Nie likwidujmy kont w brytyjskich bankach, śledźmy bukmacherów i obserwujemy kurs funta – radzi Michał Dembiński, główny doradca Brytyjsko-Polskiej Izby Handlowej w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.
Czy pan, jako Brytyjczyk polskiego pochodzenia mieszkający w Warszawie, odczuje skutki brexitu?
– Oczywiście. Mimo że mieszkam w Polsce od 22 lat, cały czas opłacałem składki na ubezpieczenie społeczne w Wielkiej Brytanii, w związku z czym przysługuje mi państwowa emerytura. Jeżeli w wyniku spadku kursu funta, tracę 20 procent wartości mojej emerytury, to mnie to bardzo uderza po kieszeni. Podobnie jest ze wszystkimi oszczędnościami, jakie mam w brytyjskim banku.
20 procent? Aż tyle?
– Jakub Pakula, szef polskiego oddziału Ebury, brytyjskiej firmy dostarczającej rozwiązania finansowe dla międzynarodowych kontrahentów w zakresie wymiany walut, przewiduje, że gdyby doszło do twardego brexitu, kurs funta spadłby do poziomu 4,10 zł. Gdyby do brexitu nie doszło lub to widmo opuszczenia Unii Europejskiej zostało odsunięte przynajmniej na jakiś czas, to funt podskoczyłby nawet do 5,60 zł. Te widełki mówią same za siebie i ja też przychylam się do tej prognozy.
Sytuacja w związku z Brexitem jest tak dynamiczna, że łatwo się pogubić, co się aktualnie dzieje w Londynie. Jakie są możliwe scenariusze rozwoju wydarzeń?
– Są trzy możliwości i każda z nich jest niemożliwa do przyjęcia. Pierwsza jest taka, że Zjednoczone Królestwo opuści Unię Europejską bez umowy, z dnia na dzień 12 kwietnia. To by była kompletna katastrofa gospodarcza, zarówno dla Wielkiej Brytanii, jak również jej partnerów, takich jak Polska. Takie rozwiązanie nastręczało by tak wielu problemów – od prawnych i biznesowych, po podatkowe i logistyczne, że nie wierzę, że Brytyjczycy chcieliby narzucić sami na siebie taką klęskę. Brytyjska administracja jest zupełnie świadoma tego faktu i robią, co mogą, by zapobiec temu zjawisku, ale też z drugiej strony przygotowują się na twardy Brexit. Druga opcja jest taka, że wynegocjowana umowa jakimś cudem zostanie przyjęta przez parlament. Ale biorąc pod uwagę dwie sromotne klęski rządu w czasie próby przegłosowania umowy, to wydaje się mało prawdopodobne. Trzecia możliwość jest taka, że zostanie zorganizowane drugie referendum albo że artykuł 50. umowy członkowskiej zostanie odwołany.
To trochę przypomina wróżenie z fusów. Czy jest w tym momencie coś, czego jesteśmy pewni?
– Ja w tym celu obserwuję dwa wskaźniki. Jeden to jest rynek walutowy. Kurs funta względem złotego w ubiegły piątek podskoczył z 4,94 zł do 5,02 zł, czyli o 8 groszy w ciągu jednego dnia. A im wyżej funt stoi, tym rynek bardziej spodziewa się, że nie będzie twardego Brexitu. Drugi wskaźnik, któremu warto się przyglądać, to brytyjscy bukmacherzy. Na stronie internetowej Oddschecker.co.uk można śledzić zakłądy nietylko sportowe, ale też polityczne, np. kto będzie następnym premierem, kto będzie liderem Partii Konserwatywnej oraz czy będzie drugie referendum i czy dojdzie do brexitu, a jeśli tak, to kiedy. Na te wszystkie opcje można stawiać pieniądze. To bardzo ciekawe jest śledzić te zakłady na przestrzeni kilku tygodni. Po tych wynikach widać, że odsunęła się wizja twardego brexitu, ale wciąż jest jeszcze wiele osób w Wielkiej Brytanii, które zakładają, że to się stanie. Na podstawie tej mądrości tłumu również całkiem trafnie przewidzieć, co się wydarzy.
A jak będzie z drugim referendum? Czy pobożne życzenie euroentuzjastów może się ziścić?
– Biorąc pod uwagę sześć milionów podpisów pod petycją w sprawie anulowania artykułu 50., jest to na pewno bardziej prawdopodobne niż kiedykolwiek. Konkurencyjna petycja, domagająca się brexitu bez względu na wszystko, zebrała tylko 500 tysięcy głosów. Wszelkie protesty i demonstracje zwolenników wyjścia z Unii Europejskiej mają charakter farsy, ponieważ bierze w nich udział garstka osób. Wystarczy porównać niesławny marsz Farage’a (Nigel Farage, lider eurosceptycznej partii UKIP, przyp. red.), w którym w początkowej fazie wzięło udział ok. trzysta osób, a do końca wytrwało ok. osiemdziesiąt, do tego co się działo w Londynie w sobotę dwa tygodnie temu, podczas marszu People’s Vote, gdzie szacuje się, że było ponad milion uczestników. Nie udało się jednak zebrać do tej pory 17, 5 miliona podpisów, które jak zadeklarowała Andrea Leadsom (liderka większości rządowej w brytyjskiej Izbie Gmin, przyp. red.) są niezbędne do tego, aby parlament mógł rozważyć odstąpienie od artykuł 50. umowy członkowskiej.
Zostawmy na razie te prognozy, a zastanówmy się nad tym, jak brexit wpłynie na życie obywateli Unii Europejskiej w Wielkiej Brytanii, w tym Polaków, których jest ponad milion.
– To zależy od tego, jak długo te osoby przebywają w Zjednoczonym Królestwie oraz jak bardzo są zaangażowane w brytyjskie społeczeństwo. Wiem już, jak będzie wyglądał system rejestracji obcokrajowców, którzy chcieliby zostać w tym kraju. System jest w fazie testów, ciągle słyszymy o różnych niepowodzeniach osób, które przez internet lub telefon próbują się zarejestrować. Czasem dzieje, że to w wyniku błędu oprogramowania, czasem w wyniku braku niezbędnych dokumentów. Jednak są to raczej sytuacje jednostkowe. Większość osób, które podjęły tę próbę rejestracji, zrobiły to bez problemów. Ale rozumiem, że dla ludzi sam proces rejestracji może być nieprzyjemny. Na przykład dla osób, które po kilkunastu latach mieszkania w tym kraju, odprowadzania składek i podatków i budowania dobrobytu Wielkiej Brytanii, muszą udowadniać, że przyjechali tu legalnie i mogę zostać w przyszłości. To poniżające. Znam jednego informatyka z Czech, który pracował w Londynie od 24 lat i zdecydował, że on nie będzie niczego wypełniał, pakuje manatki i wraca do Pragi. Natomiast osoby, które mają już tutaj swoje nieruchomości, mają kredyty hipoteczne, mają dzieci w brytyjskich szkołach, to dla tych osób to będzie bardzo trudne, żeby to wszystko porzucić i albo wrócić do kraju pochodzenia, czy jakiegoś innego. Dla osób, które nie są długo na Wyspach lub przykładowo spędzają 6 miesięcy rocznie w Wielkiej Brytanii, a przez resztę czasu są w innym państwie, to dla takich współczesnych nomadów rynek brytyjski stanie się zdecydowanie mniej atrakcyjny ze względu na restrykcje na granicy i słabość funta. W przypadku Polaków przewiduje, że to ok. 600-700 tysięcy z nich zdecyduje się tu zostać. Reszta wróci do ojczyzny lub poszuka innego kraju europejskiego, gdzie będą mogli spokojnie mieszkać i pracować.
Niemieckie szpitale już teraz ogłaszają się polskojęzycznej prasie na Wyspach, że chętnie przyjmą polskie pielęgniarki z Wielkiej Brytanii.
– Pamiętamy to sztandarowe hasło antyunijnej kampanii: “te 350 milionów funtów, które wpłacamy do kasy UE, przeznaczmy na NHS (National Health Service – brytyjska służba zdrowia, przyp. red.).” W rzeczywistości obywatele europejscy wnoszą dużo więcej do służby zdrowia niż biorą, bo to w przeważającej mierze ludzie młodzi, zdrowi, którzy nie wymagają opieki. Ponad 80% z nich pracuje, więc regularnie odprowadzają składki na ubezpieczenie zdrowotne. Pomijam już wielką liczbę personelu medycznego: lekarzy, ratowników, pielęgniarek i położnych, pracujących w brytyjskich szpitalach i przychodniach. Jeśli te osoby postanowią wyjechać, to NHS bardzo na tym ucierpi. Z drugiej strony mój ojciec, przedstawiciel powojennej emigracji, który mieszka w Londynie, ma 96 lat i jego opiekunki pochodzą z Polski. Nie wyobrażam sobie, żeby mój ojciec czuł się tak samo swobodnie z opiekunką anglojęzyczną. Jednocześnie w brytyjskim systemie opieki społecznej brakuje 90 tysięcy pracowników, nie tylko dla osób starszych, ale też osób z niepełnosprawnościami.
A co z osobami, które pracowały w Wielkiej Brytanii przynajmniej 10 lat i zgodnie z prawem przysługuje im brytyjska emerytura? Czy to świadczenie zostanie zachowane, jeśli te osoby zdecydują się na opuszczenie Zjednoczonego Królestwa?
– Bardzo ważne jest, aby w takiej sytuacji zachować brytyjskie konto bankowe, na które ta emerytura teraz czy w przyszłości będzie wpływała. Osoby, które wyjeżdżając likwidują wszystkie konta, mogą mieć problemy. Obecnie w takiej sytuacji te emerytury przechodzą od brytyjskiego konta National Insurance (bryt. system ubezpieczeń społecznych, przyp. red.) do polskiego ZUS-u i wtedy polska strona to administruje, co wydłuża i komplikuje cały proces. Poza tym to teraz tak wygląda, a jak to będzie w przyszłości, tego nikt nie wie. Natomiast jeśli zachowamy konto w brytyjskim banku, możemy mieć pewność, że te pieniądze do nas trafią bez przeszkód. A każdy Polak wie, że już w tym momencie otworzenie nowego konta w brytyjskim banku jest trudne. W przyszłości to może być wręcz niemożliwe dla osoby, która nie pracuje i nie mieszka w tym kraju na stałe. Dlatego zalecam zachowanie konta, opłacanie wszelkich opłat bankowych związanych z prowadzeniem rachunku i korzystanie z tego konta, co w dobie internetu jest przecież możliwe z każdego miejsca na świecie. Wystarczy tylko powiadomić bank o zmianie miejsca zamieszkania i podać swój stały adres w Polsce.
Rozmawiała: Magdalena Grzymkowska