdziwy mistrz kolorów w abstrakcie. Przestudiował ten temat jak nikt inny, a swoją twórczością inspiruje wielu artystów. Z kolei Bradley Theodore to prosty styl, ale – jak udowadniają jego prace – oryginalne pomysły i wiara w siebie są najważniejsze. Natomiast perfekcja wykonania to znak firmowy Michaela Moebiusa. Oczywiście, są też klasycy. Dzieła Michała Anioła, Leonarda da Vinci czy Pabla Picassa to sztuka ponadczasowa.
Z dawnej pasji do futbolu pozostały już tylko wspomnienia?
– Niestety, nie mam czasu żeby regularnie biegać po boisku, ale interesuję się tym, co dzieje się w piłkarskim świecie. Staram się chodzić na mecze Arsenalu i reprezentacji Anglii, jeśli akurat grają w Londynie, ale moim ulubionym zespołem jest FC Liverpool.
Natomiast wśród piłkarzy najwięksi artyści zielonej murawy to niewątpliwie Lionel Messi, Cristiano Ronaldo czy Robert Lewandowski. Fajnie będzie uwiecznić ich na moich obrazach…