30 sierpnia 2019, 09:57
Małe ojczyzny: Husaria

Lubię śluby. Szczególnie te, które dobrze rokują (żyli dłuuugo, dłuuugo i szczęśliwie). Jak w bajce. Takie cuda się zdarzają. Naprawdę. Dowodem na słuszność tego stwierdzenia są zapewne wasze, drogie czytelniczki i czytelnicy, wieloletnie związki. Iluż z was doczekało 40, 50 nawet 60-cio lecia! A „weterani” dostają własnoręcznie podpisanie życzenia od Królowej. Na własne oczy takie widziałam.

Wesele na które polecieliśmy do Polski było doprawdy niezwykłe. Czegoś takiego to jeszcze ani nasze oko nie widziało, ani ucho nie słyszało. Toruński Urząd Stanu Cywilnego znajduje się w pięknym dworku (wygląda jak z „Pana Tadeusza”, tego ogromnego rozmiarem wydania, z ilustracjami Tadeusza Gronowskiego). Budynek powstał w 1926 roku, należał do toruńskiego prawnika Stanisława Tempskiego. Z przodu kolumienki, z tyłu półkolisty ryzalit zwieńczony tarasem i urocze zejście do ogrodu. Po wojnie był Domem Dziecka, przedszkolem, wreszcie zaczął uszczęśliwiać „cywilnych” nowożeńców. Piękne miejsce!

fot. Michał Hordowicz

I pod ten idylliczny dwór, zjechało nagle jak burza, z hukiem i warkotem, conajmniej 30 motocykli. Ale jakich! Harleye Davidsony, Yamahy, Hondy, BMW, Kawasaki i pewnie coś tam jeszcze, ale ja się i tak na tym nie znam. Na tych motocyklach siedzieli, jak husaria na koniach, bardzo przystojni mężczyźni. W doskonale skrojonych skórzanych spodniach i kamizelkach. W kaskach potężnych i imponujących… (wypisz, wymaluj rycerskie hełmy z przyłbicami!) Zjechali, zatoczyli koło, „podkręcili” jeszcze gazu dla lepszego efektu, wreszcie zsiedli. Uff! – było co oglądać! Paniom gorąco się zrobiło, jak Telimenie na widok pana Tadeusza. Efekt był potężny, więc i co poniektóra z nas, uroniła łzę serdeczną, poruszona tym młodym, męskim desantem.

Na tych motocyklach nie siedziały bowiem poczciwe ciamajdy, co to i ugotują i wyprasują i do Lidla po kalafiora pójdą – to byli prawdziwi faceci! Jak z piosenki Danuty Rinn – „gdzie te chłopy, orły, sokoły… herosy?” Tu byli! W Toruniu! Panowie należą do Klubu Motocyklowego „BORN TO RIDE MC POLAND”, który powstał w 1994 roku we Wrześni, w województwie wielkopolskim. Jak mi potem wyjaśnił Pan Młody (Michał Jarski), jeżdżenie na tych wspaniałych maszynach, w sposób zorganizowany, to nie tylko pasja, to … całe ich życie. Wszyscy pracują, reprezentują przeróżne zawody (on jest anglistą – nauczycielem), ale pracują po to, by móc zarobić… na to jeżdżenie! Łączy ich nie tylko zwykła przyjaźń. To prawdziwe męskie braterstwo. I to było bardzo widoczne. A dla patrzących na nich „cywilów” – wzruszające.

fot. Anna Wojciulewicz

Patrzyłam na Michała na tym potężnym, czarnym Harleyu i wspominałam naszego dziadka (a Michałowego pradziadka). Widzę go jak dziś. Wysoki, przystojny, długonogi, dosiada „wspaniałej maszyny”. Maszyna ma cieniutkie oponki, lekką konstrukcję, jakąś trąbeczkę czy dzwonek do dzwonienia i jest – co tu kryć – śmiesznym motorowerkiem. I ten nasz postawny dziadek, jedzie na tym czymś (może to był Komar?) z Piotrkowa Trybunalskiego do Meszcz. W Meszczach ma bowiem pasiekę i jako pszczelarz hobbysta, dojeżdża na tym (jak bardzo nieprzyzwoicie mówiliśmy „pierdzikółku”) kilkanaście kilometrów w każdą stronę. Objuczony torbami z cukrem (żeby pszczoły dokarmić), jakimiś narzędziami, tobołami, przytroczoną skórzaną teczką, na głowie pilotka powiewająca „uszami” na wietrze. Motorower bzyczał, brzęczał, stękał i ledwie ciągnął, z „zawrotną szybkością” 40 kilometrów na godzinę. Jak daleko Michale ten obraz odstaje od ciebie, na wspaniałym Harleyu. I może tylko jedna cieniutka niteczka połączyła cię, w sposób pewnie niezamierzony, z rodzinną przeszłością. Otóż zapewne dla żartu, i z wrodzoną sobie fantazją, już po ślubie (kiedy Twoja śliczna żona podniosła białą suknię i usadowiła się za tobą na motorze), ty włożyłeś na głowę komiczny kask, jako żywo przypominający… garnek. Tutaj w Anglii, nazywałby się „braincap”! I ten twój garnek, a nie nowoczesny kask z przyłbicą, wzruszył mnie do łez. Bo był taki, jakbyś go wyciągnął z pradziadkowej szopy, w naszej rodzinnej pasiece.

A więc… Sto Lat młodej parze! Agata na ukochanym koniu, ty na swoim motorze, macie długą drogę przed sobą. Do przebycia razem. Razem, ale… czasem osobno. I tak jest najlepiej!

PS: A jakie było wesele? Polskie! Do białego rana!

Ewa Kwaśniewska

Autorką zdjecia na motorach: Anna Wojciulewicz,
Autorem zdjecia z koniem: Michał Hordowicz.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Ewa Kwaśniewska

komentarze (0)

_