Krzysiek wpadł pod samochód w wieku 21 lat. Miał poważne obrażenia wewnętrzne, złamaną miednicę, szczękę, łokieć i kolano, ślady opon na plecach. Rokowania brzmiały jak wyrok: „Nie przeżyje…”. „Będzie warzywem…”. Rodzina zorganizowała łańcuch modlitewny. Krzysiek przetrwał 32 operacje, trzymiesięczną śpiączkę i wieloletnią rehabilitację.
Każdy z nas zna niejedną podobną historię. Tylko w ostatnich trzech latach, a więc od czasu gdy w naszej parafii znajdują się relikwie św. Szarbela, byłem wzywany do londyńskich szpitali do przypadków po ludzku beznadziejnych. Te historie konkretnych ludzi, których dzisiaj widzę siedzących w kościelnych ławkach pokazują, że cuda są możliwe. Szybko jednak o nich zapominamy.
Ludzka pamięć jest zawodna. Dlatego potrzebujemy przypominania spraw fundamentalnych, najbardziej podstawowych – tych, które przekazywane są „na początku” – jako najważniejsze i decydujące. Właśnie dlatego, że przekazywane są „na początku”, z upływem czasu tracą swoją nowość, siłę zaskoczenia, świeżość. Taką fundamentalną sprawą jest dla nas śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. To właśnie te paschalne wydarzenia czynią niezawodną naszą nadzieję, utwierdzają nas w przekonaniu, że kochającym Boga wszystko obraca się na dobre i przypominają, że cuda są możliwe i naprawdę się zdarzają.
To właśnie jest Ewangelia – Dobra Nowina! Motyw naszej nadziei. Motyw, dla którego warto trwać i być cierpliwym. Zmartwychwstanie Jezusa przypomina nam, że Jego miłość jest silniejsza nawet niż śmierć. Co jednak, gdy mimo naszych usilnych próśb i błagań nie zawsze cuda się zdarzają? Warto wtedy wrócić myślami do Wielkiej Nocy. Warto wrócić do fundamentu, by zobaczyć, że ostatnie słowo zawsze należy do Boga i jeśli nawet po ludzku oczekiwany cud się nie wydarzył, a zamiast oczekiwanej światłości wciąż panuje ciemność, najprawdopodobniej ów cud wydarzy się w innym czasie, a z całą pewnością w wymiarze ponadczasowym – tam, po drugiej stronie.
Wracając do wielkanocnego fundamentu, warto też wrócić do doświadczenia wiary Marii Magdaleny, które jest bliskie każdemu z nas i każdy z nas może się w nim odnaleźć. Maria Magdalena nie mogła dotknąć Zmartwychwstałego. Usłyszała od Niego stanowcze: „Nie zatrzymuj mnie!”. „Noli me tangere” – znaczy dosłownie: „Nie dotykaj Mnie!”. My również nie dotykamy fizycznie Jezusa. Doświadczamy Go jednak żywego, gdy mówi do nas po imieniu (na modlitwie, przy lekturze Pisma); gdy odkrywa przed nami nasze powołanie (gdy w ogóle uczy nas rozumieć swoje życie w kategoriach powołania!); gdy potem wyraźnie towarzyszy nam w naszym codziennym działaniu; gdy – wreszcie – wprowadza nas w żywy Kościół i zawierza nam w nim jakąś cząstkę odpowiedzialności. On jest przy nas, troszczy się o nas i niezmiennie nas kocha.
Ulubionym biblijnym cytatem Krzyśka, o którym wspomniałem na początku naszych rozważań były słowa z Księgi Przysłów: „Co człowiek myśli w swoim sercu – tym jest”. „To znaczy, że stajesz się tym, w co wierzysz” – mówił Krzysiek. „Możesz widzieć się na pierwszym miejscu i czuć się przegranym, albo na drugim i czuć się zwycięzcą. I właśnie nim będziesz” – tłumaczył. Możesz patrzeć na otaczający świat i widzieć wszystko w ciemnych barwach. Możesz też wracać do wielkanocnego fundamentu i patrzeć na wszystko z nadzieją, którą przynosi Zmartwychwstały. Warto wracać do tego fundamentu, by nie zapominać, że cuda są możliwe.
ks. Bartosz Rajewski jest proboszczem polskiej parafii p.w. Św. Wojciecha na South Kensington w Londynie (Little Brompton Oratory, dawne Duszpasterstwo Akademickie). Msze św. w niedzielę 12.45 i 18.30.