01 sierpnia 2019, 17:00
Powstanie Warszawskie: Każdy pamięta
Pamiętam, że 75 lat temu też było tak gorąco. Do niewoli szliśmy w letnich sukienkach i w sandałach – opowiada pani Marzenna Schejbal. – Przez myśl mi wtedy nie przeszło, że będę uczestniczyć w tak uroczystych obchodach 75. rocznicy powstania. Szczerze, nie sądziłam, że dożyję.

W polskim Londynie postaci pani Marzeny nie trzeba nikomu przedstawiać. Wieloletnia działaczka polonijna i kombatancka, wolontariuszka Studium Polski Podziemnej, organizatorka londyńskich uroczystości upamiętniających żołnierzy Armii Krajowej, w tym godziny „W”. W czasie powstania warszawskiego łączniczka i sanitariuszka w Batalionie „Łukasiński”.

W tym roku 1 sierpnia spędziła w Warszawie. Odkąd została prezesem Koła AK do Warszawy przyjeżdża co 5 lat, na każdą okrągłą rocznicę.

– Spotkanie z prezydentem Dudą w Muzeum Powstania Warszawskiego było bardzo miłe. My się już kiedyś poznaliśmy w Londynie. Pani prezydentowa była wówczas absolutnie pod wrażeniem jaka mamy energię, ile wigoru, jak dobrą pamięć. Zaimponowałyśmy jej – podkreśla pani Marzena.

Weteranka pozostaje pod wielkim wrażeniem serdeczności ludzi, jakich spotkała w Warszawie.

– To jest wręcz zdumiewające. Obcy ludzie zatrzymują się, chcą rozmawiać ze świadkami powstania, podchodzą do nas z olbrzymim szacunkiem – zauważa. Grupa amerykańskich oficerów, którą spotkała przed muzeum była uhonorowana tym, że mogli sobie zrobić z nią zdjęcie.

Co jest również urzekające dla pani Marzeny, że Powstanie Warszawskie stoi ponad podziałami politycznymi.

– Zarówno prezydent Duda, jak i prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski bardzo pięknie mówili, że jesteśmy dla ich przykładem, że starają się uczyć przekazywać te wartości, te postawy młodym ludziom – zaznacza.

Ale do najbardziej wzruszających należą jednak spotkania z innymi powstańcami.

– Niektórych nie widziałam od dziesięcioleci, a mimo wszystko czujemy się tak, jak byśmy się widzieli wczoraj. I zapamiętaliśmy siebie nawzajem, tak jak w powstaniu. Od razu mamy wspólny język. Coś takiego w nas na zawsze zostało, coś takiego, co powoduje, że od razu, mamy ze sobą bezpośredni kontakt. Wystarczy jeden gest, jedno wspomnienie, jedno słowo i od razu widać na twarzach, że pamiętają. Że każdy pamięta.

Trochę mnie strach obleciał

– Moja rola w powstaniu była niewielka. Ja tylko nosiłam jedzenie dla kolegów od kwatery do placówki. Nosiłam rannych, opatrywałam, zdobywałam materiały aptekarskie i medyczne. Bo z tym ciągle były kłopoty – mówi skromnie pani Marzena. Na uwagę, że jej służba była olbrzymim wsparciem dla żołnierzy i gdyby nie jej poświęcenie nie mogliby tak długo wytrwać na swoich pozycjach, weteranka macha ręką: „To nic takiego spektakularnego.”

– Młodym ludziom to bardzo imponuje, że dla nas ojczyzna i wolność były ważniejsze niż nasze życie. Ale dla nas to było oczywiste. Każdy tak myślał i tak postępował – odpowiada i jak zwykle podkreśla, że wielkim bohaterem Powstania Warszawskiego była ludność cywilna.

– Do samego końca mieszkańcy Warszawy starali się nas ubrać, nakarmić. Mimo łapanek, mimo że im tez było bardzo trudno. Jeszcze jak szliśmy do niewoli do Ożarowa, to rzucali nam jedzenie, owoce i chleb. Do końca byli bardzo życzliwi i cierpliwi. I żyli nadzieją, że się nam powiedzie – podkreśla pani Marzena.

– Czy się bałam? Ja się cały czas modliłam. Prosiłam o pomoc i siłę Boga i Matkę Najświętszą. Gdziekolwiek nie szłam, to zawsze z modlitwą. Nie myślałam o tym, czy zginę. Prosiłam tylko za każdym razem, gdy wychodziłam z kwatery, żebym dała radę wypełnić misję i wrócić. Tylko to się liczyło. Nie myślałam o śmierci – wspomina.

Na pytanie, czy gdyby miała taką moc, to czy coś by zmieniła, pani Marzena chwilę się zamyśla.

– Chyba nie. Może jak to teraz wspominam, to wiedząc, jak to będzie wyglądało, pewnie zawahałabym się przejść kanałami ze Starego Miasta do Śródmieścia. Bo to było straszne doświadczenie. Wielokrotnie opowiadałam tę historię, jak musieliśmy się czołgać, w szlamie, w ludzkich odchodach, w zupełnej ciemności. O tym, jak utknęliśmy po drodze na parę godzin, bo ktoś umarł po drodze i nie mogliśmy się przecisnąć. O tym, jak brakowało powietrza, jak musieliśmy być cicho, by nas hitlerowcy nie usłyszeli, choć chciało się krzyczeć… No wtedy to mnie trochę strach obleciał! – kwituje pani Marzena, w swoim stylu, z uśmiechem.

Aby móc iść przed siebie, trzeba wiedzieć, co jest za nami

To właśnie ten uśmiech i pozytywne nastawienie do życia przyciąga do pani Marzeny młodych ludzi. W Warszawie pani Marzenie towarzyszy Mariola Świetlicka, wolontariuszka Poland Street.

– Moją rolą jest pomagać naszej weterance w czasie uroczystości, opiekować się nią, zadbać o wodę i parasol dla niej w czasie upałów. I po prostu być przy niej w tym szczególnym czasie – tłumaczy.

Na obchodach związanych z rocznicą Powstania Warszawskiego jest po raz pierwszy. Wcześniej Mariola pomagałą pani Jacce Wojteckiej, na obchodach Dnia Weterana. Gdy się okazało, że opiekunka pani Marzeny nie może przyjechać z nią do Warszawy, zgłosiła się na ochotnika.

– Poland Street, którego jestem członkiem chce pielęgnować te tradycje  poprzez chociażby takie wydarzenia jak Akcja Goździk, czy sprzątanie grobów na Wszystkich Świętych. Chcemy w ten sposób upowszechniać i kultywować pamięć o Polakach, którzy walczyli w czasie II wojny światowej, szczególnie wśród młodego pokolenia. A trzeba przyznać, że kombatanci są bardzo dzielni mimo trudnych warunków. Nie są w stanie ukryć wzruszenia, bo przez wiele lat musieli ukrywać to, że byli AK-owcami, powstańcami, a teraz najważniejsze osoby w państwie chylą przed nimi czoła. Są naszymi bohaterami – podkreśla Świetlicka.

Nie każdy jednak myśli tak jak Mariola. O czym także mówi pani Marzena.

– Wciąż spotykam się z młodymi ludźmi, którzy mówią: „Trzeba zapomnieć o tym, co było, trzeba iść do przodu”. Nie rozumieją, że aby móc iść przed siebie, trzeba wiedzieć, co jest za nami – sumuje.

Naprawdę wierzyliśmy, że nam się uda

Pani Marzena dziś czuje się obco w Warszawie.

– Te domy, te szklane wieżowce… Jestem naprawdę zdumiona. To niestety nie jest już moja Warszawa, jaką ją zapamiętałam. Z mówię to z wielką przykrością. Warszawa jest mi zupełnie obca. Kiedyś wszędzie chodziłam na pamięć. Mogłam iść w nocy i trafić po omacku. A teraz? Ulicy Grzybowskiej zupełnie bym nie poznała.

To, co czyni jej pobyt w Warszawie nieco bardziej jak w domu, to reakcje mieszkańców, na to jak widzą kombatanta.

– To się nie zmieniło. Chcą pomagać, są uczynni, zainteresowani, chcą słuchać. I to wygląda na szczere – zauważa pani Marzena.

Z drugiej strony z Londynem pani Marzena także nie ma związanych żadnych uczuć. Czuje się tam pewnie, swobodnie, wie, jak się tam poruszać, ale tak naprawdę swoją ojczyzną nazwała by obecnie polską społeczność w Londynie.

– Tak, polski Londyn, to chyba najbardziej mój dom. Polacy, zwłaszcza ci młodzi z Poland Street są mi bardzo bliscy. I życzliwi, i naturalni, i mogę na nich liczyć. Tylko przez ten brexit coraz więcej z nich wraca do Polski, jest ich coraz mniej – mówi z pewną nostalgią w głosie pani Marzena.

W tym roku w Londynie nie było uroczystej Godziny „W”, za to w POSK-u został wyświetlony film w reżyserii Jana Komasy „Miasto 44”. Pani Marzena docenia tę inicjatywę, choć sam film odebrała dość krytycznie.

– Nie oddaje atmosfery powstania. Ja rozumiem, że musi być troszkę nowocześniej, bo młodzi potrzebują w kinie emocji, wrażeń, efektów. Stąd te pożary, wybuchy, tryskająca krew… Tylko ja się pytam, czy w czasie powstania mało było emocji i wrażeń? I walki ciężkiej? A jeszcze na dokładkę ta scena z parą młodą, kochająca się w zgliszczach – nie do przyjęcia. Oczywiście były sympatie, ale to wszystko było dyskretne, niewinne, wręcz platoniczne. To były młodzieńcze, prawdziwe, szczere uczucia ludzi połączonych we wspólnym celu, w ciężkich czasach. Ludzie się kochali, ale czekali aż powstanie się skończy, liczyli na to, że będą mieli na to wszystko czas. Bo my naprawdę wierzyliśmy, że nam się uda – zauważa pani Marzena i dodaje, że na początek października na rocznicę zakończenia powstania planuje zorganizować małą uroczystość.

Rozmowie z Marzeną Schejbal przysłuchuje się Mariola. Czy ona byłaby gotowa położyć swoje życie na szali?

– Trudno mi powiedzieć. Dopóki nie jesteśmy postawieni w takiej sytuacji, to naprawdę trudno przewidzieć, jak by się postąpiło. Jest dużo krytyki, że to powstanie nie powinno mieć miejsca, jednak ja uważam, że nie możemy powiedzieć ani jednego krytycznego słowa o tamtych czasach. Bo nie było nas wtedy, nie czuliśmy tego co oni, w tych skrajnych, ekstremalnych warunkach. Teraz myślę, że tak, że byłabym gotowa oddać życie za ojczyznę. Ale nie wiem, jakbym się zachowała, gdybym stanęła rzeczywiście przed takim wyborem. To są trudne decyzje. Tym bardziej pozostaję wdzięczna powstańcom. Mamy u nich dług – podsumowała Świetlicka.

Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_