25 kwietnia 2020, 16:00
Trauma odosobnienia
Określnie to znalazłam w felietonie Olgi Tokarczuk, napisanym wkrótce po wprowadzeniu „lokautu”, mającego na celu zapobieżenie rozprzestrzeniania się koronawirusa. Noblistka zwierza się: „Moja introwersja długo zduszana i maltretowana dyktatem nadaktywnych ekstrawertów, otrzepała się i wyszła z szafy.”

 

Przeczytałam to zdanie pomyślałam sobie: jakże jest mi ono bliskie. Od dłuższego czasu żyję samotnie. Mój londyński świat mocno się w ostatnich latach skurczył – najbliżsi są „po tamtej stronie”, odeszli najczęściej przedwcześnie. W tym sensie moja samotność jest wymuszona. Ale nie tylko to. Przez wiele lat zaprzeczałam temu, że z natury jestem samotnicą. Wreszcie się z tym pogodziłam. Wprowadzenie ograniczeń wymuszonych zarazą nie zmieniło mojego trybu życia. Od dawna nie chodzę do kina i teatru, samotne siedzenie w restauracji czy pubie nie jest zabawne, a chodzenie po sklepach nigdy mnie nie bawiło. Żałuję tylko tego, że nie mam psa – byłyby pretekstem do wychodzenia na dłuższe spacery.

Nie wszyscy jednak dobrze czują się w takiej sytuacji. Kilka dni temu zadzwoniła do mnie znajoma, która wie, że z punktu widzenia NHS jestem w grupie podwyższonego ryzyka. Zaproponowała zrobienie zakupów. Zapewniała, że dla niej to żaden problem. Ma przecież samochód i wszystko dostarczy mi do domu. Odmówiłam mówiąc, że mam wszystko, czego mi potrzeba. Po dłuższej chwili rozmowy, gdy pytałam jak spędza czas, usłyszałam: „Czuję się fatalnie. Ja tak nie lubię być sama”.

I wtedy zrozumiałam, że moja odmowa zrobienia mi przysługi była błędem. Moja znajoma chciała mieć pretekst, by wyjść z domu, by przyjechać do mnie i – wbrew nakazom urzędniczym – wypić ze mną filiżankę herbaty. Zrobiło mi się przykro, bo poczułam, że rozmawiam z osobą, która znajduje się na krawędzi depresji.

Do niedawna była bardzo czynna. Wstawała o 6 rano, gotowała obiad i biegła do pracy. Spędzała w niej wiele godzin. Wyżywała się w niej. W przerwie lunchowej potrafiła pobiec, na przykład, na grę w kręgle lub do siłowni. Miała ciągły przymus robienia czegoś pożytecznego. Chętnie opiekowała się chorymi przyjaciółmi, pomagała komuś z rodziny. Jej mąż mówił, że ma nadaktywną żonę. A ja patrzyłam na nią z podziwem i odrobiną zazdrości. Zastanawiał się, jak ona na wszystko znajduje czas? Skąd ma tyle energii? Ale czasem nachodziła mnie refleksja: czy nie brakuje jej chwil, gdy po prostu siada się, by w ciszy i spokoju trochę podumać nad nie wiadomo czym? W ciągu kilku lat wszystko się w jej życiu zmieniło. Przeszła na emeryturę, a wkrótce mąż zmarł. Zaczęła pomagać córkom w opiece nad dziećmi, udzielać się w amatorskim teatrze. Kwarantanna to wszystko przerwała. Dla niej brak kontaktu z ludźmi jest nieszczęściem. Wie, że inni są w gorszej sytuacji, ale przeżywa „traumę odosobnienia”. Czuje się samotna, a może raczej osamotniona.

Socjolog Jan Szczepański w książce „Sprawy ludzkie” wydanej ponad 40 lat temu rozróżniał te dwa pojęcia: „Określając najogólniej różnicę między tymi dwoma stanami egzystencji ludzkiej, powiedziałbym, że osamotnienie jest brakiem kontaktu z innymi ludźmi oraz sobą samym, samotność natomiast jest wyłącznym obcowaniem z sobą samym, jest koncentracją uwagi wyłącznie na sprawach swojego wewnętrznego świata. […] Osamotnienie może więc być także wynikiem niemożności schronienia się w samotności swojego wewnętrznego świata, jeżeli nie uczyliśmy się żyć i działać w tym naszym wewnętrznym świecie. Są ludzie żyjący tylko w świecie zewnętrznych rzeczy i innych ludzi. Nie interesują się wewnętrznym odpowiednikiem świata zewnętrznego, pozostawiając go wolnej grze popędów, odczuć, zracjonalizowanych aktów świadomości już tak zautomatyzowanych, że prawie bezwiednych.” Samotność z tego punktu widzenia jest czymś ważnym, decydującym wręcz o jakości życia, bo „nie pielęgnując tego świata wewnętrznego, skazujemy się na alternatywę pełnego zaangażowania w świat zewnętrzny albo na pustkę przemijania w czasie bez treści.”

Dla Szczepańskiego, tak jak i dla Olgi Tokarczuk chwile samotności są koniecznością życiową, powrotem do siebie, pomagającym do późniejszego wyjścia do ludzi, do zewnętrzności. We współczesnym świecie, zdominowanym przez masową rozrywkę dostarczaną przez telewizję, masowe imprezy, masową turystykę i dobiegającą ze wszystkich stron głośną muzykę, wiele osób boi się zostać samym ze sobą. Wirus niewiadomego pochodzenia, który może nas z dnia na dzień dosłownie „zwalić z nóg”, ten lęk spotęgował. Uświadomił, że pomimo całego rozwoju cywilizacyjnego i nowoczesnych technologii jesteśmy kruchymi istotami podatnymi na śmiertelne choroby. Internet i telefony komórkowe stworzyły globalne społeczeństwo, w którym istnieje przymus ciągłego komunikowania się. Wywołana koronawirusem izolacja fizyczna tej formy komunikowania nie ograniczyła. A jednak okazało się, że wielu osobom potrzebny jest ktoś konkretny, bliski, a nie tylko wirtualny przyjaciel, który być może nie jest wcale tym, za kogo się podaje.

Zamknięcie w czterech ścianach z rodziną niesie w sobie inne niebezpieczeństwo – może okazać się, że tak zwani bliscy wcale nie są nam bliscy. A najtrudniejsze jest poczucie osamotnienia, gdy jest się wśród ludzi.

 

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Katarzyna Bzowska

komentarze (0)

_