19 lipca 2019, 09:42
Małe ojczyzny: Żal
Pożegnania są zawsze smutne. A najsmutniejsze te ostateczne. Właśnie dzisiaj, w przedimieninowy piątek, odprowadzamy na wieczny spoczynek naszego Tatę – Czesława. Rocznik 1920! Skojarzenie z „Kolumbami rocznik 20-ty” jest oczywiste. To pokolenie bezpowrotnie odchodzi. I takiego Polska już nigdy mieć nie będzie. Powoli żegnamy już ostatnich Powstańców Warszawy, z czego zdajemy sobie wszyscy sprawę.

Wyciągam „umęczony” wiecznym czytaniem tomik poezji księdza Jana Twardowskiego. Tam, na stronie 63 mój ukochany wiersz:

Żal że się za mało kochało
że się myślało o sobie
że się już nie zdążyło
że było za późno

choćby się teraz pobiegło
w przedpokoju szurało
niosło serce osobne
w telefonie szukało
słuchem szerszym od słowa

choćby się spokorniało
głupią minę stroiło
jak lew na muszce

choćby się chciało ostrzec
że pogoda niestała
bo tęcza zbyt czerwona
a sól zwilgotniała

choćby się chciało pomóc
własną gęba podmuchać
w rosół za słony

wszystko już potem za mało
choćby się łzy wypłakało
nagie niepewne.

No właśnie! Znów „się” nie zdążyło. Być, zapytać, ustalić, dowiedzieć, zapisać, schować, przechować… zachować. No i „zostało się!” z głupią miną, z lukami w pamięci, z panicznym szukaniem zdjęć, papierów, informacji, z wchodzeniem na strych, szperaniem w szufladach, z lupą, która powiększa… ale nie wyjaśnia! Ze starych albumów, tych przekładanych jeszcze cieniuteńkimi bibułkami, patrzą na nas młodzi ludzie. Tu Tata na Politechnice Warszawskiej, a tu z kolegami nad Wisłą, a tutaj – o popatrzcie! (Mama stuka palcem w zdjęcie) – tu ze swoim oddziałem, już w AK. Patrzymy. Jacy oni wszyscy młodzi! Jacy w tej młodości piękni.

Z pomiędzy bibułek wypadają nagle dwa dokumenty. Niewielkie tekturki. Jedna ze zdjęciem. To „Ausweis” Nr 9/S” wydany „w Warschau, den 1 Juni 1944”! Nie wierzymy własnym oczom. To aż nieprawdopodobne, że się zachował! Że przetrwał Powstanie, że długą drogą dotarł do Anglii. Złożony „na cztery”, wyraźnie noszony w kieszeni na piersi, nosi brunatne ślady, dziwne, rozlane (… czyżby krwi?!) A my nie mamy już jak zapytać! Nie wiemy! Już tylko snujemy domysły. Na zdjęciu młody ojciec mojego męża, Czesław. Okulary w cienkiej oprawce, włosy charakterystycznie zaczesane. Jakby wyjęty z dzisiaj produkowanych filmów i seriali „o wojnie”. Przeszukujemy internet. Koniecznie trzeba wyczytać co się jeszcze da, o „Leśniku” i o „Radosławie” (w tych oddziałach walczył w Powstaniu pod ps. „Porębski”) o „Zośce”, o „Parasolu”. Coś sobie przypomnieć! Może czegoś nauczyć? Niech to powróci. Wtedy i my, zatrzymamy jeszcze na trochę, tego naszego odchodzącego Tatę.

Za dwa tygodnie znów obchodzić będziemy kolejną rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, które odebrało życie i młodość tysiącom ludzi. I tysiącom na zawsze odmieniło los. Uzmysławiamy sobie, że ojciec właściwie w ogóle o tym nie mówił! Omijał, nie chciał, zmieniał temat. Tak kluczył, aż się wreszcie rozmawiało o czymś innym. Czy tak bardzo „to” w nim siedziało? Czy tak bardzo „to” wypierał? W Powstaniu zginęło ok. 200 tysięcy ludzi, z czego 180 tysięcy to cywile mieszkający w Warszawie. 500 tysięcy wygnano i skazano na poniewierkę. Miasto zrównano z ziemią. W czasie tych pamiętnych 63 dni, ginęło dziennie ok. 3 tysięcy osób! Zabito 33 tysiące dzieci! Straszne statystyki. Straszne! Przypomina mi się rozmowa, wiele już lat temu, z Krystyną Cywińską. Poprosiłam ją wtedy, aby używając tylko jednego zdania, „opowiedziała” mi  Powstanie Warszawskie. „Piekło na ziemi” – padła odpowiedź. I wyjaśniła wszystko. No tak. A my, „dzisiejsi”, chcemy słuchać o bohaterstwie, o etosie, o konieczności, o jedynym słusznym wyborze, o romantycznych powstańczych miłościach i ślubach. Piekło do takiego obrazu jakoś nie chce przystawać.

Drugim dokumentem, który wypadł nam z albumu jest Tymczasowa Karta Ewidencyjna z jenieckego obozu. Ze wzruszeniem trzymamy ją w rękach, wczytując się w małe literki. Jak mu tam było? Jak Tata to znosił? Czemu znów nic nam o tym nie mówił? Czy dla potwierdzenia użytego kiedyś przez historyków zdania, że o obozach jenieckich mówi się czasem „obozy niepamięci”? Sandbostel i Westertimke, do których ojciec trafił po Powstaniu, były najsroższymi obozami jenieckimi. W Sandbostel przebywało około miliona jeńców, z 46 krajów. Zgromadzono ich w 150 barakach, a obozowi głównemu podporządkowanych było jeszcze 100 podobozów pracy. Miejsce osnute jest niechęcią i cieniem zapomnienia.  A działy się tam rzeczy straszne. Tuż przed wyzwoleniem, codziennie z głodu i chorób umierało dziesiątki jeńców, od tygodni zamknięta kuchnia obozowa nie wydawała posiłków. Panował straszliwy głód, dochodziło do przerażających, niewyobrażalnych wręcz czynów. Wczytując się w tę historyczną kartę ewidencyjną, widzimy, że ojciec w tym najstraszniejszym momencie już tam nie był. Przeniesiono go 15 kwietnia 1945 roku do nowego obozu jenieckiego, w Westertimke. Jakie tam były warunki? Czy było lepiej? A może jeszcze gorzej? Już się nie dowiemy. Szkoda.

W czasie II wojny światowej Niemcy utworzyli sieć około 12 tysięcy obozów i więzień. Zarówno na terenie własnego kraju jak i krajów podbitych. Do niewoli wzięli 18 milionów osób z 30 krajów. Część była jeńcami wojennymi osadzonymi w obozach koncentracyjnych, bądź w specjalnych obozach jenieckich. To też przerażające statystyki. I chyba rzeczywiście o tych obozach jakoś mniej myślimy i mówimy… myśląc i mówiąc o wojnie.

Dzisiejszy pogrzeb mojego teścia poprzedzony był wielodniowymi rodzinnymi rozmowami. O jego dzieciństwie, o Warszawie, o Powstaniu, o studiach na Politechnice, potem w Polish University College, o jego 25-letniej prezesurze w Polskiej Parafii w Brockley, o wychowywaniu synów, o pracy w Hong Kongu i Malazji, o stawianiu pasjansów i jeszcze do tak niedawna, sprawnym rozwiązywaniu Sudoku!

I nagle padło zdanie, które mnie rozśmieszyło ale i rozczuliło. „Wiesz” – powiedział mąż, „kiedy byliśmy z Jurkiem mali, oni się tu wiecznie bawili! Ci moi rodzice. Oni i ich znajomi. Nie było soboty bez przyjęć, spotkań, śpiewów i tańców. Bez „Ogniska”, Teatru Hemara, brydżyków i parafialnych zabaw. Jak nie prywatki u jednych, to u drugich.  I skąd oni brali na to wszystko siłę?”

A ja dopiero teraz rozumiem dlaczego tak było. Bo jak się przeszło przez piekło… to trzeba się życiem cieszyć. I czerpać z niego pełnymi garściami. I już niczego nie rozpamiętywać!

Ewa Kwaśniewska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_