Myślę, że gdybym wróciła do Polski, mogłabym w pełni rozwinąć swoje możliwości i z czasem trafiłabym do czołowego europejskiego klubu. Cóż, życie potoczyło się inaczej, ale piłka ręczna niezmiennie jest obecna w moim życiu – mówi zawodniczka drużyny Coventry Sharks Marta Gutowska w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Piłka ręczna to wymagająca dyscyplina.
– Dla mnie jest kwintesencją sportu. Bezpośredni kontakt z przeciwnikiem, technika, szybkość, przygotowanie fizyczne. A przede wszystkim myślenie i kreatywność w grze. Bez zespolenia tych wszystkich elementów nie ma co myśleć o sukcesach.
Ty osiągnęłaś takie o jakich marzyłaś?
– Nie do końca. W 2006 roku, w wieku niespełna 19 lat, przyjechałam odwiedzić mieszkającą w Broadway, w hrabstwie Worcestershire, przyjaciółkę. Chciałam się zrelaksować, zobaczyć coś nowego, a przy okazji trochę zarobić, ponieważ w domu nigdy się nie przelewało i po kilku tygodniach wrócić do Polski, żeby kontynuować sportową karierę w Polonii Kępno, której byłam czołową zawodniczką. Stało się jednak inaczej – poznałam chłopaka w którym się zakochałam, po dwóch latach wzięliśmy ślub, niestety nasze małżeństwo nie przetrwało próby czasu.
Wróciłaś jednak na sportowy parkiet.
– Początkowo zahaczyłam się na recepcji w miejscowym hotelu, po czym po 9 miesiącach zakotwiczyłam w Coventry, gdzie znalazłam zatrudnienie w fabryce. Pracuję tam do dziś, na pół etatu – jeżdżę wózkiem widłowym pakując towar do klatek. A jednocześnie trenuję mój ukochany sport. Kiedy w 2012 roku powstał klub piłki ręcznej Coventry Sharks, od razu zasiliłam jego szeregi. Do drużyny trafiło sporo dobrych zawodniczek, różnych narodowości i szybko zaczęłyśmy odnosić sukcesy. W ubiegłym sezonie wywalczyłyśmy wicemistrzostwo kraju, a rok wcześniej brązowy medal w tych rozgrywkach. Czterokrotnie byłyśmy też w finale Pucharu Anglii, w 2017 roku zdobywając go.
Jest co wspominać.
– Radość była niesamowita. W drodze po to trofeum odprawiłyśmy z kwitkiem cztery drużyny, by w decydującym starciu zmierzyć się z utytułowanym zespołem London GD. Mecz, który odbył się w The Copper Box Arena, Olympic Park, wygrałyśmy 26-24 kontrolując go od początku do końca, a ja zdobyłam pięć bramek i zostałam uznana najlepszą zawodniczką na parkiecie.
To twój najlepszy występ w karierze?
– Na pewno jeden z najbardziej pamiętnych. Pokazałam w nim swoje najsilniejsze atuty, czyli mocny rzut z dystansu, wszechstronność, a także nieustępliwość na każdym kroku.
Głęboko w pamięci utkwił mi też mecz finałowy Pucharu Anglii z 2016 roku, który przegrałyśmy jedną bramką z drużyną Olympia London. Mimo że grałyśmy na terenie rywalek szło nam znakomicie, ostatecznie jednak zeszłyśmy z boiska pokonane, z czym do dziś nie potrafię się pogodzić. No bo jak można przez cały czas mając przewagę w ostatniej chwili pozwolić sobie odebrać zwycięstwo? Prowadziłyśmy już sześcioma bramkami, tymczasem w 59 minucie rywalki doprowadziły do remisu, a w samej końcówce sędzia podyktował kontrowersyjny rzut karny, który ostatecznie nas pogrążył. Przegrałyśmy 18-19, a po końcowym gwizdku długo nie mogłyśmy dojść do siebie.
W Sharks, gdzie grasz na pozycji rozgrywającej, przez pewien okres byłaś kapitanem drużyny.
– Dokładnie przez jeden sezon. Zdałam sobie jednak sprawę, że to raczej nie jest rola dla mnie, ponieważ reaguję bardzo emocjonalnie. Często komentuję wydarzenia na boisku, co może sprawiać wrażenie, że chcę rządzić i się wywyższać. Ale to nie tak, ja po prostu zawsze, bez względu na okoliczności, walczę z całych sił i tego samego oczekuję od koleżanek. Szkolne błędy oraz brak determinacji są strasznie irytujące, szczególnie w sportach zespołowych, dlatego w tym względzie nie uznaję kompromisów. Co zresztą nie zawsze dobrze się kończy. Podczas rozgrzewki przed pucharowym meczem z drużyną London GD w 2018 roku doznałam urazu pachwiny, który okazał się na tyle poważny, iż nie byłam w stanie grać na swoim normalnym poziomie. Walczyłam nie tylko z rywalkami, ale przede wszystkim sama ze sobą, nie chciałam jednak spasować, zdając sobie sprawę jak ważną rolę odgrywam w drużynie. Cóż, nie udało się, przegrałyśmy 17-23, natomiast ja okupiłam to uszkodzeniem włókna mięśniowego oraz mięśnia drugiego stopnia. Rekonwalescencja trwała 10 tygodni.
Krajowe sukcesy dawały wam możliwość gry w europejskich pucharach.
– Teoretycznie. W praktyce bowiem, żeby uczestniczyć w międzynarodowych rozgrywkach, potrzeba sponsora, którego niestety nie miałyśmy i trzeba było obejść się smakiem. Szkoda, ale taka jest tutejsza rzeczywistość.
Co więcej, mimo przynależności do angielskiej czołówki, w ostatnim sezonie nasz zespół spadł do ligi regionalnej, gdyż tutejszy związek piłki ręcznej wprowadził przepis zabraniający gry w Premier League klubom, które nie mają drużyny juniorów. Nas na to nie stać, w efekcie skład Sharks mocno ewoluował – większość dziewczyn zdecydowało się odejść do innych zespołów, zakończyło karierę albo wróciły do swoich ojczystych krajów.
Ale ty zostałaś.
– Mam 31 lat i realnie stąpam po ziemi. Przeprowadzka oznaczałaby poważne zmiany, prywatne i zawodowe, co ciężko byłoby pogodzić. Poza tym do klubu niezmiennie mam duży sentyment – tak jak wcześniej wspólnie stworzyliśmy coś z niczego, tak teraz podążamy podobną drogą zaczynając to odbudowywać. Pierwsze symptomy są już widoczne, niedawno w Coventry grałyśmy przeciwko silnej drużynie Northampton, gdzie zakotwiczyło kilka naszych byłych koleżanek. Dziewczyny znały moje wady i zalety, co stanowiło dodatkowe wyzwanie, ale wyszłam na parkiet skoncentrowana i świetnie nastawiona psychicznie. Zdobyłam 11 bramek, w tym ostatnią, która dała nam zwycięstwo 27-26.
Piłka ręczna nie jest w Anglii zbyt popularna.
– Składa się na to kilka przyczyn. Większość ludzi nie zna tego sportu, bo nie jest on uprawiany w szkołach. Dopiero w wieku 16 lat można zacząć treningi, jeśli akurat ma się to szczęście, że w mieście funkcjonuje klub szczypiorniaka. Ta sytuacja pociąga za sobą określone konsekwencje. Brakuje trenerów, na mecze przychodzą głównie osoby związane z tą dyscypliną, które w taki czy inny sposób mają bądź miały z nią styczność. A także ich najbliżsi, przyjaciele, znajomi.
Niemniej, dzięki temu że w lidze grają zawodniczki praktycznie z całej Europy, poziom systematycznie idzie w górę. Może nie ma jakichś wybitnych nazwisk, natomiast kilka dziewczyn spokojnie mogłyby grać w dobrych klubach na Starym Kontynencie, jednak z różnych przyczyn – losowych, prywatnych, zawodowych – pozostają na Wyspach, uprawiając sport bardziej dla przyjemności.
Z kolei reprezentacja Anglii uczestniczy w rozgrywkach międzynarodowych, ale póki co wielkich sukcesów nie osiąga.
Bo brakuje pieniędzy?
– To jedno. Ale jest też inna kwestia – z moich obserwacji wynika, że do kadry narodowej powoływane są nie te zawodniczki, które powinny, a brak odpowiedniej selekcji sprawia, że jest to zamknięte koło. W Polsce system szkolenia i rozgrywek funkcjonuje zdecydowanie lepiej, dlatego zarówno wyniki jak i zainteresowanie kibiców jest nieporównywalnie większe.
Ty jednak wybrałaś Anglię.
– Jak już wspomniałam plany były inne, ale życie potoczyło się własnym torem. Niczego nie żałuję, chociaż uważam, że gdybym wtedy, jako 19-latka, po krótkiej wizycie na Wyspach wróciła nad Wisłę, miałabym szansę w pełni rozwinąć skrzydła i z czasem trafić do czołowego krajowego, a może nawet europejskiego klubu.
W Polsce reprezentowałaś barwy Polonii Kępno.
– Można powiedzieć, że byłam skazana na sport. Mama lubiła biegać, tata grał w piłkę nożną w zespołach okręgowych, a brat również poszedł w jego ślady. Natomiast ja, dzięki nauczycielce wychowania fizycznego, w czwartej klasie szkoły podstawowej trafiłam do szczypiorniaka. I od razu wiedziałam, że to jest to. Gra stała się moją pasją, hobby, całym życiem. W Polonii Kępno zadebiutowałam jako 11-latka, występując na parkiecie z dziewczynami o dwa lata starszymi. W okresie 2000-2005 grałyśmy w II lidze, a ja szybko trafiłam do kardy Wielkopolski. Na turniejach często byłam wybierana do złotej siódemki, dostawałam też nagrody dla najlepszej zawodniczki. Marzyłam o wielkich sukcesach i chociaż nie do końca się to spełniło, to najbardziej cieszę się z tego, że piłka ręczna cały czas jest obecna w moim życiu. Jeśli ze zdrowiem będzie wszystko ok, to chciałabym jeszcze trochę pograć, a w przyszłości otworzyć własną szkółkę, gdzie będę uczyć tej dyscypliny najmłodszych. Planuję też zostać instruktorką fitness i trenerką personalną, głównie jednak skupiam się na moim 9-letnim synu Szymonie, którego po rozwodzie z mężem sama wychowuję. On też jest zapalonym sportowcem. Niedawno podpisał kontrakt z klubem piłki nożnej Coventry City, występuje w linii pomocy, a trenerzy wiążą z nim spore nadzieje. Jest tak zafascynowany futbolem, że najchętniej zamieszkałby na stadionie. Wspieram go jak mogę – podczas meczów, treningów, w chwilach sukcesów i niepowodzeń – mam jednak cichą nadzieję, że z czasem zaszczepię w nim też bakcyla do szczypiorniaka. Dla mnie zawsze będzie to sport numer jeden…
Na zdjęciu: Marta Gutowska (z piłką) w akcji