17 marca 2020, 08:03 | Autor: Piotr Gulbicki
Alicja Dobrucka: Śladami brata
To efekt wielu lat pracy. Pokłosiem projektu fotograficznego „I like you, I like you a lot” jest wydany niedawno album pod tym samym tytułem. – Jego korzenie sięgają tragicznej śmierci mojego brata Maksa. Kiedy zginął, miał 13 lat – mówi Alicja Dobrucka w rozmowie z Piotrem Gulbickim.

 

Maks utopił się w 2008 roku.

– W pokopalnianym wykopalisku, w okolicach naszych rodzinnych Kowar. Do tragedii doszło podczas harcerskiej wycieczki. Ja byłam wtedy w Anglii, gdzie studiowałam fotografię artystyczną na London College of Communication. Po otrzymaniu wiadomości od razu wsiadłam w samolot, wróciłam do domu i razem z rodzicami, którzy czekali na mój przyjazd, poszliśmy do prosektorium żeby zidentyfikować ciało. Tato wszedł pierwszy, potem zawołał mamę i mnie, mówiąc żebym zrobiła zdjęcia Maksa i całego pomieszczenia.

 

Na pamiątkę?

– Fotografia zawsze była pasją ojca, od młodości, kiedy jeszcze mieszkał na wsi, utrwalał na kliszy dosłownie wszystko. Wesela, pogrzeby, mniejsze i większe uroczystości. Z zawodu jest elektrykiem, prowadzi elektrownię wodną, ale dawny sentyment mu pozostał i z czasem przeszedł też na mnie. Wyjęłam więc aparat, który zawsze noszę ze sobą, i zaczęłam robić zdjęcia – najpierw w prosektorium, a potem w kaplicy, w domu, podczas policyjnego dochodzenia. Fotografowałam otaczającą nas rzeczywistość, ale też członków rodziny, znajomych, kolegów brata. Mimo że Maks był ode mnie o osiem lat młodszy, byliśmy ze sobą mocno zżyci i nie bardzo docierało do mnie co się tak naprawdę stało. Łatwiej było mi patrzeć na to przez pryzmat aparatu, tym bardziej, że w Polsce zostałam jeszcze dwa miesiące. Pomagałam mamie w wymianie mebli i uporządkowaniu pokoju brata, z którego wynieśliśmy wszystkie jego rzeczy. Łóżko oddaliśmy znajomym, a militaria kolegom, z którymi dzielił tę pasję.

 

Militaria?

– Były wśród nich między innymi pudełeczko z nożem, łuski, atrapy granatów, repliki broni oraz mundurów wojskowych. W Polsce panowała wówczas moda na amerykańską armię, głównie pod kątem wojny w Wietnamie, ale też na naszych cichociemnych z okresu II wojny światowej. Młodzi ludzie tworzyli coś na kształt grup rekonstrukcyjnych, odwołując się do tamtych wydarzeń. Byli przedstawicielami pierwszego pokolenia urodzonego po 1989 roku, które nie doświadczyło życia w komunizmie. Dorastali w czasie, kiedy przenikanie zachodniej kultury i fascynacja nią była nad Wisłą na porządku dziennym, w różnych dziedzinach życia.

Po śmierci brata zaprzyjaźniłam się z jego kolegami, których miał trzech. Dużo z nimi rozmawiałam, ich oczami odkrywając Maksa. Opowiadali gdzie chodził, co robił, czym się interesował, a ja chciałam to wszystko zachować i utrwalić za pomocą zdjęć. Podczas moich późniejszych wizyt w Polsce zawsze się z nimi spotykałam, a oni odwiedzali moją mamę. Tak narodził się projekt fotograficzny, wokół którego przez kolejne lata ogniskowało się moje życie. Mimo że w tym czasie uczestniczyłam w wielu innych, inspirujących pod względem artystycznym przedsięwzięciach, „I like you, I like you a lot” było na pierwszym miejscu.

 

Jego podsumowaniem jest wydany właśnie album.

– Zamieściłam w nim 61 fotografii, z kilku tysięcy jakie zrobiłam, wszystkie w formacie 30 na 30 centymetrów. Bardzo różnych, gdyż z czasem ta seria zaczęła się rozrastać i przybierać nowe wymiary. W albumie jest tylko jedno zdjęcie twarzy Maksa, pokazuję za to szereg miejsc z nim związanych, które były mu szczególnie bliskie i gdzie się obracał. Ale jest też szerszy kontekst – okolica, członkowie rodziny, celebracja ważnych wydarzeń. Jedną z moich ulubionych fotografii jest ta, na której ciocia i wujek obchodzą Święta Bożego Narodzenia w swoim domu w Olesznej, oddalonym o godzinę drogi od Kowar. Bije z niej typowo polski klimat.

 

Jest też płonący śmietnik…

–… obok którego akurat przechodziłam i udało mi się go uwiecznić. Są też drzewa chylące się ku upadkowi, leżący na kanapie pies, rwąca rzeka czy różne odcienie nieba. Podczas pracy nad tym projektem dużo eksperymentowałam – sporo zdjęć było robionych pod światło, albo wręcz odwrotnie, w miejscach gdzie go zupełnie brakowało. Natomiast ich cechą wspólną jest to, że są analogowe.

 

Całość zajęła ci kilka lat.

– Dokładnie osiem. Postanowiłam powiedzieć „pas”, kiedy w 2016 roku, będąc w Polsce poszłam odwiedzić „Żabota”, jednego z kolegów Maksa. Nie było go jednak w domu, zastałam tylko pusty pokój. Wtedy zrozumiałam, że zakończył się pewien etap, a każdy z chłopców, którzy w międzyczasie stali się już mężczyznami, ma własne sprawy. Niedługo potem „Żabot” się powiesił.

 

Powiesił?

– Miał problemy osobiste, z którymi nie potrafił sobie poradzić. To straszne, kiedy życie odbiera sobie człowiek, tym bardziej dopiero stojący u progu swojej drogi. Jednak, z tego co zauważyłam, obecnie młodzi ludzie inaczej postrzegają śmierć. Dla nich, a przynajmniej dla części, nie do końca kojarzy się ona z czymś tragicznym. Inaczej wygląda to u starszego pokolenia. Pamiętam z jak wielkim, nieukrywanym bólem, mój dziadek patrzył na zdjęcie Maksa, ale dla współczesnego nastolatka śmierć jest chyba zbyt abstrakcyjna, żeby tak mocno ją doświadczać.

 

Seria była prezentowana w wielu miejscach.

– Na koniec studiów, kiedy jeszcze znajdowała się w początkowej fazie, dostałam za nią nagrodę Deutsche Banku w wysokości 10 tysięcy funtów, a potem pokazywałam ją między innymi w londyńskiej Photographers’ Gallery, podczas New Contemporaries, Venice Biennale, Hereford Photography Festival, a także w Wiedniu, Tiranie, Bombaju, La Valeccie i Miejscu Projektów Zachęty. To właśnie po tej ostatniej, warszawskiej wystawie, trzy lata temu zrodził się pomysł wydania albumu. Nie sądziłam, że zajmie to aż tyle czasu, ale różne problemy, w tym śmierć znanego historyka sztuki i kolekcjonera, a jednocześnie mojego przyjaciela doktora Thomasa Frangenbera, który pisał do niego wstęp, opóźniły to przedsięwzięcie. To była bardzo ciekawa postać. Jego małe mieszkanie w bloku w dzielnicy Islington stało się miejscem spotkań artystów, a jednocześnie znajdowała się tam jedna z najbardziej interesujących współczesnych kolekcji sztuki, między innymi z pracami takich tuzów jak Angela de la Cruz, Amikam Toren, Martin Creed czy Reza Aramesh.

 

Album ostatecznie ukazał się w Londynie.

– Nieprzypadkowo, gdyż od lat jest on moim domem. Brytyjską stolicę pokochałam od pierwszego wejrzenia, kiedy przyjechałam tu na kurs języka angielskiego w 2003 roku. Od razu postanowiłam, że po skończeniu szkoły średniej wrócę i rzeczywiście kilka miesięcy później byłam z powrotem. Mieszkałam w squacie w dzielnicy Surrey Queys, pracowałam jako kelnerka, a z czasem zaczęłam studia fotograficzne na Goldsmiths University. Dzięki temu trafiłam do Pragi. W ramach wymiany międzyuczelnianej znalazłam się w The Film and TV School of the Academy of Performing Arts, czyli słynnym praskim FAMU. Uczyłam się tam przez rok, a następnie wróciłam nad Tamizę, gdzie ukończyłam studia magisterskie z fotografii artystycznej na London College of Communication.

 

Na koncie masz kilkanaście projektów artystycznych.

– Dokładnie czternaście. Pracowałam w wielu ciekawych miejscach, gdzie przebywałam na rezydencjach. W Tiranie robiłam zdjęcia bunkrów, będących pozostałością po czasach komunizmu, w palestyńskiej wiosce Susia utrwalałam życie tamtejszych mieszkańców, którzy dzięki nieustępliwości i odwadze stali się symbolem oporu przeciwko Izraelowi, a w Bombaju dokumentowałam architektoniczne bogactwo lokalnych budynków. Z kolei w Tokio, gdzie przebywałam dwukrotnie, starałam się uchwycić jak wyglądało to miasto 200 lat temu, a we Włoszech podążałam szlakiem trzęsień ziemi, jakie nawiedzały ten kraj w ostatnich latach.

 

Oryginalne tematy.

– Właśnie takie mnie interesują, każdy to odrębna, niezwykła historia. Jednak, jak już wspomniałem, projekt, który zaczął się po śmierci mojego brata, był szczególny. Kiedy przeglądałam jego rozmowy na komunikatorze „gadu gadu” okazało się, że Maks miał sympatię, w której się podkochiwał. Jednak oboje byli tak młodzi, że nie pisali do siebie „Kocham cię”, tylko „Lubię cię, bardzo cię lubię”. I taki właśnie tytuł, tyle że w angielskiej wersji, nadałam mojemu projektowi…

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Piotr Gulbicki

komentarze (0)

_