Boris Johnson „odkrył”, że Państwowa Służba Zdrowia jest wspaniała i nie jest tylko workiem bez dna dla państwowych pieniędzy. Zauważył też, że tworzą ją ludzie – dobrze do tej pracy przygotowani, oddani, dbający o pacjentów często bardziej niż wymagają tego zapisane w ich kontraktach obowiązki. Część obecnego hasła, które powtarzane jest przez polityków, zwłaszcza rządzącej partii, przy każdej okazji brzmi: „Save NHS” – „Chroń służbę zdrowia”.
To nowe podejście do pracowników służby zdrowia ze strony Partii Konserwatywnej. Od samego początku, gdy ponad 70 lat temu powstała NHS konserwatyści twierdzili, że zasady, na jakich została zbudowana, są z punktu widzenia finansów państwa błędne. Ustanowienie w 1948 roku NHS było pierwszym krokiem w stronę państwa opiekuńczego. Jak twierdzili wówczas przeciwnicy tego rozwiązania, było to „wprowadzenie socjalizmu na kredyt”. Od pierwszego dnia, gdy NHS zaczął działać, każdy mieszkaniec Wielkiej Brytanii mógł zacząć korzystać z bezpłatnej opieki lekarskiej, a więc zanim do kasy państwowej wpłynęły pieniądze z tej części opodatkowania, która na ten cel była przeznaczona. Nikt nie był w stanie oszacować, ile NHS będzie kosztować. W powojennej rzeczywistości był to wydatek ogromny i – jak się okazało – z roku na rok coraz większy.
Brytyjczycy pokochali NHS i są z niej dumni. Choć często narzekają, że trudno dostać się do lekarza pierwszego kontaktu, a o wizytę u pielęgniarki czasem jest jeszcze trudniej, to wszelkie próby zmian lub – jak się wydawało – sprywatyzowania służby zdrowia wywołują głośne protesty. W mediach NHS pojawiał się na ogół tylko wtedy, gdy ktoś z personelu – lekarskiego lub pielęgniarskiego – popełnił przestępstwo albo kiedy doszło do błędów lekarskich. Więcej słyszało się o ofiarach doktora Shipmana czy skandalu, przez lata ukrywanego, jakim były transfuzje krwi skażonej wirusem HIV, niż o przypadkach wyjątkowego bohaterstwa lekarzy w ratowaniu pacjentów. Wizerunek NHS nie zmieniał się na lepszy pomimo programów telewizyjnych i seriali przedstawiających lekarzy w jak najlepszym świetle.
Odkąd pamiętam, a mieszkam w Londynie od 40 lat, mówiło się o potrzebie reformy NHS, który pochłaniał ogromne środki budżetowe. Przede wszystkim mówiono o nadmiernie rozbudowanej administracji, a mniej o tym, że postęp medycyny podnosi koszty, ale dzięki temu wiele chorób do niedawna uważanych za nieuleczalne obecnie nimi nie są. Pojawiały się pomysły, by wprowadzić opłaty za wizyty u lekarzy pierwszego kontaktu, kary pieniężna za nie pojawienie się u lekarza bez wcześniejszego uprzedzenia. Jednocześnie równie donośne były głosy o niedoinwestowaniu służby zdrowia, o zbyt niskich zarobkach lekarzy i personelu pielęgniarskiego, o wydłużających się kolejkach w oczekiwaniu na rutynowe operacje. Wszelkie próby reform NHS kończyły się na niczym, bo – jak kiedyś powiedział Nigel Lawson – „Anglicy mają do NHS stosunek religijny”.
Brexit sprawił, że obawy związane z NHS wydawały się bardziej realne niż wcześniej, zwłaszcza że Donald Trump widział w tym szanse dla amerykańskiego przemysłu farmaceutycznego. Zaprzeczenia ze strony ówczesnego ministra zdrowia i opieki społecznej Jeremy’ego Hunta, że NHS nie jest przedmiotem rozmów o przyszłych porozumieniach handlowych między USA a Wielką Brytanią, brzmiały niezbyt przekonująco. Wraz z kampanią brexitową nasiliły się oskarżenia, że cudzoziemcy korzystają z opieki lekarskiej bez prawa do niej. Obecny minister zdrowia Matt Hancock jeszcze w listopadzie 2019 mówił, że NHS to narodowa, a nie międzynarodowa służba zdrowia.
Wszystko zmieniło się wraz z pandemią wywołaną Covid-19. „Nasz NHS – mówił przed chorobą premier Boris Johnson – to bijące serce naszego państwa. To najlepsze, co mamy”. Zapomniał dodać, że w 2017 rząd konserwatywny nie zgodził się na podwyżkę płac pielęgniarek. Będąc w szpitalu, dostrzegł, że znacząca część personelu to imigranci, którzy nadal obawiają się o swoją przyszłość w postbrexitowej rzeczywistości.
NHS przestało być bezosobową biurokratyczną machiną, pochłaniającą zbyt dużo pieniędzy. Ma twarze, przede wszystkim tych, którzy zmarli w wyniku zarażenia koronawirusem. Widzimy je codziennie na ekranach telewizorów.
Codziennie też na ekranach podczas konferencji prasowych transmitowanych na żywo z siedziby premiera hasło: „Stay Home, Protect the NHS, Save Lives”. Dopiero od kilku dni ktoś zaczyna zauważać, że zawiera ono w sobie sprzeczność. Pojawiły się apele do osób, które dostrzegą u siebie lub swoich najbliższych niepokojące objawy, by nie wahać się wezwać karetkę lub iść do lekarza. „Zostań w domu” w nagłych przypadkach np. wylewu czy ataku serca to może być niepotrzebną śmierć. Wiele osób cierpi na przewlekłe choroby i potrzebują stałej kontroli lekarskiej, a same recepty na przedłużenie lekarstw, które można zamówić przez telefon, nie wystarczają.
Wiem, że każde polityczne hasło jest uproszczeniem, ale to jest zbyt dużym, które w postpandemicznej przyszłości będzie przeklinane zarówno przez samych chorych, jak i pracowników NHS. Chorzy będą narzekać, że kolejki na zabiegi wydłużyły się, a będą też i tacy, którzy z braku odpowiedniej diagnozy i leczenia staną się inwalidami.
Pandemia sprawiła jedno: żaden polityk, przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości, nie odważy się zakwestionować potrzeby istnienia NHS, nad którym rząd otworzył parasol ochronny. Dobrze, aby też pomyślano jak finansować służbę zdrowia, aby działała sprawnie nie tylko w chwilach kryzysu. Same oklaski co czwartek o ósmej wieczorem nie wystarczą.
Julita Kin