22 kwietnia 2019, 09:14 | Autor: Anna Sanders
Boskie wizerunki w Chora Kariye

Co mają ze sobą wspólnego obalony pomnik Dzierżyńskiego na Placu Bankowym w Warszawie i kościół Chora- Kariye w Stambule? Wydawałoby się, że absolutnie nic… a jednak: i jeden i drugi padły ofiarą ikonoklastów. W pierwszym przypadku politycznych, w drugim religijnych. I w obu wypadkach stało się bardzo dobrze. Pomnik zniszczono ponieważ był symbolem znienawidzonego reżimu, wspaniałe zaś dzieła sztuki w Chora Kariye przetrwały w doskonałym stanie tylko dlatego, że zostały zasłonięte warstwami tynku. Zapewne ikonoklastom, nie o taki rezultat chodziło, ale to dzięki nim mamy dziś możliwość obejrzenia jednego z największych arcydzieł z początków XIV wieku, które znajduje się w kościele Chora-Kariye.

Boska twórczość

Choć koran nie zabrania specyficznie przedstawiania istot żyjących w sztuce, to jednak wyznawcy islamu uznają to za obrazę Boga. Wszystko rozbija się o jedno słowo „musawwir” czyli „twórca, artysta”. Jest to jeden z boskich epitetów używanych w koranie. Tylko Bóg ma prawo tworzyć i tchnąć życie w każde stworzenie. Do tego dokłada się też „hadith” czyli zbiór opowieści i powiedzeń przypisywanych Mahometowi. W nich to prorok wielokrotnie napomina swe żony by nie zdobiły zasłon i poduszek wizerunkami ptaków czy zwierząt, bo tworzenie należy do Boga. Jeszcze bardziej skrupulatnie przestrzega przed przedstawianiem postaci ludzkich, portretowaniem.

Trudno powiedzieć, czy „hadith” to prawdziwe źródło historyczne, ale ortodoksyjni wyznawcy islamu nie chcąc obrażać proroka zaczęli unikać przedstawiania istot żyjących. Najpierw w meczetach i madrasach, potem i w innych miejscach. Co ciekawe władcy imperium osmańskiego nie zabraniali wyznawcom innych religii, którzy mieszkali na terenach podbitych, ozdabiania kościołów czy świątyń wizerunkami istot żyjących. W stambulskich pałacach jednak królują ornamenty kwiatowe, kaligraficzne i arabeski. Podobnie w meczetach, gdzie piękna wnętrzu dodają kolorowe dywany. Niewiele brakowało, aby i chrześcijaństwo poszło tą samą drogą. Ruch ikonoklastyczny zapoczątkował cesarz Imperium Bizantyjskiego Leon III. W roku 726 usunął on wizerunek Chrystusa z bram swojego pałacu a jako przyczynę podał, że modlitwy i uwielbienie powinno się kierować tylko i wyłącznie do Boga, a nie do Jego wizerunku. Było to stwierdzenie krytykujące rozpowszechniony kult obiektów i obrazów związanych z religią chrześcijańską. Zapewne była w tym obawa o pomieszanie wiary w Boga z wiarą w jakiś konkretny wizerunek, a także przekonanie, że ikony stały się wyrazem bałwochwalstwa: grzechu potępianego już przez biblijnych Izraelitów.

Walczący z obrazami

Zastępy ikonoklastów ruszyły więc do walki z zapałem godnym lepszej sprawy. Niszczono wspaniałe freski, mozaiki, posągi a nawet skromne święte obrazki. Niepiśmienni nie mogli już poznawać biblijnych historii z obrazów na ścianach świątyń. Niszczona była sztuka sakralna, która wywierała wielki wpływ na proste dusze swoim pięknem i przybliżaniem idei boskości. Na szczęście dla rozwoju całej sztuki europejskiej na scenę wkracza św. Jan z Damaszku. Wypowiada się ostro: zabranianie świętych wizerunków jest wyrazem niewiary w obecność Boga w świecie materialnym, w inkarnację. Ikony przypominają o fizyczności Jezusa Chrystusa, który przecież stał się człowiekiem. Cesarzowa Irena staje twardo po jego stronie i przywraca kult świętych wizerunków. Jej postawę przypieczętowuje Synod Konstantynopolski w roku 843. Dzięki temu znów powstają fantastyczne dzieła sztuki bizantyjskiej, coraz bardziej wyrafinowane i kunsztowne. Jak piękne stały się chrześcijańskie kościoły w Konstantynopolu świadczy nie tylko Hagia Sofia, ale także obwołane arcydziełem wnętrza świątyni Kariye. Robert Ousterhout, który napisał dwie książki o tym budynku mówi o „miłości od pierwszego wejrzenia”. Po dwudziestu pięciu latach ciągle jest zakochany po uszy co łatwo zauważyć po jego opisach mozaik i fresków: „Za każdym razem odkrywam coś nowego. Ostatnio były to drzewa. Ich specyficzne rozmieszczenie opowiadało całą historię”.

Teodor ofiarodawca

„Kariye” po turecku i „Chora” po grecku oznacza to samo czyli wioskę, okolicę miasta. Już w V wieku istniała tam świątynia, obok wielkiego targu niewolników. W wieku XI została rozbudowana, ale dopiero na początku wieku XIV została przemieniona w dzieło sztuki, które możemy oglądać dziś. Sprawił to Teodor Metochites (1270-1332), jego podobiznę znajdziemy na jednej z mozaik. W wielkim turbanie podaje model świątyni Chrystusowi jako swój dar. Teodor był postacią nietuzinkową. Jego ojciec był zwolennikiem zjednoczenia kościołów rzymskiego i ortodoksyjnego. Gdy zmarł, Teodor został wysłany do klasztoru by dopełnić swojej edukacji. Tam odkrył go wizytujący cesarz Andronicus. Dwudziestoletni, mądry i wykształcony młodzian bardzo się imperatorowi spodobał, więc zabrał go ze sobą na dwór. Wkrótce Teodor stał się ulubieńcem cesarza i w ciągu roku został senatorem i ambasadorem w Serbii i Armenii. Oprócz tego miał dryg do interesów i szybko zbił fortunę. Teodor pisał też poezje i zajmował się astronomią. W 1321 roku był już jednym z najbogatszych mieszkańców Konstantynopola. Wdzięczny za wszystko (miał też kochającą żonę i sześcioro dzieci) ozdobił wnętrze Kariye. Do współpracy zaprosił najlepszych artystów, ale co ważne, pozwolił im na improwizację i wprowadzanie w życie własnych „postmodernistycznych” pomysłów. Stworzyli oni dzieło absolutnie unikatowe, pełne życia, miłości, radości i dobra. Widzimy tam sceny dotychczas niespotykane: szczęśliwą Świętą Rodzinę z Dzieciątkiem pochylających się nad kołyską, parę pozdrawiającą się uściskiem, wspaniały i radosny cud zamiany wody w wino, dzieciństwo Jezusa, sceny uzdrawiania, rozdawania. I choć są tam też bardziej sztywne, formalne wizerunki to i tak przyciągają charakterem wypisanym na twarzy.

Zapomniany meczet

Niestety, po śmierci Andronicusa Teodor popadł w niełaskę, zabrano mu majątek i wygnano ze stolicy. Dopiero w 1328 roku mógł powrócić do Konstantynopola: wtedy Kariye stał się jego schronieniem. Został mnichem w kościele, który tak pięknie udekorował. Zapomniany, pokutujący zmarł tam zaledwie po dwóch latach od ponownego przybycia. Po zdobyciu stolicy przez wojska muzułmańskie szybko dobudowano niewysoki minaret i zamalowano mozaiki i freski. Przez stulecia nikt nie domyślał się nawet jakie skarby kryje ten zapomniany, skromny meczet. Zresztą i dziś chowa się wśród starych uliczek dzielnicy Edirnekapi: na dodatek jest cały pokryty rusztowaniami. Mozaiki odrestaurowano w latach 1948-1960 i od tego czasu jest to drugie miejsce po Hagia Sofia, które koniecznie należy zobaczyć w Stambule. Muzułmańscy ikonoklaści przyczynili się do przetrwania tego dzieła sztuki w stanie, w jakim nie dotrwały prawie żadne inne kościoły z tej epoki. Niestety zanieczyszczenie powietrza, tłumy turystów powodujących wzrost wilgotności sprawiają, że rozważa się zamknięcie tego obiektu w celu jego ochrony dla nauki i dziedzictwa ludzkości. Być może wkrótce będziemy mogli oglądać to wspaniałe wnętrze jedynie na wirtualnych stronach internetu, ale zanim to nastąpi, mamy jeszcze szansę na zobaczenie tego miejsca i poczucia unikalnej atmosfery bliskości Boga.

Tekst i zdjęcia: Anna Sanders

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Anna Sanders

komentarze (0)

_