Zupa w kościele St Ignatius jest co piątek. Nazywają się Apostolat Społeczny. Organizują wyżywienie i odzież dla bezdomnych, zapewniając im jednocześnie bezpieczne środowisko, w którym mogą dyskutować, wymieniać się doświadczeniami, wspierać się wzajemnie. Jednak ich działalność stanęła pod znakiem zapytania.
Ile jajek? Dwieście? Niech się ugotują, potem Marysia obierze. A wędliny trzeba rozmrozić, damy na kanapki – komenderuje Anka.
– A ty pokroisz kiełbasę do żurku.
Dostaję nóż, deskę do krojenia („tylko nie krój na stole, bo pater się będzie ciskał”) i kilkanaście pęt kiełbasy. Biorę się do pracy, Anka obiera ziemniaki. Opowiada:
– Jestem wolontariuszką, bo sama mieszkałam parę miesięcy na squacie. Trzynaście lat temu. Zresztą tam powstał mój syn. Śmieję się, że on dostał tę wrażliwość od razu prosto w serducho, jak tylko został poczęty. Bo on bardzo lubi pomagać. Jak ma wolne w szkole, to przychodzi tu ze mną. Czasem wyniesie śmieci, czasem rozdaje łyżki. A niektórzy, co ich pamiętam z tego squatu sprzed trzynastu lat, to dalej przychodzą tu na zupę.
W Londynie nie jest trudno zostać bezdomnym
Jest 22 marca, godzina dziesiąta. Na plebanii w kościele St Ignatius na Stamford Hill grupa wolontariuszy przy polskiej parafii przygotowuje cotygodniową zupę dla osób bezdomnych. To ostatnia zupa przed Wielkanocą, więc będzie świątecznie – żurek z jajkiem i kiełbasą.
Wolontariusze pracujący z osobami bezdomnymi wymagają odpowiedniego nadzoru ze względu na specyficzne wyzwania tej wrażliwej grupy. Niektórzy mają przeszłość przestępczą; niektórzy są poszukiwani przez policję. Wielu jest uzależnionych od alkoholu, od narkotyków. Większość z nich nie mówi po angielsku. Część jest w podeszłym wieku i ma dużo problemów zdrowotnych.
Osobą, która od 12 lat wolontaryjnie sprawuje piecze nad bezdomnymi, jest Katarzyna Wójcik.
– W Londynie nie jest trudno zostać bezdomnym. Wystarczy być bez pracy przez parę tygodni, wystarczy parę razy nie zapłacić czynszu i zostajesz bez dachu nad głową, bo na twoje miejsce jest kolejka chętnych. Lądujesz na ulicy w obcym kraju, jesteś przybity, więc uciekasz w alkohol lub narkotyki. Osoby bezdomne to ludzie bardzo poranieni. Ich poczucie własnej wartości sięga dna – tłumaczy Katarzyna.
Zupa i Słowo Boże
Nazywają się Apostolat Społeczny. Organizują schronienie, wyżywienie i odzież dla bezdomnych, zapewniając im jednocześnie bezpieczne środowisko, w którym mogą dyskutować, wymieniać się doświadczeniami, wspierać się wzajemnie. Zupa w kościele St Ignatius jest co piątek. W poniedziałki zaś są pokazy filmów.
Jedzenie dostają m.in. od polskich sklepów. Katarzyna bierze samochód i pakuje bochenki wczorajszego chleba i produkty, którym zbliża się data przydatności do spożycia. Nic się nie marnuje – co nie zostaje zjedzone, zamrażają. To, czego nie można dostać za darmo, kupują. Parafia zwraca pieniądze.
Wolontariusze uwijają się. Żurek już bulgocze w wielkim garze, rosną imponujące stosy kanapek. Za chwilę wszystko to zniknie w przeciągu kilkunastu minut.
Ale najpierw msza, którą odprawia ksiądz Bogdan. Jest godzina trzynasta. Przychodzą pierwsze osoby, prawie sami mężczyźni. Część z nich jest pod wpływem środków odurzających lub alkoholu, chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, co się wokół nich dzieje. Niektórzy, poruszeni, łkają, chowając twarz w rękach.
W czasie modlitwy powszechnej ksiądz zachęca do zgłoszenia własnych intencji.
– Panie Boże, prosimy Cię o trzeźwość tego narodu, aby grzech alkoholizmu został usunięty – mówi jeden z obecnych.
– Tego się nie da – komentuje ktoś bełkotliwie, wywołując kilka parsknięć śmiechem.
Ktoś inny mówi drżącym głosem.
– Chciałbym, kurczę, żebyście się pomodlili za moją mamę… Żeby wyzdrowiała…
Na co pada gromkie: „Ciebie prosimy. Wysłuchaj nas, Panie,”
Mieszkamy pod mostem, ale szanujemy się jak ludzie
Udział w mszy świętej nie jest obowiązkowy. W rzeczywistości większość osób w niej nie uczestniczy. Przychodzą przede wszystkim po zupę i kanapki. W przeważającej większości to Polacy, ale jest trochę Brytyjczyków i przedstawicieli innych narodowości.
– Nasza grupa jest otwarta dla wszystkich. Ludzi, którzy potrzebują tylko pożywienia i ubrań oraz ludzi, którzy chcą zmienić swoje życie – tłumaczy Katarzyna.
Na wejściu każdy dostaje plastikową łyżkę, wolontariusze roznoszą talerze z parującym żurkiem. Na zewnątrz ponura plucha, 10 stopni, a ciepła zupa przyjemnie rozgrzewa.
W pewnym momencie dochodzi do przepychanki pomiędzy dwoma mężczyznami. Wolontariusze reagują błyskawicznie i sprawnie rozładowują napięcie.
– Zdarzały się przypadki, w których potrzebowaliśmy pomocy policyjnej lub medycznej. Ponadto, ponieważ nasz kościół znajduje się blisko szkoły podstawowej, bezpieczeństwo dzieci jest naszym najwyższym priorytetem. Dlatego też zawsze potrzebujemy nadzoru niezawodnych ludzi – mówi Katarzyna.
Pudzian, jeden z awanturujących się, opowiada swoją historię. Mówi chaotycznie, co chwilę płacze. Jest byłym komandosem, był między innymi w Kosowie. Jego błędne oczy nie zdradzają okrucieństw, jakie oglądał. Cierpi na zespół stresu bojowego.
– Jechał czołg i gąsienicą przejechali po głowie żywego człowieka. Rozumiesz? I kawałek tego człowieka prysnął na mnie… Nie umiem tego opisać. I w imię czego zabijamy się nawzajem? Obiecałem sobie, że już nigdy nie będę zabijał. Nigdy. Mam koszmary, śni mi się, że jestem na wojnie. Przez sen potrafię przywalić pięścią w ścianę. Taki odruch. Obok łóżka mam zawsze obrypany tynk, dziury do betonu. Mam też coś z błędnikiem, to pewnie od latania helikopterem – mówi.
Od tego zaczęła się jego tragedia. W Polsce miał kochaną żonę, swoją bezpieczną przystań za każdym razem, gdy wracał z misji. Któregoś razu uderzył ją przed sen. Mocno.
– Na śpiocha wbiłem jej nos w twarz. Rozumiesz? Normalnie, do środka. Kości jej policzkiem wyszły. Musiała mieć ten nos rekonstruowany. A ona była dyrektorką hotelu, znała dziewięć języków, nie wiem, jak teraz, może więcej. A ja jestem po szkole zawodowej. I do tego świr – Pudzian ociera łzy. Z tego małżeństwa ma dwoje dzieci, córkę i syna. Wszyscy mieszkają w Polsce. Córka zna jedenaście języków. Syn nie mówi do niego „tatuś”, tylko „ty zgredzie”.
Do Anglii wyjechał szesnaście lat temu („może o rok się mylę, ale siedemnaście to na pewno nie”.). Pracował na budowach, w wykończeniówce. Tu poznał swoją partnerkę. Zaszła w ciążę, wyglądało, że na to, że wszystko się ułoży.
– Straciłem to dziecko. Pojechała do Polski, do lekarza. Jak tam była, ojciec ją uderzył. Bo nie byłem wystarczająco dobry dla jego córki. Wszystko legło w gruzach. Zostawiła mnie jak kundla. Wyrzuciłem ją z serca, nawet nie pamiętam jej twarzy. Myślałem, żeby rzucić się pod samochód. Z mojego rocznika już trzy osoby nie żyją. Ja będę następny – stwierdza.
Zaczął pić, zresztą nigdy nie stronił od alkoholu. W jego domu też się piło, ojciec po wódce robił się agresywny. Kiedyś przyłożył mu nóż do gardła. Ale Pudzian złego słowa na rodziców nie powie.
– To najukochańszy ludzie na świecie – zaznacza.
Jak nie pije, to pracuje. Wtedy mieszka na budowie. Ale to rzadziej.
– Chodź tu, Stasiu, niech on powie. Nasz squat jest całkiem porządny. Ja zawsze się ogarnę, daję radę i ludziom pomagam, jak mogę. Może mieszkamy pod mostem, a szanujemy się jak ludzie – mówi Pudzian
– I tak ma być – potakuje Staszek.
Życie ludzkie jest najważniejsze
– Te spotkania są strasznie wyczerpujące psychicznie. Zawsze po tym wszystkim idę na basen, aby pozbyć się emocji – wyznaje Katarzyna.
W grupie są też krzepiące historie. Na przykład Rafał był alkoholikiem. Zawsze przychodził na zupę z przyjacielem, obaj bardzo brudni i nieświeży. Kiedy zmarł przyjaciel Rafała, przestał pić i zaangażował się w życie kościelne. Został członkiem grupy modlitewnej i charyzmatycznej. Obecnie Rafał jest ministrantem oraz katechetą.
Albo Marysia, też jest alkoholiczką. Pomaga grupie wolontariuszy, a dzięki pomocy i opiece ojca Bogdana przygotowuje swoje dzieci do pierwszej komunii.
– Marysia jest nadal pod naszą opieką, bardzo się stara, ma długie okresy abstynencji od alkoholu – akcentuje Katarzyna.
– Bez naszej pomocy osoby bezdomne byłyby bezbronne i podatne na samookaleczenia, również na próby samobójcze. A dla nas życie ludzkie ma największą wartość – mówi Katarzyna. – Naszym pragnieniem jest integracja ich z naszą wspólnotą, stworzenie przyjaznego miejsca, w którym mogą budować swoje życie. Gdzie są otoczeni przez ludzi, którzy chcą im pomóc mając dla nich empatię. Ludzi, którzy pomagają im wierzyć w siebie, pokazując im, że są ważni.
Zazwyczaj Katarzyna czuwa nad przygotowaniami i przebiegiem całego wydarzenia. Jest odpowiedzialna za organizowanie żywności, zbieranie odzieży i niezbędnych przedmiotów, takich jak przybory toaletowe, przygotowanie sali, gotowanie posiłków, a następnie sprzątanie.
– Czasami jest aż za dużo innych chętnych do pomocy, ale zdarza się, że jestem sama z Anką. Tak to już jest z wolontariuszami. Reprezentuję też grupę na spotkaniach w parafii, a także współpracuję z Ambasadą RP w Londynie w zakresie bezdomności i wieloma innymi organizacjami.
Od pewnego czasu nie może sobie jednak pozwolić na wolontariat w tak szerokim zakresie jak do tej pory, musi pracować.
– Przez 12 lat co tydzień poświęcałam cały piątek na Apostolat, a mogłam sobie na to pozwolić dzięki wsparciu, jakie otrzymywałam w postaci zasiłku rodzinnego. Teraz moja córka dorosła, a moja sytuacja się zmieniła. Od stycznia tego roku pracuję w POSK- u dla potrzebujących Polaków w ramach projektu Centrum Pomocy Familia, gdzie mam możliwość poszerzenia wiedzy w zakresie pomocy ludziom – tłumaczy.
Między innymi z tego względu świąteczna zupa była ostatnią w tym roku. W tym momencie trwają poszukiwania sponsora, który ufunduje choćby symboliczne wynagrodzenie dla Katarzyny, aby mogła wznowić swoją działalność w Apostolacie.
Katarzyna jest osobą głęboko wierzącą, odbyła wiele pielgrzymek, przeszła też 10-tygodniową odnowę duchową. Wierzy, że „dzięki Bożej opatrzności grupa będzie istniała dalej.”
– Moim marzeniem jest otwarcie domu dla bezdomnych, w którym będą mogli pracować i pokrywać część kosztów swojego pobytu. Ale też gdzie będą mogli otrzymać pełną profesjonalną pomoc w resocjalizacji psychicznej i duchowej – sumuje.
Magdalena Grzymkowska
Bogna
Jak mozna przyłączyc sie i pomoc?
admin
Wysłaliśmy kontakt do pani Katarzyny Wójcik na adres email.