Nie nadaję się na celebrytę. Choć jestem dziennikarzem, nie mam „parcia na szkło”, a jak już muszę wystąpić publicznie, to staram się mówić rzeczowo, krótko i nie popisywać się oracjami. Wiem, że są ludzie, dla których występy publiczne są sensem istnienia. Należy do nich z pewnością większość polityków. Bez publiczności po prostu usychają, więdną jak niepodlewane kwiatki. No i bardzo dobrze, bo jeśli mówią mądrze i ciekawie, to sam chętnie ich posłucham, z wyjątkiem oczywiście polityków, bo w większości to banda idiotów, kłamców i nieudaczników życiowych.
W życiu prywatnym najbardziej cenię (i chronię) prywatność, ale dziś postanowiłem zrobić wyjątek. Opowiem Wam o sobie. A przynajmniej o swoich początkach. Odkryję karty, będzie to opowieść wstrząsająco szczera, samokrytyczna i bolesna. Pełny ekshibicjonizm. Zdaję sobie sprawę, że po tym tekście mogę stracić: najwierniejszych czytelników (o ile tacy jeszcze istnieją), najbliższych przyjaciół (którzy jakimś cudem dowiedzieli się o moich publikacjach w „Tygodniu Polskim”, choć bardzo to ukrywam przed nimi), reputację w pracy (wartość bezcenna), szansę na awans (w zasadzie tylko teoretyczna, ale jednak istnieje) oraz szansę na jakąkolwiek publikację w przyszłości.
Pamiętacie lekcje w pierwszych klasach szkoły podstawowej? Obojętnie gdzie to się odbywało, czy w Polsce, czy Wielkiej Brytanii, czy u Czukczów na Syberii, nauczycielka zawsze zadawała dzieciom to samo sakramentalne pytanie: „Kim chcesz być jako dorosła/y?” Grzesiek z mojej klasy odpowiedział, że piłkarzem. Oczywiście nie został nim, poszedł na marynarza. Tomek deklarował, że będzie marynarzem na okręcie, a wylądował jako naukowiec na uczelni.
– A ty Andrzejku, kim chcesz być jak dorośniesz? – zapytała nasza ukochana pani nauczycielka.
– Ja chcę być sławny – odpaliłem bez zastanowienia. Zapadła cisza.
– Ale musisz mieć jakiś zawód – pani po chwili zastanowienia zaczęła drążyć temat. – Trzeba kimś być żeby coś osiągnąć w życiu, żeby być sławnym i podziwianym.
Ale, ja, sześcioletni gówniarz, miałem mgliste mniemanie o drodze do popularności. Dla mnie liczył się tylko cel: chciałem być znany (na wszystkich podwórkach oraz piaskownicach) i podziwiany (głównie przez kobiety, to znaczy koleżanki z klasy), tyle znaczyła dla mnie wówczas sława. No ale jak to zrobić? Z pomocą przyszedł przypadek. Pewnego dnia dostałem w prezencie książkę. Książka była zapewne wartościowa, tak uznała zapewne ciocia, która mi ją podarowała. Ale ja miałem inne zdanie. Kiedy tylko dostałem kredki, zacząłem pisać i rysować w tej książce. To były początki mojej drogi do sławy. Tak, postanowiłem zostać pisarzem. Pisarz to ma klawe życie, nic nie robi, czasem coś napisze, spotka się z czytelniczkami, rozda autografy i udzieli wywiadów. Potem znów usiądzie w swoim wiejskim domu z pięknym widokiem na góry (albo morze-do wyboru), będzie sączyć herbatkę (lub jeszcze coś) i tworzyć kolejne genialne dzieło. Tak, praca pisarza zdecydowanie mi odpowiada.
Jakoś w życiu tak mi się ułożyło, że do dziś faktycznie napisałem i wydałem już trzy książki. Wyszło to mimochodem, bo przecież cały czas wykonuję zupełnie inny zawód. A książki napisałem przy okazji. Mimo dobrych recenzji i dobrej sprzedaży odczuwam spory niedosyt. Jestem NIESPEŁNIONYM debiutantem. Bo chociaż udzieliłem już wielu wywiadów, rozdawałem autografy i spotykałem się z czytelniczkami, to wciąż nie zaliczyłem debiutu! Nie wydrukowano plakatu zapowiadającego mój debiut literacki, nie było zapowiedzi w prasie w stylu: a oto sensacyjny debiut książki młodego, doskonale zapowiadającego się autora, pana Andrzeja Kisiela, książka na którą czekaliśmy 30 lat! itp., itd. Nawet na spotkaniach literackich nikt nie mówił o mnie „debiutant”. Po prostu zignorowano mnie! Wydałem już trzy grube książki, a wciąż nie jestem debiutantem. Nigdy nie czułem tego dreszczu emocji, kiedy w ręce młodego pisarza trafia pierwszy egzemplarz książki z drukarni, kiedy czyta z wypiekami na twarzy miażdżące recenzje krytyków, kiedy widzi stosy swoich niesprzedanych książek. Nic z tych rzeczy. Taki mój los seryjnego debiutanta. A dopóki nie zaliczę prawdziwego debiutu, nie osiągnę wymarzonego celu w życiu: nie zostanę sławną osobą.
Andrzej Kisiel