21 lutego 2020, 08:49
Anna Jeruć: Ile serc ma matka?
Trudno jest pogodzić karierę śpiewaczki z rodzicielstwem. Gdy występujemy na scenie, to nikogo nie obchodzi, że mama jest niewyspana, ponieważ dziecko ząbkowało albo było w nocy w szpitalu – mówi sopranistka Anna Jeruć w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.

Już za dwa miesiące wystąpi Pani w Londynie w niecodziennym wydarzeniu, jakim jest koncert „Maryja Matka.” Dlaczego postanowiła się Pani zaangażować w ten projekt?

– Jest to koncert dedykowany Maryi, Matce Bożej, ale również wszystkim matkom. Chcemy w ten sposób podziękować za łaskę, jaką był koncert w 2018 roku w Royal Albert Hall. Miałam niesłychany zaszczyt uczestniczyć w tym wydarzeniu, który był efektem pracy wielu osób, również matek, które pracowały za kulisami, woziły swoje dzieci na próby, dbały o ich przygotowanie i czuły się współodpowiedzialne za sukces koncertu. Jestem matką dwóch córek, które towarzyszyły mi tego dnia na scenie. Jedna z nich wystąpiła z chórem Polskiej Macierzy Szkolnej. Druga była ze mną pod sercem, gdy prowadziłam odśpiewanie hymnu Polski w setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. To było niepowtarzalne przeżycie.

Czy macierzyństwo odgrywa ważną rolę w Pani życiu?

– To, że jestem mamą, nadaje sens mojemu życiu i dzięki temu rozwijam się jako człowiek. Kariera śpiewaczki operowej jest czymś wspaniałym i zanim zostałam matką, wypełniała całą przestrzeń mojego życia. Teraz proporcje czasu i energii zostały podzielone na dom i pracę. Priorytety się zmieniają i człowiek nabiera dystansu do sukcesów i porażek, z których składa się nasz zawód .Gdy schodzimy ze sceny towarzyszy nam wiele emocji i to cudowne mieć świadomość, że w domu czekają córeczki i mąż. Mogę liczyć na ich miłość i wsparcie. Jest to wielki skarb. Gdy rodzi się dziecko, kobieta czuje się tak, jakby wyrastało jej jeszcze jedno serce. I co ciekawe dzieje się tak za każdym razem, gdy rodzą się dzieci, więc im więcej dzieci, tym więcej serc matki!

Czy w Pani przypadku macierzyństwo wpłynęło w jakikolwiek sposób na Pani wybory zawodowe i rozwój kariery?

– Tak, naturalnie. Trudno jest pogodzić karierę śpiewaczki z rodzicielstwem. Gdy występujemy na scenie, to nikogo nie obchodzi, że mama jest niewyspana, ponieważ dziecko ząbkowało albo było w nocy w szpitalu. Sam okres ciąży jest czasem „wykrojonym” z kariery – ponieważ jest się za dużym do danej roli, bo jest to niebezpieczne dla zdrowia, albo głos się nieoczekiwanie zmienia… Ten zawód wymaga 100-procentowego zaangażowania na scenie, odpowiedniego wyglądu, a także dyspozycyjności również głosowej. Mamy muszą być bardzo profesjonalne i nie dać odczuć w teatrze ze jest problem, który mógłby wpłynąć na poziom jej pracy. Jest to bardzo obciążające, ale najważniejsze to znaleźć w tym wszystkim balans. Razem z moim mężem, który jest także moim managerem, staramy się dostosować moją karierę do szczęścia i potrzeb naszej rodziny a nie na odwrót. Nie chce aby moje dzieci były wychowywane przez kogoś innego. Moje dzieci mnie potrzebują i ja ich. Szczęście wszystkich członków naszej rodzinie jest ważne!

Smutne jest to, co Pani mówi o tych oczekiwaniach społeczeństwa, że artystki, aktorki, śpiewaczki mają wyglądać tak, aby nie było widać, tego, że są matkami. Przecież to jest ważny aspekt bycia kobietą.

– Wymagania się olbrzymie, a realia bezwzględne. Do pewnego stopnia to rozumiem. Ludzie płacą za bilety i nie mają ochoty widzieć kobiety, która sobie nie radzi na scenie, bo jest w ciąży albo niedawno urodziła dziecko. Trudno z tym walczyć. Ale nie jestem jedyną osobą w tym zawodzie, która zdecydowała się na macierzyństwo. Tych, którym udało się połączyć życie osobiste z zawodowym, jest więcej i staramy się wspierać.

Życzyłabym sobie zobaczyć kiedyś spektakl, w którym wystąpią wyłącznie kobiety, które są w ciąży albo mają dzieci!

– Ja też! Co ciekawe w teatrach niemieckich, jest specjalna ławeczka z boku sceny, niewidoczna dla publiczności i na niej w trakcie spektaklu siedzą dzieci solistów i artystów występujących w chórze, które czekają, aż ich rodzice skończą pracę. Więc są miejsca przyjazne rodzicom! W moim przypadku, to wygląda trochę inaczej, bo nie jestem związana z jednym teatrem, tylko jeżdżę po świecie i śpiewam spektakle.

Właśnie, który z występów na wielu prestiżowych scenach jest dla Pani najważniejszy?

– Oczywiście występ w Royal Albert Hall był dla mnie wydarzeniem szczególnym pod względem nie tylko miejsca, ale też okazji i ludzi, którzy tam byli. Dla mnie jako Polki niezwykle ważnym miejscem był również Teatr Wielki w Warszawie. To marzenie każdego studenta, aby móc tam wystąpić! A ja miałam to szczęście wziąć udział w dwóch dużych projektach właśnie tam. Również mój ostatni projekt, gdzie na deskach belgijskiej Opera Vlaanderen zagrałam postać Heleny w operze Le duc d’Albe był dla mnie wielkim wyzwaniem. Bardzo lubię wszystkie moje role . Do każdej z nich wkładam dużo pracy i serca. Jednak dla mnie chyba najważniejsza jest rola Violetty w operze „La Traviata”, w którą wcieliłam się w ramach siedmiu różnych kontraktów. W tej roli chyba najpełniej spełniłam się aktorsko i wokalnie.

Myślę, że o głównej roli w tej ikonicznej operze Giuseppe Verdi’ego również marzy wiele młodych śpiewaczek. Kim dla Pani jest Violetta? Czy utożsamia się Pani z tą postacią? Czy może to zupełnie odmienna osobowość, w której rolę ciężko było Pani wejść?

– Za każdym razem gdy przygotowuję się do roli, staram się dowiedzieć jak najwięcej o tej postaci. W tym przypadku nie było inaczej. Przeczytałam książkę „Dama kameliowa”, na której ta opera jest oparta i dla mnie pierwsze wrażenia były takie, że jest to niesamowita historia niezwykłej miłości i poświęcenia. W czasie tej dwu i półgodzinnej opery przechodzimy całą drogę życia Violetty. W pierwszym akcie, w której słyszymy doskonale znany wszystkim duet „Brindisi”, zaczynający się od słów „Libiamo, ne’ lieti calici” (pol. „Pijmy ze szczęśliwych kielichów”) Violetta jest kurtyzaną, frywolną kobietą, która uwielbia dobrą zabawę i może mieć każdego mężczyznę. Od momentu, gdy spotyka kolejnego kochanka, w którym się zakochuje, obserwujemy jej metamorfozę. Ta miłość ją uskrzydla, daje radość i siłę do walki ze śmiertelnie groźną chorobą. Gdy nad związkiem pary, niedopuszczalnym w tamtych czasach mezaliansem pojawiają się czarne chmury, Violetta, która wcześniej najbardziej na świecie ceniła wolność swoich wyborów, decyduje się zrezygnować ze swojego własnego szczęścia na rzecz wybranka serca i jego rodzimy. I to jest najpiękniejsze i najbardziej przejmujące w tej tragicznej historii. To niesamowita ilość emocji i wewnętrznej walki. I nie powiem, że charakterologicznie utożsamiam się z tą bohaterką. Ale ją rozumiem. Jestem z nią, za każdym razem, gdy wychodzę na scenę. Przechodzę z nią emocjonalną podróż aż po grób. Powiem szczerze, że jestem zakochana w „Traviacie”. To wielka radość, że urodziłam się z takim rodzajem głosu, że mogłam tę rolę wykonać. Ona stanowiła też dla mnie swoisty przełom w mojej karierze w Wielkiej Brytanii. Dostałam rolę Violetty we współczesnej aranżacji tego dzieła, dzięki… mojemu akcentowi, z jakim śpiewałam. Bo według tej wersji opery Violetta była imigrantką z Europy Środkowo-wschodniej, pracującą w klubie ze striptizem.

Jakie inne role w szczególny sposób zapadły Pani w pamięć?

– Interesującym doświadczeniem było zagranie tej samej roli w innej operze Verdi’ego, którą znamy w dwóch różnych wersjach językowych: w „I Lombardi alla prima crociata” po włosku oraz „Jerusalem” po francusku. Jest to historia osadzona oryginalnie w czasach wypraw krzyżowych, jednak to jakich problemów dotyka jest absolutnie uniwersalne. To jest właśnie magia opery! Opera pozwala każdemu odnaleźć się w tym świecie.

Jaki jest Pani największe marzenie?

– Moim marzeniem jest zbalansować moje życie rodzinne ze sceną. Mam nadzieję, że wkrótce będę mogła wrócić w pełni do swojej kariery śpiewaczej, ale jednocześnie będę mogła się realizować jako matka. Bo tylko wtedy będę mogła osiągnąć pełnię szczęścia. Tego sobie życzę!

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_