Niedaleko miasteczka Pwhelli w północnej Walii, w pobliżu zatoki Tremadoc i szczytu górskiego Snowdown, jest Polskie Osiedle Penrhos, rozpostarte na sześciu hektarach parku z pięknym drzewostanem i pięknie zorganizowanymi zakątkami. Przyroda i widoki dają tamtejszym polskim mieszkańcom wytchnienie i spokój. Zarówno w „Dzienniku Polskim”, jak i w „Tygodniu” pojawiały się wielokrotnie artykuły o Penrhos, ale może jeszcze dzisiaj trzeba o nim przypomnieć ze względu na zmiany, jakie mają tutaj nastąpić. Polskie Osiedle przejmie bowiem wkrótce walijska firma.
Przyjechałam do Penrhos, zaproszona przez kierownika Polskiego Osiedla, Michała Dreweńskiego, żeby wybrać książki dla Biblioteki Polskiej POSK w Londynie ze zbioru osiedlowej biblioteki, która wkrótce będzie likwidowana.
To mój pierwszy kontakt z tym miejscem. Wcześniej jedynie słyszałam o polskim Penrhos od osób, które się tam osiedliły, Pań Janiny Kwiatkowskiej i Janiny Tomaszewskiej. Wszystkie informacje były nadzwyczaj pochlebne. Mieszkańcy mają bowiem wyjątkowe warunki. Samodzielne mieszkania, w których są jedna, dwie lub więcej sypialń i salon, łazienka, kuchnia. Mieszkania te dają ogromną swobodę organizowania życia według własnych upodobań i poczucie wolności. Przyjaciół można przyjmować u siebie, a nie w publicznym miejscu. Poczęstować kawą, herbatą, przez siebie upieczonym ciastem. Nie ma się tutaj wrażenia, jakie zwykle robi dom opieki czy dom emerytów, ścieśnienia i podporządkowania regulaminom. Poza jednym – śniadania, obiady, kolacje, wydawane są w konkretnych terminach w miejscowej stołówce. Szefem kuchni jest kucharz z doświadczeniem w hotelu „Monopol” (Wrocław) i posiłki są naprawdę smaczne. Do stołówki można przyjść, jeśli ma się siły, jeśli nie – posiłki są przynoszone do domu. Można również przygotowywać sobie potrawy samodzielnie. Pracownicy życzliwi, uśmiechnięci, pomocni, dodatkowo tworzą atmosferę przyjazną.
Co się więc stało, że właśnie dzisiaj kończy się historia kolejnej polskiej instytucji?
Trochę historii
W październiku ubiegłego roku obchodzono tutaj jubileusz siedemdziesięciolecia. Osiedle powstawało bowiem niemal zaraz po wojnie, kiedy zdawano sobie sprawę, że trzeba zadbać o los ludzi starszych lub niezdolnych do pracy, którzy pozostaną na Wyspach. Idea zorganizowania ośrodka dla tej części emigracyjnej społeczności powstała w dziale opieki Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia, którym kierował pułkownik Zygmunt Morozewicz. W realizację tej idei, której towarzyszyło hasło: „Dom – nie przytułek”, włączyło się Stowarzyszenie Polskich Kombatantów i Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii, a także Polska YMCA, Towarzystwo Pomocy Polakom, Stowarzyszenie Lotników Polskich, Związek Inwalidów Wojennych PSZ, Fundusz Społeczny Żołnierza, Związek Lekarzy Polskich na Wychodźstwie i Związek Harcerstwa Polskiego. Organizacje te powołały Polskie Towarzystwo Mieszkaniowe (Polish Housing Society Ltd), które jest instytucją charytatywną. W czerwcu 1949 r. znaleziono odpowiednie miejsce na realizację celu w pobliżu Penrhos, gdzie był dawny obóz szkoleniowy lotników RAFu, a w okresie PKPR – obóz, w którym mieszkali polscy żołnierze. Towarzystwo uzyskało również dotację na każdego mieszkańca z National Assistance Board. Początkowo teren ten wynajmowano od brytyjskiego Ministerstwa Obrony, ale niedługo później – odkupiono za kwotę £7.500.
ierwszym zadaniem było przystosowanie 26 barakowych budynków na mieszkania, a w pozostałych 26 stworzenie innych pomieszczeń: jadalni, biblioteki, hotelu dla gości, sal, w których mogły się odbywać koncerty i różne wydarzenia kulturalne. Pojawił się kościół i stanica harcerska.
Z okazji 25-lecia Ośrodka Stefan Soboniewski, wieloletni prezes Towarzystwa, pisał (Janusz Kowalewski, Penrhos. Soplicowo w Walii. Wstęp, Stefan Soboniewski, Polskie Towarzystwo Mieszkaniowe, Londyn 1975, s. 6), że mieszka tu 220 stałych rezydentów, ale pojawia się także wielu gości wakacyjnych, zarówno indywidualnych, jak i grupowych, około 200 harcerzy. Penrhos gościło także zespoły teatralne oraz muzyczne i taneczne. Można powiedzieć więc, że – szczególnie latem – tętniło życiem, a pośród osób starszych przewijała się także młodzież i dzieci.
70 lat później w Penrhos jest ponad siedemdziesięcioro rezydentów, a ponad trzydzieścioro przebywa w szpitalu. Słucham wypowiedzi mieszkańców, którzy chwalą działalność Ośrodka i dobrze się w nim czują, ale jedni niepokoją się, jak będzie wyglądała ich sytuacja, kiedy przyjdzie nowy zarządzający, inni – przyjmują zmiany ze zrozumieniem, bo przecież to pokolenie, które urodziło się na Wyspach, pokolenie ich dzieci, nie przyjdzie na starość do Penrhos – będą szukać angielskich ośrodków. Być może, a może jednak…? Może nie musi to być jedynie polskie Osiedle, ale przez Polaków zarządzane. I czy to już jest właśnie ten moment, kiedy trzeba zrezygnować z polskiej instytucji?
Kierownik Ośrodka, Michał Dreweński, mówi, że konieczne są inwestycje, na które Towarzystwo nie ma pieniędzy. Zapewne. Zapewne konieczne są inwestycje, jak zwykle w tak dużym przedsięwzięciu. Widać jednak także, jak dużo tu już zainwestowano: w stan budynków i mieszkań, w kościół (remont w 2003 r.), w szpital i hotel.
Kościół
Zanim pojawił się kościół, żołnierze, którzy mieszkali tu w obozie PKPR, zbudowali krzyż. Anegdotę, jak powstawał, przytacza Janusz Kowalewski: „Na lotnisku walało się wiele żelastwa z rozmontowanych i uszkodzonych samolotów. No to wzięli sobie, co było potrzebne do zmontowania krzyża-pomnika i w ciągu jednej nocy, zgodnym wysiłkiem, wystrzelili w niebo pięknym a prostym w konstrukcji krzyżem penrhoskim. Nazajutrz komendant lotniska składa uroczysty protest u komendanta polskiego obozu: „polscy żołnierze rozkradają brytyjskie samoloty”. Na co komendant polskiego obozu powiada, że to był szmelc. „Ale szmelc Jego Królewskiej Mości” – mówił komendant lotniska. Tedy komendant polski zaprowadził Anglika pod krzyż i powiedział: – Co królewskie oddaliśmy Bogu. Anglik zasalutował i powiedział „Sorry”. (s. 23).
A więc ten krzyż stoi teraz przed kościołem, a u jego stóp napis w trzech językach (polskim, angielskim, walijskim): „W drodze do wolnej Polski” z datą 3 maja 1947 r.
Kościół dla Polaków ma szczególne znaczenie. Dlatego dbali i dbają o niego wszyscy i administracja Ośrodka, i księża, i siostry ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej, i rezydenci. Wypełniony jest dziełami, zwracającymi uwagę.
Kiedy wchodzę do kościoła, po lewej stronie dostrzegam obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej z podpisem autora: H. Powierza, Warszawa 1975. To ciekawa kopia. Pytam więc mieszkańców, czy coś bliżej mogą o tym obrazie powiedzieć. Niestety, nikt nic nie wie.
Na cmentarzu w Pwhelli natknęłam się na nagrobek gen. Władysława Powierzy, więc może autorem tego obrazu jest ktoś bliski. Generał zmarł w grudniu 1975, a mieszkał w Osiedlu od 1950 r. z żoną, która zmarła w 1967 r. Ich życiorysy są przykładem niezwykłych polskich losów. Przytoczę więc życiorys Władysława Pawła Powierzy: urodzony w Wilkowie pod Wysokiem Mazowieckiem 11 sierpnia 1891, zmarł 17 grudnia 1975, syn Pawła Powierzy, powstańca z 1863 r., uczestnik strajku szkolnego w r. 1905, żołnierz armii rosyjskiej podczas pierwszej wojny światowej w szeregach Kaukaskiej Dywizji Grenadierów. Dowborczyk, podporucznik 3 Dywizji Strzelców gen. Iwaszkiewicza. Podczas wojny polsko-sowieckiej oficer sztabowy i szef sztabu 1 Dywizji Litewsko-Białoruskiej. Uczestnik bitwy pod Radzyminem i wyprawy gen. Żeligowskiego na Wilno. W okresie międzywojennym był m. in. szefem sztabu 29 Dywizji Piechoty, szefem sztabu Komendy Obwodu Warownego Wilno, dowódcą 62 pułku piechoty i dowódcą piechoty dywizyjnej 23 Dywizji Piechoty. Uczestnik kampanii wrześniowej jako dowódca tej Dywizji. Jeniec w oflagu Murnau, po wyzwoleniu II zastępca dowódcy 3 Dywizji Strzelców Karpackich. Generał brygady od 1964, odznaczony m. in. VM. Zamieszkał w Osiedlu, kiedy miał 59 lat.
U góry słabo widoczny napis: Józefa Powierzyna z Salomonowiczów, polonistka z Wilna 16.3.1896, + 8.9.1967.
Dopiero po powrocie do Londynu dowiedziałam się od Kierownika Osiedla, że z tyłu obrazu jest kartka z dokładną informacją. Poprosiłam p. Janinę Tomaszewską o zrobienie zdjęcia. A informacja jest następująca: „Niniejszą kopię obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej ufundowało Koło Penrhos Związku Ziem Półn.-Wsch. dla kaplicy Osiedla. Obraz ten namalowany został przez Helenę Powierza w czerwcu 1953 r. w Warszawie, skąd przybył w sposób przedziwnie szczęśliwy w lipcu tegoż roku do Wielkiej Brytanii, uniknąwszy kontroli władz celnych komunistycznych. Poświęcenia obrazu dokonał Ks. Prałat Franciszek Karkowski, Proboszcz Osiedla, w dzień Święta Żołnierza 15-ego Sierpnia 1953 r., w Trzydziestą Trzecią Rocznicę Cudu nad Wisłą. Życzeniem ofiarodawców jest, ażeby w wypadku likwidacji kaplicy lub Osiedla obraz ten został przekazany do Klasztoru Sióstr Nazaretanek w Pittsford – Anglia”. Pośród osób podpisanych jest tutaj Władysław Powierza jako pułkownik. To jedyne dzieło tak skrupulatnie opisane. Jak napisał Kierownik Osiedla: „nikt w 1953 r. nie wyobrażał sobie, że Penrhos będzie funkcjonował w 2019 roku. A klasztor/szkołę w Pitsford zamknięto w roku 1984”. (M. Dreweński, 70 lat Penrhos, „Tydzień Polski”, 1/11/2019, s. 6). Ale jednak w roku 2020 przekazany będzie walijskiej instytucji ClwydnAlyn. Może więc warto było poczynić takie zastrzeżenie. Pytanie tylko, jak długo obraz ten ma szanse na pozostanie w Penrhos i czy nowy właściciel zechce go zatrzymać?
Również w przedsionku tuż przed wejściem do głównej nawy wisi po prawej stronie piękny anioł z wodą święconą.
Za drzwiami, już w głównej nawie, również po prawej stronie ogromnych rozmiarów obraz. Dreweński napisał (M. Dreweński, Kościół Matki Boskiej Częstochowskiej i św. Kynfila w Penrhos), że obraz ten (181cmx363cm) namalował Stefan Jaworski, gdy mieszkał w Kettering i przywiózł go do Penrhos, kiedy przeprowadził się tu na stałe. To na pewno kopia Jana Matejki Zaprowadzenie chrześcijaństwa.
A po lewej stronie zadziwiająca Droga Krzyżowa. Zachwycamy się nią razem z Marylą Jakubowską, architektem i artystką. Szukamy odpowiedzi na pytanie, skąd się tu wzięło to niezwykłe dzieło z podpisami w języku walijskim. A więc artystą był Walijczyk, ale jak brzmi nazwisko – na obrazach znajdujemy tylko sygnaturę „P”.
Rozpytuję wszystkich, czy ktoś zna historię tej Drogi Krzyżowej. Wreszcie siostry, pracujące w szpitalu, kierują mnie do ks. Stanisława Leniarta, który mieszka teraz w Manchester, a który w Penrhos pełnił posługę przez ponad 25 lat. Po powrocie do Londynu, dzwonię więc do Księdza i słucham opowiadania. Dzieło to było wykonane na zamówienie walijskiego katolickiego księdza, mieszkającego na wyspie Anglesey. Po jego śmierci nikt tej Drogi Krzyżowej nie chciał. Przenoszona i przewożona w różne miejsce, trafiła w końcu do Abersach, gdzie leżała spakowana w piwnicy kolejnego kościoła. Poszukujący Drogi Krzyżowej do kościoła w Penrhos, ks. Leniart rozmawiał o swoich próbach pozyskania obrazów, które towarzyszą jednemu z najważniejszych nabożeństw wielkopostnych, z księdzem z Abersach, który natychmiast pokazał tę zasłoniętą, niechcianą przez innych Drogę Krzyżową. Ks. Leniart ten dar z wdzięcznością przyjął i dzisiaj Droga walijskiego artysty, z podpisami w walijskim języku, towarzyszy Polakom podczas ich modlitw. Ks. Leniart stworzył jednak w penrhoskim kościele Drogę Krzyżową na wzór tej w Lourdes. Tradycyjne 14 stacji bolesnych, uzupełniają kolejne 3 chwalebne (XV-XVII), namalowane przez Ewę Brodzińską – podpisy pod nimi są w języku polskim.
Idziemy w głąb kościoła, a tam w prezbiterium cztery piękne witraże Feliksa Matyjaszkiewicza (ur. w Warszawie 1913, zm. w Folkestone 2007), artysty malarza, absolwenta Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, który przygotowywał również scenografię i kostiumy dla przedstawień teatru ZASPu i Syreny.
I jeszcze jeden niezwykły akcent. W Penrhos zamieszkała nasza niezwykła Janeczka Kwiatkowska. Czy są tacy, którzy jej nie znają? Działała w wielu londyńskich organizacjach i w nich wszystkich wnosiła „wiatr”, zawsze pomysły na rozwiązanie problemów i zdrowy rozsądek. Kiedy weszła do kościoła, była zdumiona, że Ksiądz odprawia mszę św. na tle stalowych drzwi ewakuacyjnych z ogromnymi sztabami, a nad nimi oświetlony znak wskazujący, że to droga ewakuacji. Janka nie zwykła wyrażać jedynie niezadowolenie, ale brała na siebie załatwienie sprawy. W tym wypadku poprosiła Księdza Rektora, Stefana Wylężka, o znalezienie odpowiedniego obrazu, o właściwych rozmiarach. Kiedy się pojawił, razem z p. Cecylią Jakubowską, zawiesiły go na stalowych drzwiach i ozdobiły jedwabnym materiałem wokół, gdzie Janka ułożyła swoją biżuterię jako votum. Teraz Ksiądz odprawia mszę św. na tle znakomitej kopii obrazu włoskiego artysty, Abramo Finelli, Św. Rodzina.
Piszę tylko o dziełach sztuki, ale przecież ten kościół pełni też swoją podstawową rolę, wypełniony jest modlitwami ludzi – tych jeszcze w pełni sił, i tych chorych, czasem samotnych, którzy tutaj znajdują pocieszenie. Mieszkańcy Osiedla potrzebują księdza i nabożeństwa. Firma, która ma przejąć Penrhos zapowiedziała, że kościoła nie będzie utrzymywać. Jak mówi p. Dreweński, jeszcze w tej sprawie toczą się rozmowy. Ks. Rektor, Stefan Wylężek, również to potwierdza i ma nadzieję, że kościół uda się utrzymać. Jaki będzie finał?
Biblioteka
To cel mojego przyjazdu.
Książki oprawione, opisane, stoją na specjalnie zakupionych regałach. Próbowano je także opracowywać, powstało kilka katalogów, ale nie uwzględniały one ani wydawcy, ani roku wydania. Żeby wybrać to, co mogę zabrać do Biblioteki Polskiej w Londynie, muszę przejrzeć więc każdą książkę po kolei, a przede mną ok. jedenaście tysięcy książek. Pomaga mi Ania Smith (Towarzystwo Powiernicze). Możemy przejrzeć jedynie to, co ustawione na głównych regałach. Wybieramy tylko wydawnictwa emigracyjne, ale także – jeśli się trafią – z okresu międzywojnia. Myślałam początkowo, że biblioteka była tworzona z darów rezydentów, ale okazało się to nieprawdą. Znajduję bowiem Dickensa Opowieść o dwóch miastach z przedmową Jana Kotta, wydaną w Warszawie w 1948 r., gdzie na stronie tytułowej znajduję odręcznie napisany tekst: „Zakupiono w lutym 1949 za 13$ i wciągnięto do inwentarza biblioteki 41.O.H.V. Penrhos, dn. 27 II 1949. M. A. Jankowski, mjr”. Biblioteka powstawała więc świadomie jako istotna część Osiedla i starano się tworzyć ją profesjonalnie: kupowano książki i wpisywano je do inwentarza. Włożono też sporo pracy w oprawę książek, opisanie ich na papierowych obwolutach, oznaczenie sygnaturami i zaopatrzenie każdego tomu w drukowaną kartę wypożyczeń, którą skrupulatnie wypełniano. Kim był pierwszy bibliotekarz major Jankowski, którego wpisy odnajduję w tych pierwszych książkach. Jego życiorys odnalazłam w naszym Archiwum Osobowym Emigracji im. B. Jeżewskiego. W jednym z życiorysów znajduję takie informacje: „Marian Aleksander Jankowski, podpułkownik piechoty, urodzony w Warszawie 15 sierpnia 1892 r., odznaczony orderem Virtuti Militari 5 klasy, Krzyżem Walecznych 3-krotnie, Złotym Krzyżem Zasługi i innymi odznaczeniami polskimi i brytyjskimi, bibliotekarz osiedla Penrhos, zmarł tamże 28 stycznia 1962. Zmarły od początku założenia Kościoła Ewang.-Reformowanego w Wielkiej Brytanii był jego członkiem, za zasługi położone w pracy dla bliźnich Synod obdarzył go godnością Kuratora tegoż Kościoła. Pozostał on wierny aż do śmierci swojemu Panu o czym niech świadczą słowa, które napisał przed kilkoma laty w liście do swego duszpasterza Ks. Sup. Romana Maziarskiego ze szpitala, gdzie przebywał złożony ciężką chorobą: „Stałem już na progu wieczności, lecz Bóg kazał mej biednej duszy wrócić na ziemię, bo widać nie spełniłem jeszcze mego zadania ziemskiego… Jestem bardzo wyczerpany nerwowo, ale duch mocny. W największych cierpieniach przeczytałem dwukrotnie Księgę Hioba i to mnie krzepiło. Modliłem się za wszystkich tylko nie za siebie, gdyż przyjąłem krzyż, który zesłał na mnie Bóg, z pokorą i ufnością. To było potrzebne do starcia pychy i wzbudzenia pokory, której mi brak było. Chwalę Pana za to doświadczenie, wiele bowiem przemyślałem i sprostowałem drogę, którą mam kroczyć w przyszłości… Najważniejszą lekturą jest mi Biblia, z którą się nie rozstaję…”. („Dobra Nowina…”, nr 1-2 1962). A w członkowskiej karcie ewidencyjnej Sekretariatu Kół Oddziałowych Koło SPK 220 znajduję jeszcze dodatkowe informacje: ukończone studia uniwersytetu we Fryburgu (chemia), nabyta specjalność i wyszkolenie po wojnie: bibliotekarstwo; obecny rodzaj zatrudnienia: bibliotekarz Osiedla. I jeszcze jedna informacja: syn w Polsce. Dzisiaj bibliotekę prowadzi p. Krystyna.
Kolejna książka, budząca zainteresowanie: Philip Gibbs Wolność nie ma ceny. Powieść, przełożył Edward Marcin Konopka, wydana przez Wydawnictwo Polskie Tern (Rybitwa) Book w Londynie, prawdopodobnie w 1954 r. ze znakiem Polski Walczącej. To chyba pierwsza książka, opublikowana przez angielskiego autora w języku angielskim (No price for Freedom, wydana u Hutchisona rok później niż w polskiej wersji) o powstaniu warszawskim. Na pierwszej stronie wydrukowana dedykacja: „Irenie Rybotyckiej, która tragiczne lata wojny przetrwała w Polsce, a teraz na wygnaniu w Anglii, zachowuje pogodę i wesołość, i darzy otoczenie wartościami ducha – z wyrazami głębokiej wdzięczności za wyczerpujące informacje o swych przejściach i życiu w Polsce. – Philip Gibbs”. Na książce pieczęć: „The Polish Research Centre LTD. Committee Education & Library Committee. Central Circulating Library”. Ta angielska instytucja wspierała i finansowała także Bibliotekę Polską w Londynie. Kiedy wracam do Londynu, znów zaglądam do Archiwum Jeżewskiego, żeby znaleźć informacje o Irenie Rybotyckiej, której popularny angielski autor, zadedykował książkę. Kim była? Trafiam na artykuł dra Zdzisława Jagodzińskiego, byłego dyrektora Biblioteki Polskiej POSK w Londynie, Krzewicielka polskiej książki. W pierwszą rocznicę zgonu Ireny Rybotyckiej („Dziennik Polski”, 12.04.2000). Okazuje się, że jej ojciec, Rudolf Wegner, założył własne „Wydawnictwo Polskie” z siedzibą w Poznaniu, które publikowało znakomite serie, jak „Biblioteka Laureatów Nobla”, „Biblioteka Autorów Polskich”, „Cuda Polski” i in.; wydawało też monografie postaci historycznych i kolorowe, ilustrowane książeczki dla dzieci. Irena Wegnerówna pracowała w wydawnictwie ojca. W 1929 wyszła za mąż za Tomasza Rybotyckiego, który dołączył także do zespołu. Podczas II wojny Irena prowadziła wydawnictwo już tylko z matką. Z wpływów ze sprzedaży książek finansowały wiele akcji, prowadzonych przez Armię Krajową (wykupywanie więźniów, wspomaganie autorów). Gestapo podejrzewało, że to wydawnictwo stworzyło dla Podziemia znak Polski Walczącej (litery PW w formie kotwicy) – w rzeczywistości był to znak firmowy „Wydawnictwa Polskiego”, o czym świadczyły książki, wydane przed wojną. Udowodnienie tego Niemcom zapobiegło groźnym konsekwencjom. Irena Rybotycka wzięła udział w powstaniu warszawskim jako łączniczka. Kiedy Rybotyccy pojawili się w Londynie, wznowili działalność wydawniczą pod firmą Wydawnictwo Polskie Tern (Rybitwa) Book. Wydano najpierw książkę kucharską „Jak gotować?” Marii Disslowej, która opublikowana została także w angielskiej wersji. Wznowiono wydawanie serii „Cuda Polski”, powieści Rodziewiczówny, książek dla dzieci i młodzieży. Wydano ponad 40 tytułów, a do klęski przyczyniła się nieudana umowa z Zofią Kossak-Szczucką, ale to już inna sprawa. Irena Rybotycka zmarła 9 kwietnia 1999 r. w Laxton Hall.
CMENTARZ
Nie można nie napisać o cmentarzu, kiedy pisze się o Penrhos. Do Pwhelli na cmentarz zabrała mnie Janina Tomaszewska, również znana w wielu polskich instytucjach w Londynie. O tym cmentarzu powstała publikacja Karoliny Grodziskiej Polskie groby na cmentarzach Północnej Walii (Kraków 2004), ale zupełnie innych wrażeń dostarcza osobista wizyta. Pięknie położony ponad miastem na wzgórzu. Nagrobki wyglądem bardzo podobne – albo krzyże, albo proste płyty, wykonane z szarego walijskiego łupku. Na ogół z imieniem i nazwiskiem, datami urodzenia i śmierci, ale czasem pojawia się krótka informacja, jak ta na grobie Józefa Mrozowskiego (ur. 16.5.1917, zm. 10.8.1991): „Wierny żołnierz Rzeczypospolitej”.
Trafiam na nagrobek, który przypomina skromnie znakomitą postać: „inż. Leonard Stanisław Danilewicz, ur. 5.9.1905 w Noworosyjsku, zm. 14.8.1976 w Bangor. RiP”. Tylko tyle! A przecież był to znakomity inżynier, współwłaściciel i współzałożyciel firmy Warsztaty Radiotechniczne AVA, produkującej w latach trzydziestych maszyny szyfrowe dla potrzeb wojska i urządzenia pomocnicze służące do kryptoanalizy; był współtwórcą zbudowanej w AVIE radiostacji krótkofalowej o dużej mocy z wysuwaną anteną, zapewniającej m. in. połączenia Warszawy z Harbinem czy Teheranem. W 1939 ewakuowany wraz z firmą, przez Francję dotarł do Wielkiej Brytanii. Zamieszkał w Penrhos w październiku 1972 r. (Te informacje z książki Karoliny Grodziskiej, s. 212). Był bratem Ludomira Danilewicza, męża Marii Danilewiczowej, byłej kierowniczki Biblioteki Polskiej POSK w Londynie, który przyczynił się do zbudowania Enigmy.
W kolumbarium złożone prochy Stefana Soboniewskiego: płk. Stefan Soboniewski, prezes Osiedla Penrhos, ur. 07.12.1908 w Kamyku k. Częstochowy, zm. 7.05. 1998 w Londynie.
Tu jest także grób pierwszej żony gen. Władysława Andersa, Ireny Anders. Z napisem: „Irena Anders z domu Jordan-Krąkowska, ur. 22 VII 1894, zm. 8 XI 1981. Święta Teresko, miej ją nadal w swej opiece”. Irena Anders zamieszkała w Osiedlu w marcu 1975 r.
W pobliżu jest także kwatera RAF, gdzie pochowani są lotnicy angielscy, australijscy, kanadyjscy, stacjonujący podczas wojny w obozie wojskowym w Penrhos, przekształconym później w polskie osiedle. Pośród grobów tych lotników są także lotnicy polscy: Tadeusz Dąbrowski, Józef Zalewski i Ładysław Ustjanowski, polegli w 1940 r.
Co dalej?
Etap polskiego Penrhos dobiega końca. To Zofia Bohdanowiczowa (ur. w Wilnie 1898, zm. 1965 w Kanadzie), pisarka, poetka, mieszkanka Osiedla od kwietnia 1950 do lipca 1960, w swojej wersji parodycznej „Pana Tadeusza” nazwała to miejsce Soplicowem. Jak zapewnia Michał Dreweński, polskie pamiątki będą przez Walijczyków uszanowane. Szkoda jednak, że nie będzie to już Polskie Osiedle w Penrhos.
Dobrosława Platt