30 kwietnia 2020, 08:00
Małe ojczyzny Ewy Kwaśniewskiej: Herbatka
Strasznie męczące jest to „nicnierobienie”. Nie wiem jak wy Drodzy Czytelnicy, ale ja czuję się jak balon, z którego uszło powietrze, jak sadzawka, z której spuszczono wodę, jak … ach, sama już nie wiem jak!? Chyba byle jak! A jak jest byle jak, to wedle angielskiego zwyczaju należy się napić herbaty. To sposób na wszelkie zło i najlepsze lekarstwo (po Paracetamolu oczywiście!) na smutki, przygnębiające wieści, straszliwe statystyki i… brak świeżych drożdży w polskich sklepach. Upieczenie własnego chleba (którego ozdrowieńczy zapach rozszedłby się po domu ku pokrzepieniu serc!), staje się coraz bardziej niemożliwe.

Herbata jeszcze jest! Ale i na nią niebawem przyjdzie kryska. Straszne wieści dochodzą w tej sprawie ze świata. Plantacje w Kenii, najważniejszego dostawcy ożywczych liści do Wielkiej Brytanii, już cierpią z powodu Coronawirusa. To samo dzieje się w innych afrykańskich krajach. Producenci w Malazji, Sri Lance i Indiach załamują ręce! Nie ma ludzi do zbierania. Chorują! Koneserzy, ci którzy piją tylko co najlepsze, czyli taką chociażby Darjeeling (zwaną też szampanem wśród herbat), muszą liczyć się z wielkimi brakami. Pierwsze zbiory już podobno się zmarnowały. Ceny gwałtownie pójdą w górę! Co to oznacza dla nas, herbacianych szaraczków? No, wiadomo. Zamiast tej najlepszej z najlepszych, przyjdzie nam popijać „byle co”. Zamiast chodzić do Fortnum & Mason po puszkę „Queen Anne” albo jeszcze lepiej, kazać sobie tam zrobić jakąś aromatyczną mieszankę na wagę (pyszne!), zadowolimy się torebką herbacianą maczaną w kubku. A jak już będzie naprawdę źle, to i „drugi napar” trzeba będzie z tej torebki zrobić. I nie marudzić!

Żarty żartami, ale sprawa jest poważna. Kenia eksportuje do Wielkiej Brytanii 62 tysiące ton herbaty rocznie. Kraj jest jak i my tutaj, w tak zwanym „lockdown”, choć podobno statki z cennymi listkami stale jeszcze opuszczają Mombasę. No ja nie wiem. Oby! Wypijamy tu 100 milionów filiżanek herbaty CODZIENNIE! Bez świętej „cup of tea” nie da się żyć! Nie dziwię się, że wśród handlowców, narasta zrozumiałe napięcie. Powiało bezherbacianą grozą!

Chińczykom w Roku Pańskim 2020 zawdzięczamy Coronawirusa, Chińczykom z roku 2732 przed Chrystusem, zawdzięczamy – herbatę. Jak mówi legenda, imperator Shen Nung odkrył cudowne jej właściwości, kiedy liść z dzikiego herbacianego drzewka wpadł mu do czajnika z gotującą się właśnie wodą. Ach, pyszności! – zakrzyknął władca i nazwał ten trunek ch’a. A ten chiński znak symbolizuje harmonię, jakiej z naturą doświadcza wtedy człowiek! Do XVII wieku wszystkie chińskie herbaty były zielone. Dopiero kiedy zaczęto ją rozwozić po świecie, zieloną herbatę poddawano fermentacji, co przedłużało jej żywot. Docierała w najdalsze zakątki świata już jako herbata czarna. Mądrzy Chińczycy bardzo pilnowali samego procesu zbierania herbacianych listków. Młodym dziewczętom, które się tym zajmowały, nie wolno było jeść czosnku, cebuli ani innych „smrodliwych” przypraw. Delikatne paluszki miały pachnieć wyłącznie herbatą! W naszych już czasach, dobierani starannie studenci Shanghai Tea Institute, muszą rozpoznać każdą z tysiąca odmian herbaty. Wąchają, kruszą w palcach, rozcierają, parzą, przecedzają… a jak ta sztuka musi być trudna, świadczyć może znikoma ilość tych, którzy dostają Tea Art Certificate. Jest ich raptem 75! Na całe wielkie Chiny!

O japońskiej celebrze herbacianej możnaby napisać dziesięć kolejnych felietonów, o wielbłądach, które gigantyczną karawaną sunęły przez półtora roku do Rosji, aby wreszcie dowieźć herbatę do Moskwy (11 tysięcy mil!) też. Swoją drogą, biedne te wielbłądy! Odetchnęły dopiero gdy ruszyła kolej Trans-Syberyjska i herbata transportowana była w niewiele ponad tydzień. Felieton piszę w dniu urodzin panującej nam Królowej Elżbiety. W czasie zarazy salw armatnich w Londynie nie będzie, ale „afternoon tea” z tej okazji wypijemy na pewno wszyscy. Zwyczaj ten zawdzięczamy Annie, siódmej księżnej Bedfordu, której bardzo dłużył się czas pomiędzy śniadaniem, a późną kolacją. Zarządziła więc po południu „małe co nieco” plus filiżankę herbaty, aby „przetrwać głód”. Mądra kobieta!

A komu zawdzięczamy wygodne „tea bags”?  Oczywiście Amerykanom! W 1908 roku jeden z kupców herbaty wysłał próbki tego co chciał sprzedawać, nowojorskim restauracjom i kawiarniom. Zamknął je w malutkich jedwabnych torebeczkach. Po jakimś czasie okazało się, że restauratorzy wrzucali te torebeczki do czajników, aby zyskać na cennym czasie! Ta mało wytworna metoda przyjęła się powszechnie. Cudowny ceremoniał spospoliciał! (jak wiele innych).

W mojej rodzinie celebrowanie herbatkowego obyczaju zawsze miało się dobrze. Mama miała swoją ulubioną filiżankę chińską z najcieńszej porcelany i nikomu nie wolno było jej ruszyć. Piła herbatę mocną, czarną. Tata miał szklankę (która parzyła palce!) i wrzucał sobie dwa plasterki cytryny, plus dwie łyżeczki cukru. Ja miałam swój kubeczek z napisem „ręce precz od tego kubka!”, piłam z mlekiem, czyli po naszemu mówiąc „bawarkę”. Herbatę nadal pijemy często i „ z lubością”. Mój kochany tata, który od ponad roku jest pod serdeczną opieką „Antokolu”, też dostaje tam swoją „świętą herbatkę”. Z ulubionym sokiem malinowym. Nie może co prawda brać udziału w eleganckich popołudniach herbacianych w bibliotece, które przed czasem „zarazy” tak pięknie tam celebrowano (gdzie nakrywa się wytwornie do stołu, wyciąga najlepszą porcelanę, nastawia miłą muzykę, a pani Ania piecze specjalne ciasto), ale i tak jest zadowolony. Herbatkę podają mu przecież czułe ręce najlepszych pod słońcem opiekunek. O tatę i herbatę – jestem więc spokojna! Wszystko jest dobrze!

 

Na zakończenie kochanym Czytelnikom polecam piosenkę z Kabaretu Starszych Panów, którzy sławili herbatkę tymi oto słowami:

Z rozkoszy tego świata

ilości niepomiernej

zostanie nam po latach

herbaty szklanka wiernej.

I nieraz się w piernatach pomyśli w porze nocnej:

– Ha, trudno! Lecz – herbata!

Herbaty szklanka mocnej.

 

Bo póki ciebie,

ciebie nam pić –

póty jak w niebie,

jak w niebie nam żyć

herbatko! –

  herbatko! –

    herbatko!

 

Tak wdzięczni, że nas darzysz

pod koniec już sezonu –

o tobie będziem marzyć

twój zapach czule chłonąc.

Aż kiedyś – syci woni –

poprzestaniemy na tym,

bo doktor nam zabroni

picia mocnej herbaty.

 

Ach, po co, po co, po co nam żyć,

kiedy nie będzie nam wolno już pić

herbatki –

  herbatki –

    herbatki.

 

No to co… wstawiamy czajnik? Na zdrowie!

 

 

Ewa Kwaśniewska

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Ewa Kwaśniewska

komentarze (0)

_