Zawodowe doświadczenie zdobywała w Polsce i Francji, obecnie pracuje w Londynie. O dobrych i złych projektach, twórczych inspiracjach oraz współczesnych trendach w projektowaniu wnętrz Ola Jachymiak opowiada w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Projektowane wnętrz to dość ekskluzywna branża.
– Owszem, przy czym w ostatnich latach, w związku z coraz wyższym poziomem życia, znacząco wzrosło zapotrzebowanie na tego typu zlecenia. Ludzie zaczynają zdawać sobie sprawę, że warto wydobyć maksimum potencjału z ich mieszkalnej czy komercyjnej przestrzeni, gdyż zaowocuje to zarówno wzrostem wartości danego miejsca, jak i jakością życia.
Ten trend widoczny jest również na Wyspach?
– I to bardzo. W Anglii, podobnie jak we Francji, korzystanie z usług poważanych architektów oznacza dumę i prestiż. W Londynie, gdzie mieszkam od 1,5 roku, deweloperzy realizują szereg projektów, a ludzi inwestujących bądź chcących wyremontować pomieszczenia stale przybywa. Przy czym, co warto podkreślić, duży nacisk kładzie się na estetykę i użycie naturalnych materiałów wykończeniowych. Mieszkańcy brytyjskiej stolicy są też otwarci na nowości – chociażby oryginalne meble, pochodzące z różnych części świata, czy niestandardowe rozwiązania techniczne. Bardzo popularne są tradycyjne elementy – kominki, tapety, sztukateria z epoki wiktoriańskiej.
Na czym polega dobre zaprojektowanie wnętrza?
– Najważniejszy jest odpowiednio zsynchronizowany układ przestrzeni oraz meble na wymiar. Reszta, czyli dodatki albo kolory, są jedynie uzupełnieniem. Podstawa to funkcjonalność. Jeśli pomieszczenia mają nieodpowiednie proporcje albo ciężko się po nich porusza, wówczas trudno mówić o udanym projekcie. Pamiętajmy jednak, że estetyka jest kwestią bardzo indywidualną, a wyznacznikiem sukcesu jest to, żeby osoba przebywająca na co dzień w danym wnętrzu dobrze się w nim czuła.
Współczesna moda w tym zakresie jest zróżnicowana.
– Dominuje kilka stylów. Przede wszystkim art déco, który nawiązuje do standardów z lat 20. i 30. ubiegłego wieku, charakteryzujących się geometrycznymi wzorami oraz kształtami. Często można w nim również zauważyć motywy roślinne.
Z kolei styl skandynawski to duże przestrzenie i zastosowanie surowych, na przykład betonowych elementów, połączonych z meblami nowatorskich, współczesnych projektantów. Cechuje go również częste użycie pastelowych kolorów oraz zamiłowanie do naturalnych materiałów, takich jak drewno czy kamień.
Natomiast styl minimalistyczny wyróżnia prostota w formie i funkcjonalności. Jego najważniejszym aspektem jest przestrzeń z dużą ilością światła dziennego, przy czym samo wnętrze często stanowi dopełnienie krajobrazu za oknem – gór, morza, wielkiej metropolii. W wykończeniu charakterystyczne jest użycie zarówno materiałów, jak i kolorów zainspirowanych naturą.
Swoista symbioza z otoczeniem.
– Właśnie o to chodzi. Techniki i pomysły są różne, jednak prawdziwy kunszt polega na stworzeniu wnętrz wyróżniających się ponadczasowością, takich, które będą modne i podziwiane nawet za kilkadziesiąt lat. Przykładem jest tu Blakes Hotel w londyńskiej dzielnicy South Kensington, zaprojektowany przez Anouskę Hempel, robiący wrażenie niesamowitymi, klimatycznymi pomieszczeniami, pozwalającymi gościom poczuć się częścią tej magicznej rzeczywistości.
W obecnych czasach mamy kilkoro architektonicznych wirtuozów. Do moich ulubionych należy India Mahdavi, którą podziwiam za zdolności w łączeniu palety barw pastelowych ze świetnie zaprojektowanymi meblami na wymiar. Jej projekty, takie jak restauracja Sketch w Londynie, przenoszą nas w kolorowy świat bajek.
Warto tu również wspomnieć o Martinie Brudnizkim, mistrzu kreowania bardzo oryginalnych restauracji i klubów członkowskich oraz o Josephie Dirandzie, który w precyzyjny sposób potrafi wydobyć klasyczny styl francuskich wnętrz. Niezwykły efekt uzyskuje dodając do nich meble o współczesnych formach bądź unikalne egzemplarze znalezione w galeriach i na targach staroci.
Wzorujesz się na nich?
– Podziwiam ich talent i kunszt, ale staram się podążać własną drogą. Inspirację czerpię głównie z podróżowania, poznawania różnych kultur oraz tradycji. Fascynują mnie kraje śródziemnomorskie, stanowiące kolebkę i podwalinę architektury. Szczególne miejsce zajmują tu Grecja i Włochy, gdzie budynki charakteryzują się idealnym wyczuciem proporcji i detali, a także wyrazistymi i nieskazitelnie jasnymi kolorami. Zawsze podczas moich wojaży odwiedzam lokalne perełki architektoniczne, ale równie dużą wagę przywiązuję do poznawania mieszkańców, zobaczenia jak żyją i mieszkają na co dzień. Staram się także na bieżąco czytać fachową literaturę, śledzę Pinteresta, a następnie różne rozwiązania wykorzystuję w moich projektach.
To pokłosie rodzinnych tradycji?
– Mój dziadek zajmował się rzeźbiarstwem w Zakopanem, więc rodzice mówią, że to po nim odziedziczyłam artystyczne zdolności. Ale nie mieszkałam w górach, wychowałam się w Katowicach. Byłam żywym, pełnym pomysłów dzieckiem – bawiłam się lalkami, opracowywałam różne scenariusze zabaw na boisku i całe noce potrafiłam spędzać przy mojej ulubionej grze komputerowej The Sims. Wymyślałam w niej nowe układy wnętrz, zmieniając kolory ścian i regularnie hackowałam program, żeby mieć niekończącą się ilość Sims funduszy. Później zaczęłam uczęszczać na lekcje rysunku, a ukoronowaniem tego były studia na Politechnice Śląskiej w Gliwicach, gdzie obroniłam dyplom magistra architektury wnętrz. Ukończyłam też grafikę komputerową w Wyższej Szkole Technologii Informatycznych w Katowicach.
I wyjechałaś do Paryża.
– To miasto zawsze rozpalało moją wyobraźnię. Imponowała mi tamtejsza architektura, urbanistyka i lekkie, trochę beztroskie podejście Francuzów do życia. A jednocześnie ich szacunek dla tradycji, sztuki, literatury. Nad Sekwaną mieszkałam pięć lat (2013 – 2018), współpracując z renomowanymi pracowniami architektonicznymi i scenograficznymi, wśród których były Atelier Jeanne Dumont, Ze Design Agency oraz Paolini Design. Uczestniczyłam między innymi przy projektowaniu domu rodziny Louis Vuitton, studia fotograficznego Rouchon i rezydencji na Martynice, a w międzyczasie wykonywałam własne, niezależne zlecenia.
To był inspirujący czas, podczas którego dużo się nauczyłam, ale pierwsze zawodowe szlify zdobywałam w Polsce. Na początku II roku studiów zrobiłam projekt mieszkania dla znajomej, który pomimo braku doświadczenia został bardzo dobrze przyjęty, co miało wpływ na moją późniejszą pewność siebie. Idąc za ciosem założyłam pracownię w Katowicach, którą prowadziłam do czasu wyjazdu do Paryża.
Jednak ostatecznie wylądowałaś w Londynie.
– I bardzo się z tego cieszę, bo to kolejne ciekawe doświadczenie. A wszystko za sprawą mojego partnera, który jest finansistą w tutejszym City. Nad Tamizą prowadzę własne biuro Ola Jachymiak Studio, na brak zleceń nie narzekam.
Kim są twoi klienci?
– W większości to profesjonaliści i prywatni przedsiębiorcy, którzy chcą nadać swojej przestrzeni wyjątkowego charakteru i jej wizualną atrakcyjnością przyciągnąć nowych klientów. W ciągu wielu lat pracy zauważyłam, że najciekawsze projekty powstają wtedy, kiedy zleceniodawca jest odważny w swoich decyzjach i ufa architektowi.
Jednym z ciekawszych moich dotychczasowych wyzwań była aranżacja domu w Katowicach, pod nazwą „Maison a la Campagne”, gdzie właścicielka przez lata gromadziła przedmioty retro, pamiątki z wakacji, antyki. Aby to wszystko scalić w całość ściany, sufity i meble zaprojektowałam w szaro-zielonym odcieniu, a dodatkowo planując niektóre meble odtworzyłam dokładny kolor drewna, jaki odnalazłam na kredensie z 1890 roku.
Innym równie ciekawym projektem był butik z biżuterią tureckiej marki Tibelya, znajdujący się w szóstej dzielnicy Paryża. Przystępując do wykonania zadania najpierw przeprowadziłam szczegółową analizę użytkowania tego miejsca. Przez wiele tygodni, wspólnie z samymi zainteresowanymi, zastanawialiśmy się co zrobić, żeby witryna sklepu wyróżniała się na tle innych i ostatecznie zdecydowaliśmy, żeby meble eksponujące biżuterię zostały połączone małymi lustrami. Dzięki temu, że precjoza znajdowały się na wysokości piersi przechodniów, wielu z nich zainteresowało się ofertą.
Nie mogę się też doczekać końcowego efektu sklepu Watches of Mayfair w Londynie, oferującego zegarki w dawnym stylu. Przy tym projekcie, wspólnie z właścicielami obiektu, długo myśleliśmy nad funkcjonalnością dosyć małej przestrzeni i ostatecznie zapadła decyzja, że głównym tłem pomieszczenia będą ściany pokryte panelami z wiktoriańską sztukaterią. Na pierwszy rzut oka niepozorne, jednak przy bliższym przyjrzeniu się oferujące różne niespodzianki, w tym przejścia i miejsca do przechowywania przedmiotów. Zakup drogocennych zegarków należy do szczególnie wyjątkowych chwil, dlatego postanowiłam, że wnętrze będzie miało sekretny, trochę mistyczny nastrój, a dodatkowo meble i dodatki, podobnie jak czasomierze sprzedawane w sklepie, będą w klimacie vintage…
Na zdjęciu: Ola Jachymiak pracowała przy wielu ciekawych projektach