26 kwietnia 2020, 08:00
Zbędni Kaszpirowscy. Nadziei szukajcie w szczerej rozmowie, słowie Bożym i Eucharystii
Anatolij Kaszpirowski pojawił się w Polsce na początku lat 90-tych i oczarował wszystkich. Tak jakby naród nasz, umęczony trudami transformacji, w ramionach szarlatanów znajdował największe ukojenie. „Adin, dwa, tri… Trzeba ludzi przeprowadzić jakby przez tunel tak, żeby przezeń przeszli i nie zginęli po drodze. Czetyrie, piat, szest…. I oto kolejny raz biorę was wszystkich za rękę i wiodę znajomą i nieznajomą ścieżką. Siem, wosiem, dewiat…” (z seansu Anatolija Kaszpirowskiego w Sali Kongresowej, 1991). Pamiętacie jeszcze te seanse? W 1991 roku miałem niespełna 8 lat, ale co nieco pamiętam. Tym, którzy nie pamiętają, polecam książkę Gabriela Michalika „Kaszpirowski. Sen o wszechmocy”.

 

Tak wiele osób jest dzisiaj w drodze do Emaus: umęczeni trudami życia, żyjący w ciemności lęku, zmagający się z depresją, zatrwożeni widmem utraty dorobku całego życia. Szukając odpowiedzi na najtrudniejsze pytania, poszukując ukojenia, pewności i bezpieczeństwa, wpadają w ramionach współczesnych „Kaszpirowskich”. Mamy dzisiaj prawdziwy wysyp różnej maści kaznodziejów, świeckich i duchownych komiwojażerów „dobrej nowiny”, którzy swoje nauczanie opierają głównie na prywatnych objawieniach, zarówno tych zbadanych i odrzuconych przez Kościół, jak i tych wciąż badanych i jeszcze niepotwierdzonych, w których znajdują proste sposoby na rozwiązanie skomplikowanych problemów i łatwe odpowiedzi na trudne pytania.

Piszę o tym, ponieważ w dzisiejszej liturgii Słowa – owszem – dostrzegam ogrom nieszczęścia i bezmiar ludzkiego dramatu obecnego w doświadczeniu uczniów uciekających z Jerozolimy, ale dostrzegam również światło nadziei, które w tej niezwykle pięknej historii rozbłysło i świeci także nam. To właśnie temu boskiemu światłu chciałbym poświęcić dalszą część naszych rozważań.

Uczniowie będąc w drodze do Emaus rozmawiali ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Użyte w tym kontekście greckie słowo „homilein” – „rozmawiać”, oznacza, że rozmawiali szczerze o tym, co naprawdę myślą i czują. Jaka z tego nauka dla nas? Bóg nie wychodzi na spotkanie z tymi, którzy rozmawiają nieszczerze, skrywają swoje prawdziwe uczucia i intencje. Bogu i sobie warto mówić o najboleśniejszych rozczarowaniach i rozterkach. Możliwość otwarcia serca i szczerej rozmowy, choćby nasza ocena rzeczywistości była błędna – bo przecież nikt nie jest nieomylny – jest cennym gruntem, na którym łatwiej odnaleźć nadzieję.

Po drugie – uczniowie nie oczekują cudów. Jakby w myśl zasady, którą powtarzał jeden z naszych seminaryjnych profesorów: „Nie ulegać emocjom i nie oczekiwać zbyt wiele”. Uczniowie spotykają Boga w tym, co podstawowe i fundamentalne – w rozważaniu Bożego słowa i w Eucharystii – „I zaczynając od Mojżesza, poprzez wszystkich proroków, wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego”; „Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go”.

Rozterki i rozczarowania uczniów-uciekinierów stały się dla Zmartwychwstałego okazją przyniesienia pomocy ich skołatanym umysłom. Ich szczere rozmowy w drodze stały się okazją zawiązania wspólnoty i otwarcia oczu. Nie potrzeba było wiele. Wystarczyło skupić się na tym, co najważniejsze: pełnej wzajemnej troski szczerej rozmowie, słowie Bożym i Eucharystii. Od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Przypominamy sobie o tym zawsze, gdy modlimy się Piątą Modlitwą Eucharystyczną: „Ty nas zawsze podtrzymujesz w doczesnym pielgrzymowaniu, a zwłaszcza w tej godzinie, w której Jezus Chrystus, Twój Syn, gromadzi nas na świętej wieczerzy. On, podobnie jak uczniom w Emaus, wyjaśnia nam Pisma i łamie dla nas chleb”. Człowiekowi wierzącemu naprawdę niczego więcej nie potrzeba. W tym mieści się wszystko, a wszelkiej maści „Kaszpirowscy” stają się zbędni.

 

ks. Bartosz Rajewski

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Bartosz Rajewski

komentarze (0)

_