W najbardziej reprezentcyjnym miejscu MDM czyli Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej pojawiła się nowa atrakcja turystyczna Warszawy. Na rogu Placu Konstytucji tuż nad krwistym znakiem KFC zaświecił się słabym blaskiem neon w oknie pierwszego piętra z napisem: Muzeum Życia w PRL. Wejście jest dość dobrze schowane z boku, ale światowi turyści i tak je odnajdują. W środku jest spory tłumek, jednak nie słyszy się wiele języka polskiego. Fakt, że typowo siermiężne eksponaty przyciągają głównie zagranicznych turystów może wydać się dziwny, ale jest to jedyne takie miejsce gdzie mogą oni zapoznać się z czasami, o których w obecnym klimacie mówi się raczej wstydliwie lub z nostalgią godną lepszej sprawy.
Dzień bezmięsny
Patrząc na opakowania niegdyś codziennych i często deficytowych towarów trudno nie zauważyć jak były one ubogie i tandetne. Wszechobecność tych samych rzeczy w olbrzymiej większości PRL-owskich mieszkań jest pokazana w modelowo urządzonym skromnym mieszkanku z epoki. Już w roku 1956 wprowadzono odgórne „normatywy mieszkaniowe”, według których jedna osoba nie mogła zajmować więcej jak 11metrów kwadratowych. W zrujnowanym kraju budowano szybko, tanio i dużo. Powstawały kiepsko wykończone klitki ze ślepymi kuchniami i łazienkami: okna były bowiem towarem deficytowym. Poza tym socjalistyczna rodzina wedle założeń partii powinna się była posilać w zakładach żywienia zbiorowego czyli stołówkach i barach mlecznych. Serwowały one dania tanie i szybkie, głównie z mąki: pyzy, knedle, naleśniki. W roku 1959 wprowadzono bowiem zarządzenie Ministra Handlu ustanawiające poniedziałek „dniem bezmięsnym”. Tak więc nie tylko nie można było zjeść nawet najskromniejszej porcji mięsa na mieście, ale też zamykano sklepy z tym towarem. Niestety trzeba było wyjaśnić szaremu obywatelowi dlaczego tego mięsa notorycznie brakuje i już w roku 1965 nagłośniono „aferę mięsną”. Winnym okazał się Stanisław Wawrzecki, dyrektor Miejskiego Przedsiębiorstwa Handlu Mięsem, którego przykładnie skazano na śmierć. Nie żartował bowiem Pierwszy Sekretarz PZPR Józef Cyrankiewicz gdy mówił: „Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie”. W modelowym muzealnym mieszkanku znajdziemy też trudne do zdobycia elementy wyposażenia takie jak pralka Frania oraz dumnie zwisający z przedpokojowego wieszaka tryumfalny wieniec szarego papieru toaletowego. Przypomina on stary dowcip z epoki, gdzie życie było podobne do rolki tego towaru czyli krótkie szare i do d…
Maluchy i syreny
Wśród eksponatów wyróżnia się jadowicie żółtym kolorem połówka kadłuba najpopularniejszego samochodu polskiego okresu socjalizmu czyli małego fiata, zwanego popularnie maluchem. Władza ludowa przez dłuższy czas potępiała posiadanie własnego auta jako modę ze zgniłego na wskroś imperialistycznego świata. W latach 1950 jedynie połowa samochodów należała do osób prywatnych, za ten luksus ich właściciele musieli płacić znacznie wyższe stawki za benzynę. Wkrótce jednak polski przemysł motorowy zaczął się rozwijać i od 1970 obywatel PRL mógł realnie zawalczyć o posiadanie własnego pojazdu. Nie było to łatwe ponieważ cena najtańszego auta wynosiła 50 średnich pensji krajowych. Na dodatek władza wymyślała przeróżne utrudnienia takie jak przypisywanie nabywców do regionów z określoną liczbą przydziałów, niezwykle powikłany system przedpłat oraz…losowanie kolejności odbioru pojazdu. Mimo tego aut w prywatnych rękach było coraz więcej i Polacy tego okresu zaczęli wreszcie podróżować. Ale i tu władza ludowa określała cele tych wycieczek poprzez planowy, zorganizowany wypoczynek w domach Funduszu Wczasów Pracowniczych: budowanych i prowadzonych przez zakłady pracy. W mikroskopijne autko musiała się często zmieścić cała rodzina wraz z bagażami. W ramach bardziej ekskluzywnej, kulturalnej rozrywki można było też wyjechać na jeden z licznych popularnych w PRL festiwali na przykład do Zielonej Góry by posłuchać piosenek radzieckich lub też wojskowych w Kołobrzegu. W Sopocie śpiewały dla mas liczne gwiazdy takie jak Krzysztof Krawczyk, Maryla Rodowicz, Czesław Niemen. Teatry zostały upaństwowione w latach 1949-1950, stały się one „przedsiębiorstwami pod nadzorem Ministerstwa Kultury i Sztuki”. Tak zresztą było z większością instytucji artystycznych, które pod czujnym okiem cenzury miały wzmagać zapał do socjalistycznej pracy oraz uszczęśliwiać estetycznie obywateli bez względu na ich gust i przekonania.
Ocet i Przemysławka
Władza ludowa nie lubiła urozmaiceń, kolorów oraz wszelkich różnorodności. Polska socjalistyczna miała być monolitem jednakowych, ustalonych odgórnie wartości. Jaki bowiem mieli wybór obywatele państwa gdzie wszystko było za nich decydowane centralnie a wszelkie artykuły codziennego użytku produkowane w monopolistycznych zakładach? Znakomita większość pań pachniała perfumami Polleny „Być może” zaś panowie polewali się wodą po goleniu „Przemysławka” lub „Brzozową”, która miała także tę zaletę, że można było ją też pić gdy zabrakło alkoholu na znieczulenie życia w socjalizmie. Eksponaty w muzeum wyraźnie pokazują jak niewielki był wybór przeciętnego obywatela. Szare, utylitarne i źle skrojone ubrania, buty, tandetne meblościanki, produkty kosmetyczne i sprzęty domowe… Ponurzy świadkowie codziennej egzystencji w PRL. W muzealnej kawiarence znajduje się lada chłodnicza z epoki z „wystawą” złożoną z trzech butelek octu, widok nie zachęcający raczej do zakupów a jedynie podkreślający uciążliwe braki w zaopatrzeniu. Na liście (nielegalnej) prześmiewczych postulatów „partyjnych” opozycjonista- anonim sugeruje by nie produkować łóżek ponieważ: „rolnik śpi na sianie, robotnik na zmianie, kierownik na naradzie, student na wykładzie, ORMO czuwa, milicja śledzi a reszta siedzi”. Wielkie przebudzenie z tego marazmu nastąpiło w latach 1980, a następnie po pierwszych wolnych wyborach 4 czerwca 1989 roku. Wtedy to legalna opozycja Komitetu Obywatelskiego Solidarność wprowadziła do Sejmu 160 na 161 możliwych posłów oraz 92 senatorów na 100 miejsc. To dzień, w którym nieodwracalnie już skończył się w Polsce komunizm. Relikty tego systemu ciągle jednak pokutują w wielu mieszkaniach, szafach, garażach i składzikach. Pracownica muzeum zapytana czy można przynosić jeszcze jakieś eksponaty stwierdziła, że i tak mają „tego za dużo”. Okresu PRL nie da się niestety zamknąć w muzeum. Bloki z wielkiej płyty, upadłe zakłady, kiepskie chodniki, dziurawe drogi nie powodują jednak nostalgii za dawnymi czasami. Muzeum Życia w PRL w pewnym sensie otwiera nam na to oczy.
Tekst i zdjęcia: Anna Sanders